|
Zamojski song - rozmowa z Witoldem PasztemNatura obdarzyła go idealnym słuchem. To zdecydowało o jego drodze życiowej i tak przez ostatnie trzydzieści lat, wraz z Zespołem "VOX" koncertuje na estradach świata. Piosenka "Masz w oczach nieba dwa", nagrodzona trzecim miejscem na Festiwalu w Opolu w 1979 roku, ustawiła muzyków na całe życie. Solową płytą "Jak słońce" zadebiutował w 2001 roku. Biznesmenem został przez przypadek, ale Zamość jako miejsce dla rodzinnego życia wybrał świadomie, bo nie ma dla niego piękniejszego miejsca na ziemi.
Przez cały okres swojej kariery artystycznej podkreśla swój związek z Zamościem, promując jego unikalne piękno i bogate dziedzictwo kulturowe, uczestnik wielu prestiżowych wydarzeń kulturalnych w naszym mieście - tymi słowami Kapituła uzasadniła przyznanie Witoldowi Pasztowi tytułu "Ambasador Kultury Zamościa 2007 roku".
Z Witoldem Pasztem - założycielem i liderem Zespołu "VOX", szczęśliwym mężem, sławnym tatą i dziadkiem małego Maciusia - rozmawiam o dzieciństwie, karierze artystycznej, o historii Zespołu "VOX", prowadzonym biznesie i Zamościu. Naszym Czytelnikom, sławny muzyk i wokalista mówi o tym, czego najbardziej żałuje w życiu, a co napawa go dumą.
Teresa Madej - Czy pierwsze było słowo czy może jako mały chłopiec najpierw śpiewał pan piosenki?
Witold Paszt - Śpiewałem od dzieciństwa. W wieku sześciu lat mama zaprowadziła mnie do ogniska muzycznego, gdzie stwierdzono, że mam bardzo dobre wyczucie rytmu. Przez sześć lat uczęszczałem do Szkoły Muzycznej i grałem na skrzypcach. Kiedy porzuciłem skrzypce, okazało się, że wypracowany chwyt pasuje do gitary. Dziś żałuję, że nie kontynuowałem gry na skrzypcach, tak jak np. Zbyszek Wodecki.
Teresa Madej - Kolejny etap to...?
Witold Paszt - Ukończyłem Technikum Rolnicze w Janowicach.
Teresa Madej - A edukacja muzyczna?
Witold Paszt - Jestem samoukiem. Podjąłem studia na UMCS - wychowanie muzyczne. Po dwóch latach zrezygnowałem.
Teresa Madej - Ponieważ grał pan już w zespole "VOX"?
Witold Paszt - Nie. Wcześniej, w 1977 roku założyłem zespół "Victoria Singers". Dwa lata później został on przekształcony w męski kwartet wokalny - zespół "VOX", w którego skład, poza mną, weszli Andrzej Kozioł, Jerzy Słota i Ryszard Rynkowski.
Teresa Madej - Bardzo szybko zyskaliście panowie popularność.
Witold Paszt - Wykonaniem utworu "Masz w oczach nieba dwa" wyśpiewaliśmy trzecią nagrodę na Festiwalu w Opolu w 1979 roku i to "ustawiło" nas na resztę życia.
Teresa Madej - Proszę opowiedzieć o koncercie, który wspomina pan z sentymentem.
Witold Paszt - Było ich bardzo wiele. To był koncert grany dla chorego Andrzeja Zielińskiego w Stanach. Myśmy mieli trochę kłopot, bo śpiewaliśmy repertuar popowy, po polsku i swingowy - po angielsku. Jechaliśmy do Stanów z mieszanym repertuarem i mieszanymi uczuciami - jak w Ameryce śpiewać swinga, skoro tam na każdym rogu tacy "wymiatacze" stoją. Są bez grosza, robią to sto razy lepiej, albo dwieście. Ale okazało się, że na jednym z koncertów przyszła do nas amerykańska obsługa techniczna - zaskoczona i zachwycona tym, jak gramy. Troszeczkę nas to ubodło, że oni myśleli, że my jesteśmy z kraju, gdzie "ludzie z drzew spadają". Skąd u nas takie umiejętności - harmoniczne i śpiewania utworów Glena Millera. Wróżyli nam ogromną karierę w Stanach.
Okazało się, że w Stanach nie, ale udało się nam zagrać z Orkiestrą Glena Millera, czwartą czy trzecią, w Pałacu Poznańskich w Łodzi. I to był dla nas ogromny zaszczyt, kiedy usłyszeliśmy: "Panowie, moglibyście z nami jeździć po całym świecie. Z językiem jest troszeczkę tak sobie, ale brzmieniowo, artykulacyjnie - jesteście bez zarzutu".
Teresa Madej - Jaki był wówczas skład zespołu?
Witold Paszt - W Stanach był jeszcze Rynkowski, w Łodzi był już z nami Dariusz Tokarzewski. Z Ryszardem pracowaliśmy osiem lat. To cała historia. Przecież na scenie jesteśmy trzydzieści lat, tego nie da się w godzinę opowiedzieć.
/Tu następuje interesująca i barwna opowieść: o powstaniu "Victoria Singers" i o działalności zespołu "VOX", co oznacza "głos" - cała długa historia. Witold Paszt opowiada o popularności Polsce, o "ujarzmieniu Niemców" występami "VOX" i kilkumiesięcznych udanych tournee w Niemczech, przed i po upadku muru berlińskiego. Nie skąpi informacji o działaniach impresaria, który nie zawsze trafnie podpisywał kontrakty. Rozwija wątki koncertów w USA i Australii. To oczywiście materiał na kolejny artykuł./
Witold Paszt - Były oczywiście wyjazdy do Rosji, do byłego "Bloku sowieckiego" - siedem razy po półtora miesiąca. Płakaliśmy jak bobry po każdym powrocie, robiliśmy sobie żarty z tego kraju. Wiele rzeczy nas tam zaskakiwało, wiele rzeczy było dla nas niezrozumiałych, zachowania ludzi. Tych opowieści jest bardzo dużo.
Teresa Madej - Jak te rozłąki z krajem i najbliższymi przyjmowały panów żony i dzieci?
Witold Paszt - Wtedy była już jedna córka. Rodziny nie były zachwycone wyjazdami, ale z drugiej strony - to były takie czasy, gdzie człowiek mógł przywieźć namiastkę świata, W naszym kraju było wówczas biednie, wydawało się, że to się nigdy nie skończy. Każdym razem wracaliśmy obładowani prezentami jak wielbłądy - dla najbliższych. To w jakiś sposób rekompensowało to, że taty nie było.
Teresa Madej - Czy już wtedy pojawił się pomysł na biznes?
Witold Paszt - Biznes to jest sprawa przypadku, zupełnego przypadku. Byłem w Lublinie, szedłem Krakowskim Przedmieściem i zaczepił mnie człowiek, który z sympatii do zespołu chciał zapytać - co słychać nowego w zespole. Zapytał, czy mieszkam w Zamościu, co potwierdziłem. Powiedział mi, że następnego dnia wybiera się do Zamościa z zamiarem sprzedaży nieruchomości, jako pełnomocnik właściciela. Ja go tylko zapytałem: jakiej nieruchomości i w jakim rejonie Zamościa. Odpowiedział mi i wtedy zapytałem o cenę. Powiedział, że jeśli trafi się kupiec, ponieważ ta osoba chce szybko przeprowadzić transakcję, to cena będzie atrakcyjna. Kiedy podał mi cenę, to powiedziałem, że jak przyjedzie do Zamościa to pójdziemy do notariusza.
Teresa Madej - To szczęściarz z pana! Na ulicy kupić dwie kamienice.
Witold Paszt - Na ulicy, ni stąd, ni zowąd! Ja nie miałem takiego zamiaru. Moim zamiarem był "Green Pub", i to moja żona zapytała - słuchaj - mamy dzieci odchowane, ja bym chciała się czymś zająć. Tamto miejsce było w stanie fatalnym. Błąd, że tego nie kupiłem za parę groszy. Natomiast stan tego źle świadczył o konserwatorach. Cała zamojska starówka była restaurowana pospiesznie na niedoszłe "dożynki Gierka". Masa błędów, tam woda lała się do środka. Po dwu-trzech latach dół przestał zupełnie funkcjonować. Nie potrafiono sobie z tym poradzić, a ja sposobem gospodarskim sobie poradziłem. Ja chciałem mieć klub muzyczny, żadnego poważnego interesu. To jakoś samo wyszło.
Teresa Madej - Czy szybko pan się w tym odnalazł?
Witold Paszt - Ależ skąd. Miałem tyle pojęcia, że sam się tułam po hotelach całe życie. W związku z tym wiedziałem, co gościowi hotelowemu jest potrzebne. Mam takiego znajomego, który otworzył restaurację przed Zduńską Wolą - był kierowca zawodowym. Postanowił wyjść zza kierownicy i otworzyć restaurację dla kierowców, bo wiedział, czego kierowcy potrzebują. Tam są kolejki do dzisiaj. A to się jakoś kręci.
Teresa Madej - Wiem, że pomyślał pan już o tym, żeby kręciło się lepiej. To zakup kolejnej, sąsiadującej kamienicy.
Witold Paszt - No tak, ale to jeszcze w sferze projektowania. Na szczęście mam już uzgodnienia z konserwatorem co do...Ubolewam nad tym, że jest tak zaniedbana. Nasi konserwatorzy nie dali poprzedniemu właścicielowi nakazów remontowych, w związku z tym, ten obiekt jest w stanie opłakanym. Będziemy się starali, ze środków unijnych - ponieważ jest to zabytek - sam byłem zaskoczony, że rok ukończenia budowy, to rok 1650.
cdn autor / źródło: Teresa Madej dodano: 2009-04-15 przeczytano: 7830 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|