Warning: include(lewa-reklama.inc) [function.include]: failed to open stream: No such file or directory in /home/klient.dhosting.pl/wbrzyski/zamosconline.pl/public_html/img/text.php on line 409
Warning: include(lewa-reklama.inc) [function.include]: failed to open stream: No such file or directory in /home/klient.dhosting.pl/wbrzyski/zamosconline.pl/public_html/img/text.php on line 409
Warning: include() [function.include]: Failed opening 'lewa-reklama.inc' for inclusion (include_path='.:/opt/alt/php53/usr/share/pear:/opt/alt/php53/usr/share/php') in /home/klient.dhosting.pl/wbrzyski/zamosconline.pl/public_html/img/text.php on line 409
|
Historia jednego Dziecka ZamojszczyznyWęzełek z kaszą
Rankiem 29 czerwca 1943 roku oddziały SS, Wehrmachtu i policji otoczyły wieś Luchów Dolny k. Tarnogrodu, w powiecie biłgorajskim, zaś po wsi rozeszli się niemieccy żołnierze i polecili mieszkańcom, żeby niezwłocznie przygotowali podręczny pakunek z żywnością (do 10 kg) i opuścili zagrody. Wszyscy mieli udać się w wyznaczone miejsce - niewielki placyk w centrum wsi. Tylko nielicznym udało się uciec i schronić w okolicznych lasach, kilkunastu mieszkańców zostało zastrzelonych podczas próby ucieczki. Rozpoczęła się pacyfikacja wsi. Losy mieszkańców Luchowa Dolnego stały się udziałem osób z mojej bliskiej rodziny: babci, Reginy Ciołek (1899 - 1973), stryjenek: Bronisławy Górnej, z d. Ciołek (1926 - 2011) i Marii Wajdy z d. Ciołek, ur.1934 r.; oraz mojego ojca, Antoniego Ciołka (1938 - 2001), który w czasie opisywanych wydarzeń był pięcioletnim chłopcem. Według opowiadań mojej babci, Reginy Ciołek, Niemiec, który nadzorował ją i jej dzieci w momencie opuszczania domu podpowiedział łamaną polszczyzną, żeby zapakowała w węzełek dużo kaszy, bo tam, gdzie ich wywiozą, nie będzie chleba.
Bat zamiast kromki chleba
Noc z 29 na 30 czerwca ludzie spędzili w stodole na skraju wsi, zaś rankiem 30 czerwca przybyły do wsi niemieckie samochody, które zawiozły ich do obozu przejściowego w Zamościu. Mieścił się on w drewnianych piętrowych barakach, w których wcześniej przebywali jeńcy radzieccy, teren wokół baraków otoczony był zasiekami z drutu kolczastego. Wysiedleńcy umieszczani byli na piętrze, właściwie na poddaszach baraków, na dole stacjonowali Ukraińcy z forszpanu, opiekujący się końmi. Pobyt wysiedleńców w zamojskim obozie trwał niespełna jeden miesiąc. Warunki, w jakich przebywali ludzie były straszliwe: dokuczał im głód, brud, upał, szerzyły się różne choroby, świerzb i straszliwa wszawica; uwięzieni byli nieludzko traktowani i bici przez niemieckich i ukraińskich strażników. Wzięte z domu zapasy żywności szybko się wyczerpały, a obozowy wikt był więcej niż skromny " (...) jedli łupiny z wodą, czasem posypane otrębami, tak, jak mama dawała świniom, niekiedy nawet gorzej, bo świniom dolewało się mleka"1 - opowiadał potem mój ojciec swoim wojennym opiekunom. Zdesperowane i głodne dzieci niekiedy podchodziły do Ukraińców i prosiły ich o chleb. Zdarzało się, że dostawały od Ukraińców garść okruchów, bo całej kromki nie wolno było im podawać, bywało jednak, że takie prośby kończyły się dotkliwym pobiciem, jak to w wiele lat później słyszałam z jego opowiadań, używali do tego celu batów do poganiania koni. Ich rzemienie owijały się wokół nóg. Jednak strach przed razami przegrywał z głodem i następnego dnia dzieci znów próbowały zdobyć choćby garść okruszków. Mój czteroletni wówczas tato został dotkliwie pobity, tak, że przez długi jeszcze czas miał niedowład jednej ręki.
Bydlęcymi wagonami na Zachód
Około 25 - 26 lipca 1943 r. grupa wysiedleńców, w której znajdowali się również członkowie mojej rodziny, została umieszczona w wagonach do przewozu bydła, które Niemcy oplombowali. Po długim postoju na peronie dworca w Zamościu pociąg ruszył, a mężczyźni obserwujący przez wąskie szpary w ścianach wagonów mijaną okolicę szybko zorientowali się, że jadą w kierunku Lublina. Wśród ludzi zapanował strach, że celem ich podróży będzie obóz koncentracyjny w Majdanku. Kiedy transport z wysiedleńcami dojechał do Lublina, ludzie zostali skierowani do łaźni przy ul. 1 Maja. Po pobycie w obozie w Zamościu i trwającym kilka dni transporcie w zaplombowanych wagonach, w których załatwianie potrzeb fizjologicznych odbywało się wewnątrz, byli oni niesamowicie brudni. W dalszym ciągu nie wiedzieli, jaki los ich czeka: "Jednych wysyłano na roboty do Niemiec, innych do obozu na Majdanek".2 Po kąpieli zostali umieszczeni w szkole - wówczas przy ul. Krochmalnej, obok cukrowni w Lublinie, zaś po paru dniach, znów w zaplombowanych bydlęcych wagonach przewiezieni do Wrocławia. Tam zostali zarejestrowani w Arbeitsamcie, do którego zgłaszali się niemieccy rolnicy z okolic Wrocławia, którzy wybierali rodziny przesiedleńców do pracy.
Moja babcia wraz ze stryjenkami trafiły do folwarku przy klasztorze oo. Bonifratrów w Fünfteichten, dzisiejsze Miłoszyce k. Laskowic, w okolicach Jelcza. W tym folwarku przebywały do końca wojny, tj. do stycznia 1945 roku. Ich powrót po wyzwoleniu w rodzinne strony trwał 2 niemal miesiące.
Dziecko za samogon i papierosy
Z rodzinnych opowieści oraz kopii akt z Archiwum Głównego Komisji do Badania Zbrodni Hitlerowskich, akta 187z t. IV strony 683 - 685, które zawierają zeznania Józefy i Tomasza Szmitów z Lublina, zamieszkałych wówczas (wraz z siostrą Józefy Szmit, Michaliną Robak) przy ulicy Bychawskiej 12 można odtworzyć wojenne losy jednego z tysięcy Dzieci Zamojszczyzny, mojego ojca, Antoniego Ciołka.
W czasie opisywanych wydarzeń był on pięcioletnim chłopcem. Przeżył z matką i siostrami miesiąc pobytu w obozie przejściowym w Zamościu, oraz podróż w bydlęcym wagonie do Lublina. Tomasz Szmit z Lublina w opisywanym okresie był pracownikiem kolei - pracował na przetokach przy torach - miał więc sposobność obserwować zatrzymujące się w Lublinie transporty przewożące ludność z wysiedlonych wsi. Losem wysiedleńców, zwłaszcza dzieci, był poruszony do głębi. Sam był bezdzietny, wspólnie z żoną, Józefą postanowili wziąć na wychowanie jedno dziecko z transportu. Udali się do łaźni przy ul. 1 Maja, gdzie Tomasz Szmit butelką samogonu i paczką papierosów przekupił Ukraińca pilnującego grupy wysiedleńców, żeby ten zapytał gestapowca o zgodę na zabranie jednego dziecka od ludzi z transportu. Gestapowiec, nawykły do handlu i dysponowania polskimi dziećmi taką zgodę wyraził i zezwolił im wejść do środka. Za zgodą mojej babci, Reginy Ciołek, państwo Szmitowie wzięli do siebie jej synka Antoniego, jej zaś podali swój adres i zapewnili, że jeżeli przeżyje wojnę i wróci, oddadzą jej chłopca.
Niemiecki bokser oprawcą dzieci
Jak zeznała Józefa Szmit, wojenna opiekunka mojego taty, która wraz z mężem, Tomaszem Szmitem, zabrała go z łaźni przy ul. 1 Maja: "Dziecko znajdowało się w opłakanym stanie (...). Było ono obdarte, całe w świerzbie i miało rękę bezwładną. Sądziłam, że dziecko jest kaleką. Chłopiec był bardzo rozwinięty i wyjaśnił mi, że nie wie, co się stało z jego rączką, którą miał zupełnie zdrową do czasu osadzenia w obozie w Zamościu. Mówił, że Ukraińcy i Niemcy znęcali się bardzo nad ludźmi i bili niemiłosiernie, wskutek czego miał bezwładną rączkę".3
Z opowiadania mojego ojca wyłaniał się straszliwy obraz warunków w obozie: głód " tak straszny, że naczynia po pomyjach były całkowicie wylizywane"4, a wszawica opanowała ludzi do tego stopnia, że gołym okiem było widać jak insekty przemieszczają się po odzieży. Więźniowie mogli w ograniczonym stopniu korzystać z zimnej wody, zaś funkcję ubikacji spełniał głęboki dół z wybetonowanym obrzeżem. Zdarzały się przypadki utonięć dzieci w ekskrementach. W pamięci wielu więźniów obozu przejściowego w Zamościu utkwiła sylwetka zastępcy komendant obozu SS - Untersharführera Artura Schutza nazywanego przez dzieci "Ne" - ten były bokser zawodowy dopuszczał się szczególnie okrutnych tortur i osobiście zabił wielu więźniów, zarówno dorosłych jak i dzieci.
Również transport wysiedlonych odbywał się w niesamowitych warunkach sanitarnych: wagony były przeładowane, podróżowało w nich po 100 - 150 osób, dorosłych i dzieci; podczas licznych przestojów nie można było wychodzić, ponieważ były oplombowane. Ciała zmarłych z głodu i wycieńczenia dzieci wyrzucano wprost na tory podczas postojów pociągu na stacjach docelowych. W swoich zeznaniach przed Główną Komisją do Badania Zbrodni Hitlerowskich Tomasz Szmit, który jak już wspomniałam, pracował wtedy na przetokach na torach opowiedział: "Sam byłem świadkiem, jak Niemiec wyrzucił na tory trupka dziewczynki pięcioletniej. Kto sprzątnął zwłoki z toru tego nie widziałem".5
Antoś z obozu
U rodziny Szmitów mój ojciec spędził ponad dwa lata, pobyt u tych ludzi wspominał zawsze ciepło, traktowany był jak ich własne dziecko. Szmitowie zameldowali go w swoim mieszkaniu przy Bychawskiej 12 jako Antoniego Szmita. Dla sąsiadów i dzieci z podwórka był po prostu Antosiem z obozu. Pierwszy rok pobytu w Lublinie przebiegł na ogół spokojnie, jak na wojenne warunki. Na czas, kiedy przez Lublin przechodziła linia frontu "ciocia" Szmitowa wywiozła go na trzy tygodnie do swojego brata, który wraz z rodziną mieszkał we wsi Rybnik niedaleko Lublina. Po wyzwoleniu miasta przywiozła go z powrotem. Niedługo potem Tomasz Szmit, zaangażowany w czasie wojny w konspiracyjną działalność, musiał "zniknąć" na pewien czas z Lublina. W mieście została Józefa Szmitowa z moim siedmioletnim wówczas tatą. Prawdopodobnie wczesną wiosną 1945 roku wyjechała ona w kierunku Warszawy po zakup żywności. Została zatrzymana, nie było jej w domu przez trzy tygodnie. W lubelskim mieszkaniu mój tato został wtedy sam, zdany niemal wyłącznie na siebie. Opowiadał, że dnie spędzał na ulicy, jego losem zainteresował się starszy już wtedy mężczyzna, (którego nazwiska nie znam) szewc, mieszkający w tej samej kamienicy, który pomagał mu, ale pozwolił przychodzić do jego mieszkania tylko wtedy, kiedy będzie bardzo głodny, lub gdy nie będzie miał gdzie nocować. Tłumaczył, że przychodzi do niego wielu ludzi, bał się więc narażać go na czyjekolwiek zainteresowanie. Sporadycznie dokarmiali go też inni sąsiedzi oraz Michalina Szmit. Po trzech tygodniach Józefa Szmitowa wróciła i zaopiekowała się dzieckiem.
Uratowane życie i tożsamość
Przebywającej w przyklasztornym folwarku babci udało się nawiązać z Józefą Szmitową korespondencyjny kontakt, stąd też na bieżąco, jak na wojenne warunki znała los swojego dziecka i wiedziała, że żyje. "Ciocia", bo tak nazywał Józefę Szmit mój tato, również bardzo dbała o utrzymanie tego kontaktu, wysłała do Fünfteichten zdjęcie chłopca, które w tym celu kazała mu zrobić. Ten kontakt urwał się w 1944 roku, kiedy Lublin został już wyzwolony. Jak wskazywały wzajemne relacje mojego ojca z "ciocią" i "wujkiem" Szmitami, które mogłam sama obserwować, bardzo przywiązali się oni do mojego taty, mówili o nim "nasz Antoś", także tato darzył ich niemal synowskim uczuciem.
W marcu 1945 roku babcia z córkami wracając z przymusowych robót dotarły do Lublina, udały się pod podany przez Szmitów adres. Spotkanie z moim ojcem nastąpiło na podwórku kamienicy, w której przez dwa lata mieszkał. Od razu rozpoznał swoją matkę, jednak nie od razu pojechał z nią i z siostrami do rodzinnego Luchowa - nikt nie wiedział, czy mają dokąd i do czego wracać. Okazało się jednak, że dom i zabudowania gospodarcze przetrwały czas wojennej zawieruchy, jednak wymagały remontu: w domu były powybijane szyby i spalona podłoga, i nie od razu nadawał się do zamieszkania. Przez prawie rok zagroda stała pustką, ponieważ osiedlona tu w 1943 roku ludność niemiecka i ukraińska opuszczała wieś w roku 1944, uciekając przed zbliżającym się frontem, zabierając wszystko, co posiadało jakąkolwiek wartość, a po ich ucieczce była plądrowana niejednokrotnie przez szabrowników. Początkowo zatrzymały się w Woli Różanieckiej, w Luchowie zamieszkały dopiero w połowie kwietnia 1945 roku. Pola nie były obsiane, wyrosła na nich jedynie samosiejka zboża, ziemniaków nie było prawie w ogóle. O jakimkolwiek inwentarzu nie było w ogóle mowy, wysiedleńcy musieli dorabiać się wszystkiego od początku. Po skromnych żniwach 1945 roku, kiedy ludziom nie groziło już widmo głodu, babcia zabrała syna do domu. Z rodziną Szmitów tato utrzymywał kontakty, dopóki żyli tj. do końca lat osiemdziesiątych - Tomasz Szmit zmarł w 1978 roku, a w niecałe dwanaście lat później "ciocia" - Józefa Szmit. Sama również miałam okazję osobiście poznać ludzi, którzy w 1943 roku niewątpliwie uratowali życie i tożsamość mojego ojca.
Przypisy:
1, 2, 3, 4 - Arch. Gł. Kom. Bad. Zbr. Hitl.; akta 187z s.683
5 - Arch. Gł. Kom. Bad. Zbr. Hitl.; akta 187z s.685
Fotografie:
1. Antoni Ciołek (1938-2001) - zdjęcie z lat wojny
2. Rodzina Ciołków sprzed 1938 roku (od lewej: Regina Ciołek 1899-1973; Bronisława Ciołek ur. 1922; Maria Ciołek ur. 1934; Michał Ciołek 1887-1941); Luchów Dolny; woj. lubelskie
3. Józefa Szmit kilka lat po wojnie.
4. Tomasz Szmit kilka lat po wojnie.
Wykorzystana literatura:
1. Archiwum Główne Komisji do Badania Zbrodni Hitlerowskich, akta 187z, s. 683 - 685, t. IV.- zeznania Józefy i Tomasza Szmitów z Lublina
2. Jaczyńska A.: Dzieci Zamojszczyzny, OBEP IPN Lublin
3. Polacy wypędzeni (fr. dyskusji zorg. przez BEP IPN w Zamościu) w: Biuletyn Instytutu Pamięci Narodowej nr 4, maj 2004 r.
4. Internet : http://www.tarnogrod.zam.plautor / źródło: Halina Sierżęga dodano: 2013-06-09 przeczytano: 14881 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
Warning: include(prawa-gl.inc) [function.include]: failed to open stream: No such file or directory in /home/klient.dhosting.pl/wbrzyski/zamosconline.pl/public_html/img/text.php on line 756
Warning: include(prawa-gl.inc) [function.include]: failed to open stream: No such file or directory in /home/klient.dhosting.pl/wbrzyski/zamosconline.pl/public_html/img/text.php on line 756
Warning: include() [function.include]: Failed opening 'prawa-gl.inc' for inclusion (include_path='.:/opt/alt/php53/usr/share/pear:/opt/alt/php53/usr/share/php') in /home/klient.dhosting.pl/wbrzyski/zamosconline.pl/public_html/img/text.php on line 756
|
- - - - POLECAMY - - - -
|