|
"Później szatan wstąpił w ludzi" - książka Leszka WójtowiczaNajnowsza publikacja Leszka Wójtowicza, dziennikarza "Dziennika Wschodniego" - "Później szatan wstąpił w człowieka. Zapiski nie tylko z Wołynia" jest znakiem pamięci, zapisem relacji naocznych świadków tragicznych dni i głosem pomordowanych.
Od "wołyńskich czerwonych nocy" minęło 65 lat. Historycy polscy szacują, że tylko na Wołyniu w latach 1939-1945 z rąk OUN-UPA zginęło w niezwykle okrutny sposób ok. 50-70 tysięcy Polaków w ponad 1700 miejscowościach - pisze w przedmowie do książki dr Leon Popek z INP w Lublinie.
Runął berliński mur, w Polsce demokratyczne rządy, a w 1991 roku Ukraina proklamowała swoją niepodległość. Polska jako pierwszy kraj uznała suwerenność sąsiada. Pomimo szerokiej współpracy gospodarczej i turystycznej, pomimo poparcia Polski dla Pomarańczowej Rewolucji na Ukrainie, stosunki polsko - ukraińskie nadal uważane są za jedne z najtrudniejszych. Dzieli nas tragiczna historia lat drugiej wojny światowej i ciąży na naszych stosunkach społeczno - politycznych. Można mieć wrażenie, że nie ma sposobu na pojednanie, ponieważ Polacy oczekują uznania mordów na Wołyniu za akty ludobójstwa, a Ukraińcy wręcz przeciwnie - upamiętniają winnych tego ludobójstwa.
Nieliczni już potomkowie pomordowanych pełni są nadal nieopisanego i nieukojonego bólu po stracie najbliższych członków rodziny. Modlitwa, pielgrzymowanie i stawianie krzyży upamiętniających zmarłych staje się dla nich dopełnieniem obowiązków żywych wobec zmarłych i bardzo ważnym aktem w naszej kulturze i cywilizacji europejskiej i chrześcijańskiej - czytamy w przedmowie.
Wizyty urodzonych po tamtej stronie granicy, także ich dzieci i wnuków wynikają z potrzeby zobaczenia i poznania miejsc "najpiękniejszych na świecie". Przebaczyć tak, zapomnieć - nigdy - mówią i realizują swoja "ostatnią" misję, tak jakby w tym celu oszczędził ich Stwórca. Ich ostatnim pragnieniem jest upamiętnić miejsca przesiąknięte polską krwią, postawić krzyż - krzyż pamięci. Nic więcej nie mogą zrobić. A może właśnie dlatego ocaleli, by krzyczeć i wołać w imieniu tych, którzy nie mogą już o tym mówić.
To tytułem szerszego wstępu, szczególnie dla tych, którym rzeź wołyńska jest mało znaną historią, a przecież tragiczne wydarzenia sprzed 65 lat wpisały się w historię Polski krwią, męczeństwem i śmiercią Polaków.
* * *
Leszek Wójtowicz urodzony w rodzinie o tradycjach patriotycznych - ojciec i dziadek Autora działali placówce AK w Tyszowcach, swoją książką nikogo nie oskarża. Tematem Wołynia i Ukrainy zainteresował się przed kilku laty, podróżując z grupką starszych osób rodem z Wołynia na tereny "skąd ich ród". Swoje spostrzeżenia i przeżycia wiernie opisał w reportażach, które ukazywały się na łamach "Dziennika Wschodniego". Te dokumenty są dziś na wagę ocalenia pamięci i budowania klimatu dla przebaczenia i pojednania.
Autor książki "Później diabeł wstąpił w ludzi. Zapiski nie tylko z Wołynia" relacjonuje swój wyjazd ze Stanisławem Filipowiczem, emerytowanym nauczycielem z Zamościa, cudem ocalonym z rzezi w kościele w Porycku, właśnie do Porycka. Opisuje jego kilkunastoletnie zaangażowanie na rzecz porządkowania cmentarza katolickiego, na którym pochowana została jego matka i rodzeństwo po mordach w kościele w Porycku.
W reportażu "Z mapą w sercu" pisze o kolejnej wyprawie sentymentalnej z wołyniakami na trasie - Włodzimierz Wołyński i okoliczne wioski. Poznajemy losy uratowanych i ich wspomnienia.
"Trudno sobie wyobrazić, że sześćdziesiąt parę lat temu tętniło tu życie. Z kominów kłębił się dym. Chłopi poili konie przy studni, kumoszki zbierały się na ławce na plotki i pod figurą na majówki, a miedzy chałupami boso biegały dzieciaki. Nie ma nikogo. Wioski kolonia Muntówka tez nie ma. Na próżno szukać jej na mapie. Soroczyna też nie znajdziesz. Te wioski istnieją tylko w sercach wołyniaków" - mówi jeden z bohaterów reportażu, 85-letni Leon Laskowski z okolic Hrubieszowa.
Autor przybliża także osobę 77-letniej Franciszki Prus, która po wojnie została we Włodzimierzu i opiekuje się polskimi grobami, oddając ostatnia hrywnę.
"Przed wojną w Swojczowie mieszkali i Polacy, i Ukraińcy, Żydzi a nawet Niemcy - relacjonuje Jewdokia, 84-letnia Ukrainka. I dobrze było. Polacy z Ukraińcami dzielili się, czym kto miał. Później szatan wstąpił w ludzi..." Ten zapis reporterski spotykamy w kolejnym materiale.
Tematem artykułu stają się również reakcje działaczy Stowarzyszenia Upamiętnienia Polaków Pomordowanych na Wołyniu na temat spotkania w Pawłokomie prezydentów Lecha Kaczyńskiego i Wiktora Juszczenko, którzy 13 czerwca 2006 r. oddali hołd zamordowanym przez Polaków Ukraińcom.
Nie mogą zrozumieć, jak można ze zbrodniarzy robić bohaterów i uznawać UPA za ukraiński ruch wyzwoleńczy. Siekierami i widłami nie można wywalczyć niepodległości - tak mówi Krzysztof, syn cudem uratowanej Zofii Szwal. Przejmująco brzmią słowa - "Nie wiem, za co mamy przepraszać, no chyba że za to, że żyjemy i jesteśmy świadkami zbrodni" - mówi z żalem w głosie Zofia Szwal, której tragiczne losy opisywałam na naszym portalu.
W swojej książce Leszek Wójtowicz dokumentuje także wizytę we Lwowie Ojca Świętego Jana Pawła II w 2001r. i obrazuje nadzieje Ukraińców związane z tą wizytą.
Prezentuje sylwetkę dobrego Ukraińca, Oleha Szymonowica, który położył duże zasługi dla Polski i Polaków, wspierając działania Stanisława Filipowicza w Porycku, przy porządkowaniu cmentarza i stawianiu krzyży. Za tę szlachetną postawę prezydent RP, na wniosek Filipowicza, nadał Ukraińcowi z Wołynia Złoty Krzyż Zasługi.
Tytuł artykułu: "Żeby wreszcie było lepiej" mówi sam za siebie. Ukraińcom na prowincji jest obojętne kto będzie rządził Ukrainą, byle było lepiej.
W książce znajdziemy także wspomnienia mieszkańców Huty Lubyckiej zatrudnionych przez Rosjan przy budowie Raworuskiego Rejonu Umocnień i planach związanych z zagospodarowaniem zachowanych do dziś bunkrów Linii Mołotowa. Z tematyką książki dobrze wiąże się reportaż o zmianie granic, z niekorzyścią dla Polski, przez Stalina w 1951 r.
Nadzieją na pojednanie staje się koncert przyjaźni z 2007, zorganizowany na granicy, w Dołhobyczowie przez ks. Stefana Batrucha - dla Polaków i dla Ukraińców. Kiedy jednak Autor, w drodze do domu z koncertu analizuje zagmatwaną historię tych ziem, trudno wyzbyć się uczucia, że nie stanie się to zbyt szybko, bo to bardzo bolesna historia.
W drugiej części publikacji Leszek Wójtowicz zawarł wstrząsające wspomnienia ośmiu wołyniaków. Sześciu z nich opowiedziało o okrutnych mordach z 1943 r. i swoim cudownym ocaleniu za sprawą także dobrych Ukraińców, Czecha i modłów zanoszonych do Matki Boskiej. Z tych relacji płynie bezmiar grozy, przerażenia, bólu i łez. Czytając opowieści dotyka się pogranicza sennego koszmaru, który mąci spokój każdego. Wołyniacy muszą z tym żyć, mając przed oczami ciała pomordowanych najbliższych.
W książce znajdziemy również dwie relacje autorstwa nieżyjącego ojca Leszka Wójtowicza, Mieczysława ps. Żuraw, działającego w placówce AK w Tyszowcach. Jedna z tych relacji opowiada o śmierci "Anioła" - por. rez. Antoniego Rychela, komendanta obwodu AK Hrubieszów i przeprowadzeniu na Ukraińcach akcji odwetowej. Druga - o współpracy popa, Gryszy Nosalskiego, który Polaków i Ukraińców podczas wojny nawoływał do pokoju i miłości bliźniego z polską partyzantką. Nie wszyscy popi zachowali taka postawę, inni nawoływali do nienawiści i wrogości do Polaków. Historia ich rozliczyła.
* * *
Czy historia rozliczyła wszystkich winnych ludobójstwa? Na Ukrainie panuje poprawność polityczna, o UPA oficjalnie mówi się tylko dobrze. A przecież sześćdziesiąt pięć lat temu Wołyń spłynął krwią bezbronnych Polaków mordowanych przez bojówki nacjonalistów ukraińskich OUN-UPA. Polaków mordowano tylko dlatego, że byli Polakami. Umierali w potwornych męczarniach, bestialsko torturowani na 363 sposoby.
Takie obrazy mają przed oczami wołyniacy, niespokojny sen i powoli tracą nadzieję na sprawiedliwe osądzenie zbrodni na Wołyniu. To boli.
* * *
Kilkanaście lat temu pilotowałam grupy wołyniaków z całej Polski na Wołyń, na groby ojców i dziadków, do miejsca, gdzie kiedyś była polska wioska. Wysłuchałam wielu tragicznych opowieści. Wiem, że nie ma w wołyniakach nienawiści. Tylko ciągle stawiali pytanie - dlaczego mordowali nas sąsiedzi, z którymi dobrze żyliśmy przed wojną? Czy całą winę można zrzucić na szatana?
"Jeśli zrobią ze zbrodniarzy bohaterów, to świat przewróci się do góry nogami - uważa Janina Kalinowska ze Stowarzyszenia Upamiętniania Polaków Pomordowanych na Wołyniu z siedzibą w Zamościu".
* * *
"Później szatan wstąpił w ludzi. Zapiski nie tylko z Wołynia", Leszek Wójtowicz, wydanie drugie poszerzone, Norbertinum Lublin, 2008.autor / źródło: Teresa Madej dodano: 2008-12-29 przeczytano: 15838 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|