|
Siła kina, czyli kino dla widzaXI Letni Festiwal Filmowy w Zamościu w pełni wypełniony był tym, co w kinie najlepsze - filmami oczywiście. "Film" - pojęcie tak szerokie, jak ogrom gatunków, które podaje widzowi, jak duża festiwalowa oferta skierowana do najbardziej wymagających widzów. "Festiwal" - dla wielu kinomanów słowo kultowe, zapewniające rozrywkę na poziomie ponadkomercyjnym, zapewniające wyszukane doznania spragnionej ich publiczności. Festiwale często kojarzone są z czymś trudnym, niezrozumiałym, z czymś czym tylko potrafią zachwycać się krytycy. Może tak być, aczkolwiek film nie jest skierowany do krytyków, nie do zamkniętego kręgu ludzi wykształconych w tym kierunku, film skierowany jest właśnie do widza i to o uwagę publiczności twórcy filmowi zabiegać powinni.
Tą tezę wielokrotnie w swoich wypowiedziach podkreślał honorowy gość Festiwalu Krzysztof Zanussi - człowiek doskonale znający swoją wartość i zasługi dla polskiego kina, a jednocześnie chylący czoła przed widzami oglądającymi jego filmy. O widzach także pomyśleli organizatorzy, i obok części konkursowej, przygotowali perełkę pod hasłem "Festiwalowe rekomendacje". Dobór filmów nieprzypadkowy, to filmy niekoniecznie kasowe, czy zajmujące pierwsze miejsca na światowych box-officach, ale za to pozycje bardzo dobrze przyjęte przez publiczność, filmy nagradzane za swoją wyjątkowość, sama "górna półka" i niebywała okazja dla zamojskiego widza, który na co dzień nie ma możliwości dotrzeć do takiej sztuki. Piszę to trochę z własnego punktu widzenia, i bynajmniej bez zabierania głosu w imieniu większości, a jednak największa sala kinowa w nowym Centrum Kultury Filmowej nie pustoszała przez kolejne godziny seansów. Ludzi myślących podobnie i potrafiących docenić to, co dostaliśmy tego lata, jest więc więcej, co bardzo cieszy. Jedyną trudnością może być kumulacja projekcji kontra czas, nawet i przy wielkich chęciach, bywa niemożliwym obejrzenie wszystkich projekcji. Drobna selekcja i weekend w klimatyzowanym CKF, był dla mnie jedynym słusznym wyborem na uporczywe sobotnio-niedzielne upały.
"Niezasłane łóżka" to film o młodości, będący próbą pokazania współczesnego pokolenia Europejczyków w Europie bez granic. Londyn jako miejsce wielokulturowe i wielonarodowe jest miejscem akcji, gdzie młody Hiszpan poszukuje swojego biologicznego ojca, zaś młoda Belgijka próbuje zapomnieć o tym, że została porzucona przez chłopaka. Ich drogi krzyżują się we wspólnym mieszkaniu, gdzie jak w komunie przewijają się tabuny ludzi, skąd życie schodzi do nocnych klubów, gdzie alkohol i przypadek decydują o kolejnych wyborach. Mimo pozornej beztroski, z ekranu bije pustka i przerażenie, a pragnienie głębszych uczuć, miesza się ze strachem przed nimi. Symbole łóżek to oazy bohaterów, gdzie kryją się przed swoją samotnością. To nie jest zbyt dobry obraz młodych, daje raczej więcej do myślenia niż zabawy. Film dla wrażliwych widzów, dla tych co zechcą się zatrzymać i samemu umiejscowić w scenicznej rzeczywistości.
"Była sobie dziewczyna" to opowieść z pozoru banalna. Bo cóż jest oryginalnego w romansie wchodzącej w życie 16-letniej Jenny i trzydziestoparoletniego doświadczonego mężczyzny - historia znana w kinie prawie od chwil jego powstania i raczej wróżąca kłopoty, niż happy end. A jednak młodziutka dziewczyna, stojąca w strugach deszczu z wiolączelą w ręku, od samego początku przykuwa uwagę widzów, a nie tylko starszego mężczyzny, który proponując jej podwiezienie daje początek ich zawikłanej znajomości. Marzenia Jenny i jej rodziny o studiach córki na Oksfordzie, w towarzystwie tajemniczego Davida zaczynają przechodzić na dalszy plan. Obserwujemy stopniową metamorfozę głównej bohaterki, która zakochując się w starszym, doświadczonym mężczyźnie, zaczyna naukę życia w nocnych klubach Londynu lat 60-tych ubiegłego stulecia, pod dachami Paryża, zmienia szkolny mundurek na wykwintne kreacje, brnie w nieznany i ekscytujący dla niej świat. Świat piękny tylko do pewnego momentu, gdzie przepych i wystawność mają swoje źródło w niekoniecznie legalnych interesach, gdzie miłość nie jest tak prosta i czysta, jak by tego oczekiwała nastoletnia bohaterka. Jenny najpierw dla fascynacji, a później w imię większych uczuć, rzuca szkołę, swoją przyszłość widzi nie w ukończeniu Oksfordu, a w studiach na "uniwersytecie życia", co właśnie proponuje jej David. Zbyt późno dowiaduje się jednak o braku uczciwości ze strony żonatego mężczyzny, który w obliczu prawdziwego życia odjeżdża samochodem, dokładnie tak, jak się pojawił w nim na początku filmu. Niby romans, bo piękny i prawdziwy, niby nie arcydzieło, a jednak dramat z morałem. Film z własną akcją, lekki do obejrzenia, a przy tym skłaniający do przemyśleń, choć bez patosu czy przesady.
"Samotny mężczyzna" - tak pięknego i subtelnego filmu nie widziałam już dawno, miejscami brak słów by wyrazić uczucia jakie wzbudza, wzrusza, zastanawia, odbiera mowę. W sposób piękny przekazuje starą życiową prawdę, iż do pełni szczęścia człowiek potrzebuje drugiego człowieka. Gdy ta potrzeba bliskości nie jest zaspokojona, życie przestaje mieć sens. I to właśnie w mistrzowski sposób pokazuje nam w swoim debiucie Tom Ford, u którego w życiowej roli Colin Firth odgrywa ostatni dzień życia głównego bohatera. George, profesor uniwersytecki, traci swojego wieloletniego partnera - zdarzenie dla niego tak wstrząsające, iż odbiera mu to chęć dalszego życia. Perfekcyjnie planuje więc samobójstwo, pisze listy pożegnalne, nie widzi możliwości funkcjonowania bez ukochanej osoby. Cały film to studium przeżyć Georga, od momentu, gdy dowiaduje się o śmierci kochanka, poprzez trudny do wyrażenia ból, poprzez cudowne wspomnienia, aż do małej iskierki nadziei w końcowych kadrach filmu. Wszystko podane w pięknej oprawie, scenografia minimalistyczna, aczkolwiek wysmakowana, koloryt filmu odzwierciedla zaś przeżycia głównego bohatera. Sceny dramatyczne przedstawione w czarno-białych i szarych barwach kontrastują z kolorowymi wspomnieniami. Wbrew tytułowi, jest to piękny film o miłości, o miłości głębokiej, czystej, dającej trwałe szczęście, której brak odbiera wszystko.
Jest jeszcze jeden walor tego filmu, który zasługuje na uwagę i uznanie dla reżysera. Film dotyka uczuć między mężczyznami. Robi to jednak w sposób tak subtelny, wysmakowany i delikatny, że nie budzi ani zgorszenia, ani w żaden sposób nie narusza magicznej podświadomej granicy w umysłach większości, objawiającej się brakiem akceptacji podobnych sytuacji. Miłość jest przecież czymś, co pozwala żyć każdemu, i każdemu też może przynieść cierpienie.
"Gorzkie mleko" - to jedna z trudniejszych festiwalowych rekomendacji. Może niekoniecznie jest to film trudny, co bardzo smutny, przygnębiający, i jednak wymaga wysiłku od widza by dostrzec w nim piękno. W pierwszej chwili może wzbudzić skrajne emocje, negację, a nawet odrzucenie, jest jednak coś co zatrzymuje przy ekranie do końca. Opowiedziana historia młodej dziewczyny, Fausty, córki kobiety zgwałconej przez peruwiańskich partyzantów, daje obraz brutalności i okrucieństwa życia kobiet w Peru. Tragiczne wydarzenie z życia matki, rzuca się cieniem na całe życie córki, która w myśl ludowego przesądu wraz z "gorzkim mlekiem" matki otrzymała nie tylko pożywienie, ale życiową skazę. Na upokorzeniu matki Fausta buduje własny, wyizolowany świat, który czyni ją głęboko nieszczęśliwą, w znaczeniu i psychicznym i fizycznym. Ukazanie dramatu kobiety na tle historii Peru pokazuje, jak straszliwe szkody dla jednostki potrafi wyrządzić terror i przemoc. Historia bardzo uniwersalna, i niewiele trzeba myśleć, by zauważyć podobieństwo wymowy tego filmu do kolejnej propozycji, naszej rodzimej produkcji Jana Kidawy-Błońskiego.
"Różyczka" - w przypadku tego filmu wiele już zostało powiedziane, i wiele już napisano. Większość też zna autentyczną historię Pawła Jasienicy ubraną na potrzeby filmu w fabularną opowieść. Na co innego warto zwrócić uwagę w przypadku tego filmu - właśnie na dramat jednostki wobec systemu totalitarnego, na manipulacje, na bezradność życia w czasach, które na szczęście mamy już za sobą. Młoda dziewczyna zakochana bez pamięci w swoim narzeczonym, funkcjonariuszu SB, jest w stanie zrobić dla niego wszystko. W swojej naiwności godzi się na współpracę i dostaje zadanie zbliżenia się do "figuranta", wroga Polski ludowej, znanego pisarza, profesora Uniwersytetu Warszawskiego. Rolę swoją wypełnia idealnie, do czasu gdy w grę zaczynają wchodzić uczucia. I to nie tylko jej do "figuranta", ale jego do niej i jej narzeczonego do tytułowej Różyczki. Tu sytuacja staje się bardziej skomplikowana, niż w momencie rozpoczęcia inwigilacji, a oprawcy stopniowo przejmują role ofiar. To jest najbardziej wymowny aspekt tego filmu, dojrzewanie bohaterów do własnych decyzji, przy jednoczesnym braku możliwości dobrych wyborów. Tu wszyscy przegrywają, każdy z głównych bohaterów, na swój sposób, poświęca wszystko dla miłości, i dla miłości wszystko traci. To smutny, poruszający film. Mając w świadomości ilu z nas musiało wtedy żyć, trudno powrócić do rzeczywistości po takiej dawce emocji i wzruszeń.
"Chinka" - ten film pokazano jako ostatni z cyklu "Festiwalowych rekomendacji". Po porcji dobrego kina, po wielu przemyśleniach i analizach w ramach festiwalu, ogląda go się całkiem inaczej, niż sugerowałby sam opis treści. Kolejna prosta historia - młoda Mei z biednej chińskiej wioski, bez żadnych perspektyw w rodzinnym miejscu, za sprawą kolejnych przypadków rozpoczyna swoją życiową podróż. Zmierza ku marzeniom, nie do końca swoim własnym, które systematycznie prowadzą ją na "zachód" - synonim dobrobytu i wolności. Postać głównej bohaterki reżyserka przedstawia trochę bezbarwnie, bez wyrazu, nigdy nie wiadomo jakie uczucia kierują małomówną Mei. Jej droga przez film odbywa się poprzez życie kolejno spotykanych mężczyzn, to oni i ich życie, ich wspomnienia i realność, są impulsami, by życie dziewczyny nabierało jakiegoś kształtu i celu. A jednak z każdego związku, pomimo kolejnych, często gorzkich doświadczeń, mamy wrażenie, że wychodzi pusta, stanowi tylko ich tło, by trafić w kolejne, czyjeś życie. Nie jest przebojowa, nie wie czego chce, niby idzie do przodu, a stoi w miejscu - trochę smutna refleksja na koniec, bo czyż większość z nas, nie jest właśnie takich...? Symboliczne jest też to, iż "festiwalowe rekomendacje" rozpoczęły się i skończyły w globalnej wiosce pod Big Benem - Londynie.
Z festiwalowych rekomendacji trzech filmów nie udało mi się zobaczyć, jednak te obejrzane, po prostu zachwyciły. Powodów kilka. Po pierwsze ich dobór - zbiór najlepiej odebranych i ocenianych produkcji z ostatnich 12 miesięcy już w festiwalowych folderach gwarantował ucztę dla kinomanów. Po drugie zobaczyć takie "perełki" w Zamościu to zaszczyt i szczęście, to pochwała dla organizatorów i pomysłodawców, bo większość z tych filmów w chwili obecnej ciężko znaleźć w polskich kinach. Po trzecie takie filmy zawsze są warte obejrzenia, nawet choćby nie przekonywały w całości, choćby nie do końca były zrozumiałe - wystarczy niewielki element, muzyka, pomysł, aktorstwo, by nie był to stracony czas. Jest to jakaś odskocznia, intelektualna rozrywka, świat spoza zasięgu, a jednak podany właśnie dla nas. Może brak mi trochę obiektywizmu, i jako osoba zafascynowana twórczością filmową, zbyt pochlebnie podchodzę do całego tematu, ale w większości przypadków nie trzeba nic mówić, wystarczy po prostu obejrzeć.autor / źródło: Renata Bajak dodano: 2010-08-20 przeczytano: 15751 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|