|
Kolejowe fantazje ministraW ostatnich tygodniach dość dużo osób wyrażało wobec mnie swoje zdziwienie, że nie napisałem ani jednego tekstu na temat kolei. "Przecież tyle się dzieje! - powiedział do mnie pewien mężczyzna. - Mówią, że pociągi mają wrócić, a pan milczy. O co więc chodzi?". Postanowiłem więc teraz zabrać głos w kwestii kolejowych aktualności. Tym bardziej, że trzeba wyprostować pewne wiadomości.
Przede wszystkim ustalmy jedną rzecz - na razie ogólna sytuacja jest bez zmian i wiele wskazuje, że ten stan się utrzyma. Faktycznie, podczas konferencji prasowej poseł Zawiślak zaprezentował pismo z centrali Przewozów Regionalnych, w którym znalazła się wzmianka o planach uruchomienia w nowym rozkładzie jazdy przez Urząd Marszałkowski Województwa Lubelskiego trzech par połączeń tzw. całorocznych Zamość-Lublin i dwóch par sezonowych Lublin-Bełżec - obsługiwanych przez szynobusy SA-134. Jednakże trzeba wziąć pod uwagę trzy zasadnicze elementy. Po pierwsze: planowany rozkład jazdy. Według centrali PR-ów (w Urzędzie Marszałkowskim informacje te stanowią tajemnicę najwyższej rangi) szynobus z Zamościa ma odjeżdżać o 5:17, 10:47 i 15:17, zaś przyjeżdżać do nas o 10:25, 14:54 i 18:52. Zaznaczono, że te połączenia będą posiadać "dogodne skomunikowania z pociągami do Szczecina, Poznania, Wrocławia, Kielc, Katowic, Częstochowy i Warszawy". Ponieważ jest już znany wstępny rozkład zarówno IR-ów, jak i TLK (aż dziwne, zwykle PKP Intercity zwlekało z ogłoszeniem tej listy do ostatniej chwili - czyżby rzeczywiście coś się tam zaczęło zmieniać?), mogę powiedzieć, że o ile ze skomunikowaniami "do" jest faktycznie często nieźle, o tyle skomunikowania w drugą stronę są tragiczne. Prosty przykład - bardzo prawdopodobne, że województwo lubelskie będzie miało pierwszy (i jedyny, bo w całym zamieszaniu "zginęły" plany uruchomienia IR-ów na trasie Chełm-Warszawa) pociąg InterRegio: z Lublina do Wrocławia przez m.in. Częstochowę i Katowice. Start o 13:30 nastąpi niezbyt długo później niż przyjazd szynobusu z Zamościa, więc jest to całkiem OK. Niestety przyjeżdżać do Lublina pociąg ten będzie o 14:21, a zatem gdybym jadąc ze Śląska wybrał taką opcję podróżowania, to musiałbym czekać w Lublinie na ostatni szynobus do Zamościa, który pojedzie dopiero ok. 17:00. Gros osób w takiej sytuacji będzie wolało pojechać autobusem MPK na ulicę Ruską, aby wsiąść do busa i tym sposobem znaleźć się w Zamościu nawet zanim szynobus wyruszy z Koziego Grodu. Były wprawdzie sygnały, że rozkład zostanie zmieniony na lepszy, ale jakoś żadnych nowych propozycji nie ma, więc niestety trzeba przyjąć, że tak już zostanie. Dodać trzeba inny problem, w postaci konieczności kupna nowego biletu na inne pociągi dalekobieżne, gdyż obsługuje je PKP Intercity. Po drugie: powiedzmy sobie szczerze - nie tego Zamojszczyzna potrzebuje! W tym samym piśmie centrala Przewozów Regionalnych pisze, że istnieje możliwość przedłużenia do Zamościa pociągu InterRegio "Wielkopolanin", który będzie jechał z Poznania przez Wrocław, Katowice, Kraków i Rzeszów do Stalowej Woli lecz potrzeba na to "odpowiednich źródeł finansowania". Tak się jednak NIE STANIE (wytłuszczam to, bo strasznie namąciły ludziom w głowach bzdury, który na ten temat powypisywał jeden z zamojskich tygodników), gdyż Urząd Marszałkowski Województwa Lubelskiego woli pompować kasę w kolejową kiełbasę wyborczą w postaci szynobusów do Lublina. Tymczasem Zamojszczyzna woła przede wszystkim o połączenia BEZPOŚREDNIE (ludzie naprawdę nie lubią się przesiadać) zwłaszcza z POŁUDNIEM Polski. To w tamtą stronę były generowane największe potoki podróżnych, których nie dało się zgasić nawet corocznym pogłupianiem rozkładu jazdy. Jedno bezpośrednie połączenie Zamościa z Krakowem posłuży większej liczbie osób niż trzy z Lublinem. O ile można sobie skombinować transport do Koziego Grodu, o tyle w przypadku Rzeszowa i Krakowa (że nie wspomnę o Górnym i Dolnym Śląsku) jest to dużo trudniejsze. W dodatku pojazd SA-134 nie ma stojaków na rowery, a wiemy jak wielu turystów przyjeżdżających na Roztocze lubiło je zwiedzać na bezsilnikowych jednośladach. Licząc pociągokilometry szynobusu i wspomnianego pociągu, który można byłoby przedłużyć ze Stalowej Woli - nawet przy uwzględnieniu różnic w innych kosztach - dochodzę do wniosku, że cena uruchomienia autobusu szynowego wcale nie będzie mniejsza i wojewódzcy włodarze doskonale o tym wiedzą. Jest więc możliwe, że szynobusy pojechałyby do Zamościa tylko po to, aby za wszelką cenę udowodnić niedowiarkom, że kolej nie ma tu sensu. Po trzecie: sprawa zasadnicza - lubelski Zakład Przewozów Regionalnych ma, mówiąc delikatnie, spore kłopoty z domknięciem tegorocznego budżetu na skutek realizowania tylko regionalnego ruchu kolejowego i jest całkiem realne, że po wyborach zaplanowanych na 21 listopada dowiemy się, że sorry, ale szynobusów nie budiet. Takie zresztą wnioski mogłem wysnuć z tego, co usłyszałem we czwartek od Sylwestra Dziadosza z Departamentu Mienia, Infrastruktury i Inwestycji Urzędu Marszałkowskiego Województwa Lubelskiego. Paradoksalnie - może się to dla nas okazać zbawienne, choć trudno z tego wykrzesać większy optymizm.
Jednakże mogliśmy również usłyszeć, że prezydent Marcin Zamoyski otrzymał zapewnienie od Ministerstwa Infrastruktury, iż w przyszłym roku pociągi wrócą do Zamościa. Jednakże wczytując się w tę informację Radia Lublin można było dostrzec, że pociągi miałyby wrócić dopiero w przyszłym roku, a do tego wcale nie ma pewności, iż tak się właśnie stanie. Napisałem więc w tej sprawie do resortu, który odpowiedział wręcz błyskawicznie. Poinformował mnie, że rzeczywiście są plany przywrócenia pasażerskiego ruchu kolejowego do Zamościa i że w pierwszej kolejności zostałoby uruchomione połączenie w kierunku Krakowa i Wrocławia, ale dalsza część maila była już jednak zdecydowanie mniej optymistyczna. Po pierwsze: stałoby się tak najwcześniej w marcu lub czerwcu przyszłego roku, a po drugie: warunkiem uruchomienia takiego połączenia jest znalezienie odpowiednich środków finansowych. Z tym jest, mówiąc najdelikatniej, niemały kłopot, gdyż nowych pieniędzy kolej na pewno nie znajdzie. PKP Intercity zanotowało bowiem gigantyczną stratę za pierwsze półrocze tego roku (według różnych źródeł 100-150 mln zł), planuje kolejne wycinki połączeń, a do tego wiadomo już, że kwota przewidziana na przyszłoroczne ministerialne dofinansowanie połączeń międzywojewódzkich znacząco nie wzrośnie. Nadzieję jednak zawsze warto mieć, gdyż taki pociąg na pewno bardzo by nam się przydał.
Ale kiełbasę wyborczą największego kalibru odpalił w zeszłym tygodniu minister infrastruktury Cezary Grabarczyk, który objawił społeczeństwu świetlaną przyszłość Kolei Dużych Prędkości w Polsce. Krótki wyjątek z newsa ze strony tvn24.pl: "Grabarczyk dodał, że już teraz planowane jest przedłużenie linii do Gdańska, Berlina, Pragi oraz przez Lublin i Zamość na Ukrainę. - Musimy stworzyć w Europie międzynarodową sieć kolei dużej prędkości - powiedział".
No cóż, jednych podniecają dopalacze, innych "kadepe". Poważni ludzie śmieją się z tego jak Polska buduje sieć szybkich kolei, za wyjątkiem tych, którzy wiedzą jakim (a przede wszystkim czyim) kosztem się to odbywa i odbywać będzie. Skoro prezes Grupy PKP Andrzej Wach publicznie snuje tezę, że kolej nie musi dojeżdżać wszędzie i wystarczy, aby autobusy i busy dowoziły pasażerów do magistral (halo, panie prezesie! Przerabialiśmy to rok temu z wiadomym skutkiem dla nas i dla was!), to chyba można się domyślić, że słowa wiceministra infrastruktury Juliusza Engelhardta (i nie tylko tego kolejowego decydenta) o potrzebie likwidacji 7 tysięcy spośród 19 tysięcy kilometrów czynnych linii kolejowych w Polsce nie były rzucane na wiatr. Jednakże zapowiedź ministra Grabarczyka wzbudziła na tyle dużą ekscytację u niektórych osób z naszego regionu, że trzeba powiedzieć o sprawie zasadniczej. Otóż podstawą tak zwanego rozwoju naszych kolei jest "Master Plan dla transportu kolejowego w Polsce do 2030 roku". Wynika z niego, że wariant szybkiego i zelektryfikowanego połączenia Warszawa-Lwów jest wykonalny wyłącznie pod warunkiem finansowania ze środków własnych województwa (a wiemy, że z nimi jest i będzie krucho), za to bez udziału pieniędzy europejskich, bo one będą wykorzystywane do poprawy stanu połączeń zapewniających równie szybkie połączenia Warszawy z Lwowem aż trzema, innymi niż przez Roztocze, trasami. Szansa na wsparcie zewnętrzne pojawia się dopiero po 2030 roku. Dodajmy, że ów Master Plan został uchwalony dwa lata temu przez - cóż za traf - obecny rząd, w którym już wówczas zasiadał minister Grabarczyk.
Pamiętajcie Państwo, że w okresie kampanii wyborczej jakąkolwiek obietnicę należy prześwietlać wielokrotnie i pomniejszać minimum dwa razy. Kolei dotyczy to również. A może nawet przede wszystkim.autor / źródło: Robert Marchwiany dodano: 2010-09-24 przeczytano: 13887 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|