Na ten moment kibice zamojscy czekali od dwóch miesięcy. Po nieudanym poprzednim sezonie, kiedy to Hetman nie awansował do III ligi, teraz ma być inaczej. Skończył się czas prób i dopasowań, nadeszła pora działania. W minioną sobotę "hetmanowcy" zainaugurowali rozgrywki IV ligi lubelskiej 2017/18. Do Zamościa przyjechał Powiślak Końskowola, czyli zespół teoretycznie idealny na dobry początek gier. Nie najsłabszy, ale też raczej nie faworyt do awansu. Ponieważ nie byłem na Rynku Wielkim podczas przedsezonowej prezentacji naszego zespołu (zresztą nie przepadam za takimi imprezami), z wielką ciekawością udałem się na stadion. No i muszę przyznać, że dokonałem kilku interesujących obserwacji.

Po pierwsze: ponownie na koronie stadionu znalazł się punkt gastronomiczny. Tym razem jednak nie w budkach przy trybunie głównej, ale nieco z boku, w przyczepie. Można było nabyć frytki, zapiekanki, napoje etc. Obok pan sprzedawał popcorn. Minimum zaplecza dla kibica zatem jest. Mam nadzieję, że będzie tak również kalendarzową jesienią, że o wiośnie nie wspomnę.

Po drugie: drobny lifting przeszły krzesełka na trybunie odkrytej. Napis "HETMAN" nie jest już biały, lecz czerwony. Kibice zaś przed mecze żywo rozprawiali o zapowiedziach prezydenta Wnuka modernizacji stadionu OSiR, a zwłaszcza o budowie sztucznego oświetlenia. Temat zrobił się faktycznie nośny, choć oczywiście przeciwników tej inwestycji znajdzie się tym więcej, im bliżej będzie wyborów samorządowych. Wtedy na pewno larum podniesie nie tylko pani, której przeszkadzają Mistrzostwa Polski w siatkówce plażowej na Rynku. Mam jednak nadzieję, że ambitne plany remontu stadionu zostaną przekute w czyn, bo sam pisałem już dobre dziesięć lat temu, że nasz obiekt jest mało funkcjonalny. Wtedy spotkałem się ze stanowczą reakcją ówczesnego dyrektora Ośrodka Sportu i Rekreacji, który w komentarzu pod tekstem stwierdził wprost, że nie wiem o czym piszę. Tylko jakoś późniejsze lata potwierdziły w pełni moje słowa, a nie pana dyrektora. Zwłaszcza, że stadion zaczął się - mówiąc kolokwialnie - sypać, o czym też pisałem. Teraz ma się to zmienić i oby tak było, bo nie omieszkam z zapowiedzi prezydenta rozliczyć. I przypominam, że o budowie masztów oświetleniowych na zamojskim obiekcie mówiono już na przełomie stuleci.

Po trzecie: szalikowcy Hetmana wreszcie zostali przeniesieni zza łuku do sektora naprzeciwko trybuny głównej (a bandy reklamowe na łuk, co już podoba mi się mniej). Co więcej, na meczu długimi fragmentami było ich nawet słychać. I pewnie będzie tak podczas spotkań z "topowymi" rywalami. Przynajmniej jesienią. Znaczy co najmniej do września...

Po czwarte: zmian w składzie Hetmana rzeczywiście trochę zaszło. I przynajmniej ten pierwszy mecz pokazał, że nie wszystkie mogą się okazać strzałem w "dziesiątkę". Końcowy wynik 3:3 z jednej strony pokazał, że napad prezentuje się - głównie dzięki zatrzymaniu w składzie Damiana Kupisza - całkiem obiecująco, ale dowodzi też niskiej jakości formacji defensywnej. Dwa pierwsze gole w pełni obciążają bramkarza Jacka Troshupę, który najpierw bezmyślnie sfaulował zawodnika gości, a tuż przed przerwą równie głupio wybrał się na przedpole. Stoperzy zresztą nie ułatwiali mu zadania. Zęby same zgrzytały człowiekowi na widok tych dwóch "Hummelsów", gdy usiłowali rozegrać piłkę.

Po piąte: było jednak coś w tym meczu z Premier League. Konkretnie z rozegranego dzień wcześniej pojedynku Arsenalu z Leicester. Jego przebieg był niezwykle podobny, oczywiście biorąc pod uwagę główne zdarzenia boiskowe, bo na aż tak wysokim poziomie zamojskie widowisko nie stało. Niemniej bramki padały w tej samej kolejności i gdy na kilka minut przed końcem wprowadzony przed chwilą na boisko Damian Otręba wyrównał na 3:3, wydawało się, że analogii będzie ciąg dalszy i gospodarze strzelą zwycięskiego gola. Niestety żadna bramka już więcej nie padła. Może dlatego, że Marek Motyka nie miał w rezerwie kogoś jak Olivier Giroud?

A w kolejną sobotę, 19 sierpnia o 17:00, podczas już trzeciej kolejki rozgrywek, Hetman podejmie Victorię Żmudź. O ile pierwszy mecz można było jeszcze traktować w charakterze kotów, które należy za płoty wyrzucić, teraz wpadka będzie oznaczała konieczność - jak zwykła mawiać pani skarbnik miasta - "pochylenia się nad problemem". Obyśmy jednak pochylać się nie musieli, tylko mogli żwawo pójść dalej. Po awans!