|
Marcin Wroński zeznawał w Szkole Życia17 grudnia 2014 r. "Express Lubelski" donosił: Zamość (inf. własna) W lokalu, nazwanym dla zmylenia zwykłych obywateli "Szkołą Życia", do późnej nocy dnia wczorajszego, odbywał się proces poszlakowy w sprawie o zbrodnię przeciwko miastu. Na przesłuchanie doprowadzono niejakiego Marcina Wrońskiego z Lublina.
Z premedytacją
Czy Marcin Wroński dokonał przestępstwa z premedytacją, czy nieumyślnie? A może działał w obronie własnej pisząc powieść kryminalną "Kwestja krwi", której akcję umieścił w Zamościu, tem ratując pozycję jednego z najbardziej utytułowanych autorów kryminałów w Polsce? Kto to wie? Jednak niedopuszczalne jest stwierdzenie, że "w roku 1926 Zamość to malaryczne i brudne miasto". Oszczerstw i prób zniszczenia renomy "Perły Renesansu" jest więcej.
W sprawie niejasności i zagadek było bardzo dużo. I chociaż nazwisko autora powieści kryminalnej "Kwestja krwi" cieszy się powszechnym uznaniem znacznej części Polaków, to jednak zdecydowano się na proces poszlakowy, który mógłby odpowiedzieć na wiele niewygodnych dla Marcina Wrońskiego pytań nurtujących społeczność Zamościa. Prokurator oraz ława przysięgłych uznała bowiem, że promowana, siódma z rzędu powieść, jest dowodem obciążającym, jednak nie przeświadczającym jednoznacznie o winie pisarza z Lublina. Dodatkowo przyjęto, że jeżeli podejrzany podejmie współpracę z jedynie słusznymi organami (zamojskimi przewodnikami i mediami), to ma szanse na łagodny wyrok. Należało też skonstatować, czy zamościanom ta powieść się opłaca.
Zacne nazwiska
Przesłuchanie, w imieniu Zarządu Stowarzyszenia Turystyka z Pasją, poprowadził Prokurator Tomasz Banach. Ławą przysięgłych, w tej mrocznej sprawie, stali się licznie zgromadzeni zamościanie (ach, te szalone lata dwudzieste), których sercu bliska jest dobra opinia o mieście. Jak się dowiadujemy od dobrze poinformowanych - proces nie mógł się odbyć w Lubinie z uwagi na zagrożenie mataczeniem ze strony podejrzanego.
Powszechnie bowiem wiadomo - co potwierdza Wikipedia i sam podejrzany Marcin Wroński, także na facebooku, podając się za pisarza i redaktora - w Lublinie się urodził i tam uprawia swój proceder, pisząc powieści kryminalne. Haniebnego czynu dopuścił się po raz siódmy. Tym razem, w powieści "Kwestja krwi", zbrodni dopuścił się zarówno na Zamościu jak i na jego okolicy, przy udziale licznych wspólników, o zacnych nazwiskach: Lesman, Młodożeniec, po których nikt by się tego nie spodziewał.
Rzecz niesłychana
- Wreszcie odwiedziliście ten, jak pisaliście - malaryczny Zamość - prawie przygwoździł podejrzanego gościa prokurator. Nie dając mu dojść do słowa stwierdził, że na tłumaczenie czas przyjdzie później.
- Oj, nazbierało się Wam Wroński. Co my tu mamy? - kontynuował Banach. - Żółte papiery - próbował grać niewiniątko Marcin Wroński. Trzeba przyznać, że na tym etapie część ławy przysięgłych miał po swojej stronie. I trudno się dziwić, bowiem w pierwszych krzesłach Szkoły Życia, w sukniach, lisach i perłach pamiętających wizytę Marszałka w 1922 r., zasiadła zamojska socjeta, na których przystojny i inteligentny, obyty w świecie, choć niezbyt słusznego wzrostu literat Wroński z Lublina - robił wrażenie.
I zdarzyła się rzecz niesłychana. Prokurator zamiast zadawać niewygodne pytania, odczytał długą listę nagród, przyznanych podejrzanemu, m.in.: Nagroda Wielkiego Kalibru, Nagroda Czytelników Wielkiego Kalibru za powieść "Pogrom w przyszły wtorek", co tylko potwierdziło, że autor "Kwestji krwi" od pierwszej książki z komisarzem Maciejewskim w roli głównej utrzymuje się w ścisłej czołówce gatunku. Co więcej, za wkład w budowanie wizerunku miasta w 2009 roku regionalne media przyznały autorowi honorowy tytuł Bene Meritus Terrae Lublinensi (Dobrze Zasłużony dla Ziemi Lubelskiej), a w 2012 roku, podczas uroczystej premiery "Skrzydlatej trumny", otrzymał Medal Prezydenta Miasta Lublina. Za tę samą książkę w 2013 roku przyznano autorowi Nagrodę Artystyczną Miasta Lublina za rok 2012. Nominacji Wrońskiego do nagród to nawet sam komisarz Zyga Maciejewski by nie policzył.
Wroński tłumaczy się za Maciejewskiego
Na pytanie prokuratora Banacha, czy o czymś zapomniał - z refleksem godnym mistrza szachowego Dawida Przepiórki, Wroński odpowiedział: - Ja przypominam sobie, że jeszcze w szkole dostałem nagrodę książkową za dobre wyniki w nauce i wzorowe sprawowanie. - Ja myślałem, że za czytelnictwo - replikował niezadowolony z obrotu sprawy prokurator. Indagowanego upomniał i nakazał protokołowanie przesłuchania. Przesłuchanie zaczęło się na dobre. Pytania padały jedno za drugim. "Imię, nazwisko, data urodzenia". I wreszcie konkrety: - Gdzie i kiedy po raz pierwszy spotkaliście aspiranta Zygmunta Maciejewskiego?
- To było w 1926. Latem jakoś. Jesienią. A właściwie jesienią. To było w Zamościu. Ale o tym wszystkim napisałem. Dokładnie napisałem w życiorysie, nie swoim, aspiranta Maciejewskiego. Ja wiedziałem, że z tym asp Maciejewskim będzie coś nie tak.
Prokurator wypunktował odpowiedź i egzekwował szczegóły tej mocno podejrzanej znajomości, powołując się na potrzeby ławy przysięgłych. Marcin Wroński nie dawał się zapędzić w kozi róg jak przystało na notorycznego autora powieści kryminalnych i odbijał pałeczkę: - Myślę, że ława przysięgłych zna aspiranta, musiała go widywać. Rejent Lesman go widywał... I ponowne przywołanie do porządku, odbiegającego od tematu, Wrońskiego.
- No dobrze, proszę Państwa - odpowiedział zrezygnowany. - W 1926 r. Zyga Maciejewski, syn Jana, bohater moich powieści skończył Główną Szkołę Policji i został przysłany do Zamościa. Było to pierwsze miejsce jego służby. Okazało się znaczące przede wszystkim dlatego, że poznał najsławniejszego policjanta II RP - komisarza Leona Przygodę. Przyznał, że Przygodę zna "z drugiej ręki", bo to znajomy Maciejewskiego. - Tego, że to pedant/szczególarz dowiedzieli się Państwo nie ode mnie tylko z "Vabanku" Juliusza Machulskiego. Ja oglądając ten film po raz pierwszy, nie sądziłem, że po pierwsze to postać autentyczna, a po drugie, że był komendantem policji w Zamościu. Maciejewski go poznał jako swojego przełożonego. Chociaż Maciejewski nie pisał wierszy, to coś wspólnego z rejentem Lesmianem miał. Delikatnie mówiąc, nie był zadowolony ze swojego pierwszego miejsca służby. Mimo tego, że nawiązał tutaj ciekawe znajomości, m.in. z niejakim Luftem Ruwinem, który prowadził herbaciarnię na rogu Żydowskiej, obecnie Zamenhofa i Łukasińskiego - nieco kluczył przesłuchiwany, ale na potwierdzenie swoich słów dodawał, że potem był tam sklep rowerowy.
Zeznań Wrońskiego ciąg dalszy
Padło kolejne niewygodne dla Marcina Wrońskiego pytanie o Zamość. - Kiedy i w jakich okolicznościach znaleźliście się w Zamościu po raz pierwszy? - prawie grzmiał prokurator Banach, a pisarz znowu kluczył. - Po raz pierwszy miałem się w Zamościu znaleźć na studniówce, ale to było dawno temu. Nie znalazłem się, bo nie miałem przyzwoitego garnituru i uznałem, że nie opłaca się go kupować tylko po to, żeby pojechać na studniówkę.
Po kolejnym rozbawieniu ławy przysięgłych, zreflektował się, że zeznaje przed zamojskim prokuratorem i już serio uzupełniał, że po raz pierwszy na dłużej znalazł się w Zamościu gdy już wiedział, że chce napisać kryminał dziejący się w naszym mieście, z początkującym policjantem Zygą Maciejewskim w roli głównej. Podkreślił, że już wcześniej podawał, że w Zamościu Maciejewski stawiał pierwsze kroki w branży i poznał jeszcze Józefa Hejwowskiego, komisarza negatywnie przedstawionego w powieści.
Leśmian głaskał lwy
Skąd pomysł, by zbrodnia miała miejsce właśnie tutaj, w Zamościu? - prawie tracił cierpliwość prokurator. - A to z dwóch powodów, a nawet trzech - odpowiadał Marcin Wroński. Jako pierwszy podał - całkiem logiczny, że już o Maciejewskim i jego zamojskich przygodach pisał. Spodziewał się więc tego, że prędzej czy później, jeśli jego cykl kryminalny będzie się rozwijał, to przyjdzie czas i na Zamość.
- Po drugie dlatego, że... - tu się podejrzany Wroński chwilę zawahał, po czym bardzo sprytnie dodał: -... coraz bardziej myślałem o udziale rejenta Lesmana w tymże kryminalnym przedsięwzięciu. Potem zrzucił jeszcze trochę odpowiedzialności na kolejną, Bogu ducha winną niewiastę, zeznając: - A pierwszym impulsem była rozmowa z pewną łodzianką, a młodą warszawską dziennikarką, która kiedyś, kiedyś robiła ze mną wywiad. Gdy wspomniałem o umieszczeniu którejś z kolejnych powieści w Zamościu - bardzo się ucieszyła i zaczęła mówić o Bolesławie Leśmianie, jej ulubionym poecie. I o tym, jak to Leśmian głaskał małe lwy, które prof. Miler, zasłużony dla Zamościa społecznik i twórca ogrodu zoologicznego, wówczas jeszcze ogródka zoologicznego trzymał na skwerku pomiędzy kościołem a szkołą.
Wroński przyznał, że wizja Bolesława Leśmiana, który głaszcze lwa, lwiątko na tyle utkwiła w jego głowie, że posiadł drugi zwornik do fabuły. A jedyne, z czym nie wiedział jak sobie poradzić, to czy oprzeć "Kwestję krwi" na arcyciekawym zdarzeniu - włamaniu do kasy pancernej rejenta Lesmana w 1928 r. - Sprawców nie ujęto, może dlatego, że sprawę tę prowadził bezpośredni przełożony Maciejewskiego - Józef Hejwowski, wówczas kierownik Wydziału Śledczego w Państwa mieście. Wybitnym śledczym nie był, zasłynął ze wszelkiego rodzaju przepisów porządkowych i sanitarnych, na czele z regulaminem - jak często policjanci mają się myć. Ale miał pod ręką Maciejewskiego, który jednak w Zamościu nie zabawił zbyt długo. Dlaczego nie zabawił długo - o tym jest mój najnowszy kryminał "Kwestja krwi".
Swoje zeznanie Marcin Wroński podkreślił słowami: - Proszę zauważyć, że wyczerpująco odpowiadam i współpracuję z organami. Słowa zostały zaprotokołowane.
Wspólnicy zbrodni
Słowa Wrońskiego o współpracy prokurator wykorzystał i zadał celne dwa pytania: - Z kim współpracowaliście w Zamościu w czasie planowania zbrodni? Może jest ktoś na sali, z kim współpracowaliście? - Był, ale już nie ma, ale nie widzę, może wyszedł - uciekał się do sprawdzonej sztuczki pisarz Wroński. Po czym zaczął sypać nazwiskami jak z rękawa: - Adam Jaworski, dziennikarz. Przyciśnięty przez prokuratora, podał też inne nazwiska: - Kędziora Andrzej, dyrektor - współpracował ze mną, tzn. nie przesadzajmy. On napisał książkę, wspaniałą publikację "Encyklopedię miasta Zamościa". Jak ją wziąłem do ręki, to od razu zacząłem zazdrościć Państwu. Niezmiernie przydała mi się do pisania kryminału. Żałowałem, że Lublin takiej publikacji nie ma (zazdrość to mógł być dobry motyw do popełnienia zbrodni - Zamość lepszy od Lublina!), bo o ileż miałbym mniej pracy, pisząc poprzednie swoje kryminały z Maciejewskim.
- Niestety, nie żyje już kolejny mój ulubiony autor zamojski, którego felietony, szkice bardzo mi pomogły zobaczyć ten przedwojenny, dawny Zamość. Mam na myśli Krzysztofa Czubarę. Pomogli mi też ludzie spoza klucza historyczno-literackiego, bo taką osobą podczas mojego pobytu był dyrektor Piotr Stopa, który oprowadził mnie po Szkole Muzycznej, mieszczącej się w dawnej komendzie policji. Gdyby nie jego pomoc, nie umiałbym tak odmalować wnętrz tego nieustawnego gabinetu pod schodami, w którym siedział Maciejewski, a także gabinetu innej postaci - przodownika Szaca, który wcześniej pracował w Policji Politycznej, potem przechodzi do Policji Kryminalnej i jest taką - tu Marcin Wroński przeprosił za wyrażenie - wredną mendą.
Wilczy bilet
Wreszcie Tomasz Banach przyszpilił Marcina Wrońskiego pytaniem: - Przedstawiacie Zamość jako prowincjonalne, powiatowe miasteczko, skąd wszyscy chcą uciekać. Skąd taka opinia o Perle Renesansu i Mieście Idealnym? Pisarz powieści kryminalnych nie wahał się ani chwili i zrzucił winę na ... rejenta Leśmiana.
- To przez Leśmiana, bo to on pierwszy wypisywał takie rzeczy, a nie ja. A poza tym - bronił się jak mógł przed odpowiedzialnością Marcin Wroński, mówiąc: - Pokazuję ten Zamość z dużą sympatią, ale pokazuję go także w taki obrzydliwawy sposób bo... inna poetyka do kryminału zwyczajnie się nie nadaje. Gdy zaczynałem swoją przygodę z kryminałem, gdy zaczynałem swoje retro kryminalne powieściopisarstwo w 2007 r. "Od morderstwa pod cenzurą", byłem przekonany, że w Lublinie dostanę wilczy bilet, bo nie inaczej przedstawiłem swoje rodzinne miasto. Śmierdzi, jest brzydkie, odrapane. Nawet jeśli Krakowskie Przedmieście sprawia wrażenie czegoś niemalże europejskiego, to inne kamienice wyglądają dużo, dużo gorzej - szukał dla siebie usprawiedliwienia pisarz.
- Zamościa wcale nie pokazuję źle - bronił się na wszelkie sposoby. -Przecież pokazuję, że tu jest ruch, tu się handluje, tu się żyje. Knajpa Ruwina- jakie miłe miejsce. I tam ładne panie są. I potem dodawał prawie chwytając się brzytwy: - Na mój obraz Zamościa wpłynął słynny "grzyb hetmański". Jak również to, że robiłem dokumentację o bardzo niesprzyjającej porze roku. Ale zrobiłem to specjalnie - te słowa można z czystym sumieniem uznać za przyznanie się Marcina Wrońskiego do winy. Jednakże za chwilę Marcin Wroński zmienił front.
- Przyjechałem do Państwa pięknego miasta, przynajmniej do tej części, która jest piękna, czyli na Stare Miasto i tu sobie mieszkałem przez tydzień i trochę. W tej samej kamienicy, w której mieszkał Zyga Maciejewski, u żydowskiej rodziny Kaców. Spacerowałem po tych ulicach. I wiecie Państwo, zawsze było zimno, malarycznie - niestety, pisarz pogrążał się znowu, a może tylko próbował się tłumaczyć. - Ale to od "grzyba hetmańskiego".
Wroński czyni uniki
Prokurator nie dawał za wygraną i dopytywał: - Dlaczego próbowaliście wrobić w tę zbrodnię Młodożeńca, rejenta Lesmana, czy innych znanych z pobytu w Zamościu? - Rejent Lesman był idealnym podejrzanym. I chociaż koniec końców, no nie wiem czy to zdradzać..., że to nie on zabił. Na te słowa, na sali podniósł się niespotykany rajwach. - Nie, nie - wołali zgromadzeni.
- Proszę Państwa, rejent Lesman sam prawie napisał kryminał. Miał pomysł na kryminał, który jak pamiętam zdradził Brzechwie. Miał to być kryminał o lokaju szantażującym hrabiego. Tu Marcin Wroński wyraźnie odbiegał od tematu, zresztą - nie po raz pierwszy. Jeszcze przez chwilę miał wątpliwości, po czym, już bez skrępowania upublicznił "draft" Lesmana na kryminał "medyczny", z takiego nurtu a'la dr House, nieco zabawny, nieco przewrotny, nieco obrazoburczy, taki w stylu Lesmana. Opowieść Marcina Wrońskiego przyjęto głośnym śmiechem. - Mój pomysł na kryminał jest inny, choć drobne elementy szantażu tam się pojawiają. Nie zabił również lokaj, ani kamerdyner - konstatował pisarz. I grając na zwłokę pytał: - Jakie było pytanie?
Po przypomnieniu pytania - przesłuchiwany pogrążał się w najlepsze. - Leśmian był erotomanem. To wszyscy o tym wiedzą. Ława przysięgłych wyraźnie zaprotestowała. Nie dość, że pisarz psuje reputację miasta, to jeszcze i Leśmiana. Na dodatek stwierdził, że Leśmian wyjątkowo nie lubił Zamościa. Za chwilę się jednak zreflektował mówiąc: - Jakie w tym mieście było nieprawdopodobne nagromadzenie wybitnych umysłów na km kwadratowy - czym zyskał wyraźną sympatię publiki.
Kwestja honoru
Marcin Wroński indagowany także na okoliczność - dlaczego dopiero w siódmej części cyklu powieściowego nastąpił powrót do Zamościa, gdzie wszystko się zaczęło, objaśniał, że dopiero teraz, w okolicy części VI i VII, zaczął nie tyle się nudzić pisaniem kryminałów o komisarzu Maciejewskim, co poczuł potrzebę jakiejś zabawy z materią. Lublin, opisywany po wielokroć, w różnych odsłonach, w różnych latach - na tyle znużył pisarza, że musiał od niego odpocząć. Na nasze szczęście, chciałoby się dodać!
- Musiałem rzucić się na jakieś niewinne miasto, z jadem, i zohydzać, co do tej pory robiłem z Lublinem. I dziwna rzecz, mimo, że ten Lublin zohydzałem, wszyscy mówili: O, jaki ten Lublin jest ciekawy i ładny. Przewodnicy prowadzali publiczność śladami Maciejewskiego. Czyżby pisarz kryminałów sugerował jakieś niecne uczynki zamojskim przewodnikom? - Może pan prokurator wie coś na ten temat - próbował wkraść się w łaski Tomasza Banacha (w cywilu - przewodnika) podejrzany Wroński. - I to był dobry pomysł, bo świetnie mi się pisało o Zamościu. To było coś nowego, dla mnie samego odkrywczego. Oczywiście, Państwo są w stanie najlepiej ocenić czy to jest odkrywcze, czy to dobre jest? "Kwestja krwi" to nie jest tylko rok 1926, ale to są też lata 50-te...
Część rozprawy, ze względów obyczajowych, została utajniona.
Wyrok nie zapadł. Marcin Wroński do tego stopnia "zniewolił" słowem publiczność/ławę przysięgłych, że zapomniała o wydaniu wyroku. A może wyrok wydadzą Czytelnicy dopiero po przeczytaniu książki "Kwestja krwi"? Aliści, pisarz przyobiecał, że Zamość ma szanse znaleźć się w X części, która będzie zbiorem opowiadań. Chyba, że znajdzie się taki pomysł na kryminał z Zamościem, że uwiedzie samego Marcina Wrońskiego. Zatem do dzieła. Zbrodnia doskonała potrzebna "na gwałt", aby błyskotliwy duet Wroński i Maciejewski ponownie pojawił się w Zamościu na dłużej niż tydzień i trochę. To "kwestja honoru"!
* * *
Do napisania krótkiego wstępu artykułu wykorzystałam pomysł Marcina Wrońskiego. Spotkanie autorskie w stylu retro, przygotowane przez Zarząd Stowarzyszenia Turystyka z Pasją, było przednią zabawą. Książkę kryminalną "Kwestja krwi" , której akcja rozgrywa się w Zamościu i okolicy, poleca "Szkoła Życia".
autor / źródło: Teresa Madej dodano: 2014-12-20 przeczytano: 9496 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|