|
Czeski film bokserskiZ pewnością każdy kibic z prawdziwego zdarzenia mieszkający w województwie lubelskim wie doskonale co było w naszym regionie sportową informacją ostatniego weekendu. Osobiście zresztą jestem zdania, że zasługuje to na miano wydarzenia całego roku. Otóż reprezentantka klubu PACO Lublin Karolina Michalczuk zdobyła w chińskim Ningbo tytuł mistrzyni świata w boksie w kategorii 54 kg! Rokuje to poważne nadzieje na podobne osiągnięcie za trzy i pół roku w Londynie, gdzie kobiece pięściarstwo ma zadebiutować na igrzyskach olimpijskich.
Jest to też bardzo duży kontrast w stosunku do polskiego boksu w wydaniu męskim, gdzie wprawdzie też mieliśmy mistrza świata, ale było to dobre 30 lat temu. Wcześniej notowaliśmy mnóstwo tytułów mistrzów olimpijskich, ale takowe skończyły się na igrzyskach w Montrealu, a ostatni medal na imprezie tego rodzaju dla Polski zdobył Wojciech Bartnik w 1992 roku w Barcelonie i był to krążek z brązowego kruszcu. Od tamtej pory w tej dyscyplinie panuje wręcz niewyobrażalna posucha. Coraz trudniej naszym reprezentantom nawet o samą kwalifikację olimpijską, nie wspominając o walkach o najwyższe trofea. Kwintesencją tego była klęska, jakiej na pekińskich igrzyskach doświadczył Łukasz Maszczyk, który w ćwierćfinale dostał srogie lanie od irlandzkiego listonosza, którego ledwie dwa lata wcześniej z łatwością wypunktował. Powiecie Państwo być może, że jednak do tego ćwierćfinału doszedł, a to nie taka prosta sztuka. Przypomnę zatem bój z podobnej fazy z igrzysk w Atenach, który stoczył Andrzej Rżany. Przegrał go jednym trafieniem i to tylko dlatego, że myślał, iż wygrywa walkę, a sztabowi trenerskiemu nie przyszło do głowy, by krzykiem skorygować tok myślenia naszego reprezentanta.
O nowy narybek jest coraz trudniej, a szkoda. Pamiętam jak swego czasu na jednym z forów proponowałem kibolom Hetmana, którzy ogłaszali swoje przygotowania do konfrontacji z policją, żeby zamiast tego rozładowywali napięcie na workach treningowych w sekcji bokserskiej. Efektu nie odniosło to żadnego, ale chyba nawet na jakikolwiek nie liczyłem. Zresztą patrząc na warunki do treningów w klubach, nie można się temu dziwić. Można odnieść wrażenie, że młodzi chłopcy (bo na dziewczęta chyba nawet sukces Karoliny Michalczuk zbytnio nie wpłynie i to chyba akurat dobrze) tylko po to zaczynają boksować, aby w możliwie krótkim czasie podpisać kontrakt z jakąś zawodową grupą i zacząć tak zarabiać na życie. Tym samym rezygnują z pięściarstwa tak zwanego amatorskiego ("tak zwanego", bo jednak ci najlepsi dostają pewne stypendia), a co za tym idzie z udziału w imprezach mistrzowskich z igrzyskami olimpijskimi na czele.
W boksie zawodowym też mamy mistrzów świata, mistrzów Europy, a nawet mistrzów Polski, ale czy te tytuły mają jakiekolwiek znaczenie praktyczne? Śmiem twierdzić, że nie. Może dla kogoś boks jest wzorem dyscypliny, w której funkcjonuje wolny rynek i konkurencja, ale dla mnie to po prostu paranoja. Co weekend odbywa się całe mnóstwo "gal boksu zawodowego", w których bokserzy walczą o przeróżne "pasy mistrzowskie". Podstawowe jednak pytanie: jaki jest klucz doboru zawodników do tych walk? Co decyduje o tym, że dany pięściarz staje do walki o jakiś tytuł? Ano wyłącznie układy menedżerskie, które są w gruncie rzeczy bardzo podobne do umawiania się na "ustawki" przez kiboli, tyle że tu akurat w majestacie prawa. Nie ma praktycznego znaczenia ani bilans starć gracza, ani inne obiektywne czynniki. Po drugie: w boksie funkcjonuje wiele bardzo różnych federacji (wymieńmy tu tylko WBA, WBC czy WBO), z których każda tworzy własne tytuły mistrzowskie, a bywa, że i kategorie wagowe. Nie chodzi tu już nawet o same ich nazewnictwo, choć jak widzę, że dany pięściarz jest mistrzem w kategorii junior lekkopółśredniej, to po prostu pusty śmiech mnie ogarnia. Zdarza się jednak, że dana kategoria w jednej federacji ma inne "widełki" wagowe, niż w drugiej. I sprawa trzecia: pasjonatów boksu jest bardzo wielu, ale nie wierzę, że oni są w stanie wymienić z pamięci wszystkich aktualnych mistrzów świata z każdej federacji, bo to jest wręcz fizycznie niemożliwe do zapamiętania, a przypominam, że co weekend trzeba pamięć na tym polu odświeżać!
Twierdzę więc, że gros ludzi przychodzących na te gale dociera tam jedynie na walki jako takie i nie obchodzi ich o co się toczy gra. Nazwiska walczących są i tak zapominane następnego dnia, wyłączając może te, o których trąbi telewizja. W ostatni weekend odbył się w Zamościu kolejny już Międzynarodowy Memoriał im. Jerzego Suchodoła i choć biorącym w nim udział zawodnikom czasem brakowało umiejętności, to jednak nigdy ambicji i zaangażowania. Dlatego osobiście gorąco namawiam wszystkich adeptów sportu zwanego tak pięknie "szermierką na pięści", by nie przechodzili na pełne zawodowstwo przy pierwszej okazji, lecz by zaczekali z tym przynajmniej do swych poważniejszych sukcesów amatorskich. Wszak każdy mistrzowski pas jest tylko przechodni, a pamięć o co rusz zmieniających się czempionach - ulotna. Mistrzem olimpijskim jest się dożywotnio.
autor / źródło: Robert Marchwiany dodano: 2008-12-05 przeczytano: 6466 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|