Czy nam się to podoba, czy nie, zaczął się nowy rok szkolny. Współczuję z tego powodu wszystkim dzieciom, zwłaszcza że rodziny truły im pewnie o finiszu wakacji od końca lipca lub jeszcze dłużej. Dobrze to znam - u mnie z początkiem sierpnia nie mogło być mowy o żadnych wyjazdach wakacyjnych, bo "zbliża się szkoła". Oczywiście nie znaczy to, że musiałem znów się uczyć, ale przynajmniej familia miała alibi, żeby nigdzie już nie jechać. Jak na ironię - teraz, gdy jestem od pewnego czasu dorosły, w wyjazdach przeszkadza mi polityka firm transportowych, ale zostawmy ten temat. Dziś zajmiemy się kwestią, która podczas roku szkolnego wybucha ze zdwojona siłą - odżywianiem dzieci.

Przy stałych posiłkach problemu nie ma, bo wszyscy domownicy zazwyczaj jedzą to samo, a przynajmniej to, co zostało zakupione przez dorosłych. Kłopot pojawia się wówczas, gdy dziecko jest właśnie na przykład w szkole i chce zjeść drugie śniadanie. Jedni sobie radzą tradycyjnie, czyli dają rano latorośli kanapkę, jabłko i soczek, a inni dają pieniądze, za które latorośl ma sobie coś kupić. I tu zaczyna się podobno polka, bo dzieci często kupują nie drożdżówki czy owoce, lecz chipsy, cukierki i colę. Coraz więcej szkół nakazuje wycofywanie tych produktów ze sprzedaży w swych sklepikach, ale chyba nie muszę mówić, jakie produkty cieszą się wówczas największym zainteresowaniem w okolicznych spożywczakach?

Ponieważ jednak firmy dbają o swój wizerunek, a stara zasada handlowa mówi, że skoro jest się tak bardzo piętnowanym przez klientów, to należy wyjść im naprzeciw, największe koncerny spożywcze zdecydowały się podpisać pewne porozumienie przy okazji próbując sprytnie zniszczyć konkurencję. Chodzi o tzw. kodeks na rzecz walki z problemem otyłości u dzieci, który niedawno podpisali członkowie Polskiej Federacji Producentów Żywności. Ma to być "etyczne zobowiązanie na rzecz walki z otyłością u dzieci", a w jego ramach przewidywany jest odgórny zakaz sprzedaży chipsów, słodyczy i coli w szkolnych sklepikach, a także reklamy tych produktów przed godziną 21:00. Oczywiście to "etyczne zobowiązanie" za pewien czas ma zostać przekształcone w przepis ustawowy, których to zamierzeń nie kryją sygnatariusze owego porozumienia.

Trafili na podatny grunt, bo spotkali się ze sporym uznaniem społecznym przede wszystkim za "własną inicjatywę". Mało kto jednak zauważył, że tego rodzaju restrykcje są inicjatorom bardzo na rękę, gdyż na przykład "Lays" jest na tyle rozpoznawalnym znakiem, że Frito-Lay (obecnie część PepsiCo), czyli producent tych chipsów, przetrwa bez problemu, za to jego konkurenci - zwłaszcza działający na małym rynku - już nie. Tak się zaś składa, że to porozumienie wprowadza zakaz reklamy określonych rodzajów produktów, a nie towaru konkretnej marki.

Ale przede wszystkim mamy tu do czynienia z rzeczą, którą opisałem między innymi w "Ręce obywatelskiej sprawiedliwości" - z tendencją do ustawiania życia rodzinnego na modłę państwową. Demonizuje się więc powyższe produkty i wmawia ludziom, że to one są przyczyną otyłości u dzieci. Tymczasem nic bardziej błędnego! Wszelka nadwaga u dzieci bierze się przede wszystkim z ich braku ruchu! Z całodziennego siedzenia przed telewizorem lub komputerem i unikania ćwiczeń na lekcjach wychowania fizycznego! Wiele osób nie tylko nie widzi w tym nic zdrożnego, ale wręcz jest z tego dumnych! Nie twierdzę, że chipsy i cola są zdrowe, ale chyba nikt dorosły nie czyni z tych produktów podstaw swej diety. Jeśli zaś czyni tak dziecko, to od stosownych działań są jego rodzice i tylko oni! A coca-cola jest chyba najbardziej oczernionym - również w przenośni - napojem w dziejach świata. Nie jest bowiem prawdą, że robi dziury w zębach lub je wręcz zżera. Fakt, bardzo je brudzi, ale dzieci powinno się uczyć mycia zębów. Walory energetyczne coli są zaś tak duże, że jest ona wręcz nieocenionym napojem uzupełniającym dla wielu sportowców, na przykład kolarzy - zwłaszcza podczas wyczerpujących podjazdów lub jazdy na czas. A że zawiera cukier? Z całym szacunkiem, ale wolę go od serwowanych w wielu innych napojach aspartamów lub acesulfamów.

A skoro już mamy zakazywać reklamowania tego rodzaju towarów, to bądźmy konsekwentni. Zakażmy reklam leków, bo ich nadmierne zażywanie grozi ciężkimi schorzeniami. Zakażmy reklam, na których występują półnadzy lub nadzy ludzie, bo mogą kogoś zainspirować do gwałtów. Zakażmy reklam z dziećmi, bo oglądają je również pedofile. No i zakażmy reklam mięsa i ryb, bo przecież muszą być zabite przed spożyciem. Znów mam wrażenie, że za kilka lat te propozycje będą rozpatrywane przez decydentów z całą powagą.