Krzysztof Rodak, zastępca komendanta wojewódzkiego policji, który spowodował groźny wypadek drogowy, do czasu wyjaśnienia okoliczności sprawy będzie musiał pójść na urlop

Pod koniec września Rodak, kierując renault laguną koło Krasnobrodu, wyjechał z drogi podporządkowanej i staranował audi, którym podróżował inny policjant z rodziną. Jadące tym autem teściowa, żona i dzieci trafiły do szpitala. Po kraksie Rodak, jak gdyby nigdy nic, wrócił do pracy. Tylko na dwa dni. Komendant główny policji Marek Bieńkowski wysłał go na urlop do czasu wyjaśnienia sprawy.

Rodak ani myślał podporządkować się decyzji przełożonego. Zamiast na urlop udał się na tygodniowe zwolnienie lekarskie. Po powrocie wrócił do pracy. Najpierw pojechał na trzydniowy kurs do Komendy Głównej Policji, a potem na szkolenie do Szczytna (tam jest szkoła wyższa policji). Po jego zakończeniu 12 października znowu zameldował się w pracy.

- Komendant Rodak odpowiadający w garnizonie za logistykę musiał wziąć udział w obydwu szkoleniach. Potem musiał przychodzić do pracy, bo w komendzie nie było komendanta wojewódzkiego Janusza Guzika i jego pozostałych dwóch zastępców - tłumaczył Witold Laskowski, p.o. rzecznika Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie.

W sobotę niesubordynację Rodaka opisał "Dziennik Wschodni". Wczoraj z zachowania swojego zastępcy tłumaczył się w Warszawie Janusz Guzik. Po zakończeniu spotkania z komendantem głównym Paweł Biedziak, szef działu komunikacji społecznej KGP, oświadczył, że Rodak wróci na urlop. Będzie na nim przebywał do czasu wyjaśnienia przez prokuraturę okoliczności wypadku.

Śledczy z Zamościa wystąpili już do biegłych, by wskazali przyczynę kraksy. Ich opinia ma dotrzeć do prokuratorów w ciągu miesiąca. Wtedy będą oni mogli przedstawić Rodakowi zarzuty. Zostanie on wtedy zawieszony w czynnościach, a jego pensja obniżona do połowy.