|
Podróż za jeden uśmiech i 200 DM...Było to gdzieś pod koniec lat 80-tych, bądź na początku 90-tych. Straciłem już rachubę.
Byłem wtedy zafascynowany twórczością zespołu the Doors. Gdzieś usłyszałem, że w Paryżu na Pere la Chaise leży sobie frontman kapeli Jim Morrison. Wpadłem na genialny pomysł, żeby odwiedzić idola... Zorganizowałem ekipę podróżniczą w liczbie dwóch osób, a wiec Wafel i ja. Jako środek lokomocji wybraliśmy autostop. A ha, jeszcze problem skąd wziąć kaskę (przecie byli my na utrzymaniu rodziców, nie pracujący). Tu z pomocą przyszli rodzice. Wafel dostał 120$, ja 200DM. Pieniędzy starczyło nam na 2 tygodnie. Starczyło by na dłużej ale w Niemczech policja oskubała nas z 40DM- kara za zatrzymywanie pojazdów na autostradzie!
Do granicy polsko-niemieckiej dojechaliśmy za sprawą kochanego PKP, a dalej już machajką. Wzięliśmy ze sobą mały namiot, ale tylko raz w nim żeśmy spali. Nocowaliśmy w różnych miejscach, w lasach, na parkingach, a nawet na środku ronda w Liege w Belgii. Czasami jak wspominam te czasy to aż sam nie mogę w to uwierzyć.
Wyjeżdżając z Polski wzięliśmy ze sobą trzy tanie wina z myślą, że choć jedno dotrze z nami do Paryża i tam przy grobie Jima zostanie skonsumowane. Tak się jednak nie stało. Pierwsze dwa "pękły " już w pociągu, no ale trzeciego pilnowaliśmy, aby zostało dowiezione do celu podróży.
Ale... nadszedł feralny dzień Jesteśmy w Belgii, machamy, machamy i nic. Mijały godzina za godzina. Pada postanowienie:" Wypijamy winko, przechodzimy na drugą stronę i machamy w stronę Polski". Wino poszło, wstali my i na pożegnanie zamachaliśmy i o dziwo zatrzymała się kaczka (citroen 2cv). Tak wiec polskie nasze wino nie dotarło do Paryża, ale dzięki niemu myśmy się tam znaleźli. Jeżeli chodzi o "zabieranie" autostopowiczów to w Niemczech bezproblemowo, nawet zdarzało się, że Niemiaszki stawiali nam żarcie, pyfko. W Belgii było już trochę gorzej, a we Francji tragedia. Przy przekraczaniu granicy belgijsko-francuskiej zdarzyła nam się śmieszna przygoda. Wziął nas jakiś gostek, samochód na belgijskich numerach. Cos tam gadamy łamaną angielszczyzną, no ale o kraj pochodzenia nas nie pytał.
Na granicy podchodzi celnik i prosi o paszporty. Dajemy mu, kierowca je przyuważył no i mówi "to już możemy porozmawiać po polsku". Okazało się, ze jest to Polak, pracuje w Belgii, no i akurat jechał do Paryża. Poczęstowałem go polskim papierosem, marki "popularne"- jakiż był zadowolony. W Paryżu byliśmy 3 dni. Trochę łaziliśmy, trochę jeździliśmy metrem. Najważniejsze zabytki zobaczyliśmy, na Pere la Chaise byli. Przy grobie Morrisona (byliśmy kilka razy) kupa ludzi, co rusz przyjeżdżała Policja (antynarkotykowa). A ha... Wino żeśmy wypili przy grobie, lecz nie polskie a francuskiego sikacza. Drugą noc spędziliśmy (pierwsza w parku), właściwie chcieliśmy spędzić na dworcu kolejowym. Leżymy sobie gdzieś w tunelu, podchodzi gostek (żabojad) i pyta czy nie mamy papierosów. Miałem jeszcze moje popularne, z tym ze strasznie pogniecione, pożółkłe od deszczu, no ale jak mnie proszą to częstuje. Klient patrzy, oczy mu się zaświeciły i pyta "grass"???. Tak więc rozreklamowałem trochę markę "Popularne". W nocy nagle ktoś mnie kopie, budzę się stoi przy nas dwóch SOK-istów (ichniej produkcji)z psami każą zjeżdżać z dworca, szczując psami. Tak, że noc spędziliśmy przed dworcem, na kartonach, jak w "zgniłym kapitalizmie" (nocowało nas tam chyba z 50 sztuk). Powrót był ciężki, pieniędzy zaczęło brakować, za dużo poszło na "piankę". Dodatkowo nie było jak wydostać się z Paryża, wiec ok. 40 km na piechotkę drałowaliśmy do rogatek miasta. Później to już gładko.
Wszystkim polecam takie przygody. Parę złotych, dzisiaj już o nie łatwiej, zawsze można zbajerować rodziców, trochę fantazji i odjazd.
autor / źródło: Waldemar Brzyski dodano: 2006-10-05 przeczytano: 3071 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|