|
O sobie: Minge, Grochola, Resich-Modlińska, Torzewski i TurskiDoroczna Gala "Osobowości Roku 2010" zorganizowana przez Mariusza Pujszo i jego firmę Kurka Wodna Productions była wyjątkową okazja do rozmów z postaciami z pierwszych stron gazet, zarówno tymi wyróżnionymi przez kapitułę, jak i tymi decydującymi o wyróżnieniu.
Ewa Minge: polska kreatorka mody, promująca Polskę poza granicami kraju.
- Czy zostanie Pani "Osobowością Roku 2010 w modzie?
Ewa Minge - Nie wiem, to się okaże podczas Gali.
- Podbiła Pani Paryż i Nowy Jork. Czy teraz kolej na Tokio?
Ewa Minge - Nie, teraz będzie Nowosybirsk. To nie jest tak, że po jednym czy dwóch razach coś się podbiło. W Paryżu było pięć moich pokazów, więc mogę mówić o zasiedzeniu. W Nowym Jorku to był dopiero drugi mój pokaz. Jest jeszcze dwa razy do roku Fashion Week. Żeby marka była ugruntowana i widoczna, żeby była świadomość marki, musi upłynąć kilka lat. Jeszcze trochę przede mną. Natomiast czasami, poza Nowym Jorkiem i Paryżem, będę robiła lekkie odbicie, chociaż to nie o to chodzi, żeby znaleźć się wszędzie, gdzie jest to możliwe - Tokio, Nowosybirsk i Moska. Wszystkie te różne, piękne miejsca na świecie są i w Paryżu, kiedy ja się pokazuję, i dziennikarze również przyjeżdżają do Nowego Jorku. Świadczy o tym prasa, ponieważ jestem np. w Taipei Times, w wielu gazetach japońskich, chińskich, portalach internetowych - bardzo egzotycznych. Trzeba się pokazać w miejscu gdzie bywają wszyscy i nie trzeba jechać wszędzie.
- Upodobała sobie Pani przede wszystkim kobietę?
Ewa MInge - Nie do końca. W środę, w minionym tygodniu była premiera mojej kolekcji męskiej.
- Czy można jeszcze zaskoczyć kobietę strojem?
Ewa Minge - Tak, bo my jesteśmy bardzo zmienne, chimeryczne. Bo nam się po tygodniu nudzą buty, sukienki. Kobieta jest doskonałym obiektem, która z jednej strony przyzwyczaja się do rzeczy, trzyma je w szafie, nie potrafi się z nimi rozstać, ale to nie oznacza, że chce w nich codziennie chodzić. Z reguły zakładamy rzeczy raz i później chcemy się zakochać w następnej rzeczy. Kreujemy swój wizerunek a kobiety na świecie są bardzo kreatywne. Wyrażamy siebie, wyrażamy swoje emocje, więc myślę, że tej pracy starczy mi i mam nadzieję, mojej wnuczce, kiedy gdzieś tam za dziesięć lat pojawi na świecie i będzie pracować w mojej marce i będzie kreować ten wizerunek kobiet.
* * *
Katarzyna Grochola - najpopularniejsza obecnie autorka literatury obyczajowej w Polsce. Każda jej książka okazuje się bestsellerem.
- Jak rozpoczęła się Pani przygoda z literaturą? Pełniła Pani różne zawody. To ma przełożenie na Pani scenariusze filmowe.
Katarzyna Grochola - Ja sięgnęłam po pióro zanim cokolwiek umiałam, zanim pracowałam i zanim umiałam właściwie pisać, bo wiedziałam zawsze, że naprawdę będę pisarką. Po drodze była tylko dobra szkoła, żeby coś więcej wiedzieć.
- To jakiś rodzinne uwarunkowania?
Katarzyna Grochola - Mama nie była pisarką. W domu było dużo książek i należało być pisarzem.
- Pierwsza powieść to wynik zawiedzionej miłości?
Katarzyna Grochola - Nie, pierwszą napisałam w czwartek klasie szkoły podstawowej i byłam tam narzeczoną Winnetou. Była żywcem zerżnięta z Maya, z tym że chyba bardziej napisana po polsku, niż polskie tłumaczenia Maya.
- A skąd pomysły na hitowe seriale?
Katarzyna Grochola - Seriale pisałam jakby pod batutą Ilony Łepkowskiej, jeżeli chodzi o "M jak miłość". Te parę odcinków, które napisałam do "Na dobre i na złe" - to miałam pewną dowolność w doborze materiału, no i mogłam zabić nareszcie kogoś. Książki, to już moja rzecz i moja sprawa. Nie piszę ich na zamówienie.
- Czy do napisania tych odcinków trzeba było trochę czasu spędzić w szpitalu?
Katarzyna Grochola - Nie, tam są lekarze, którzy każdy przypadek muszą sprawdzić, scenarzysta może mieć zamysł tylko, natomiast cała historia wokół - leży już w rękach scenarzystów. To nie jest dr House, gdzie myślę, scenarzystami są lekarze. To mój ulubiony serial.
- Nad czym obecnie pracuje Pani Katarzyna?
Katarzyna Grochola - Wkrótce wyjdzie książka, którą piszemy z córką, taki dwugłos żeńsko - żeński, ale dosyć pogodny i zabawny. I nad książką kolejną, ale dopóki nie mam tytułu i ostatniego zdania, to nie mówię.
- Co znaczy dla Pani dzisiejsze wyróżnienie?
Katarzyna Grochola - Ładna jest taka statuetka - "Osobowość", bez względu na to, co to znaczy.
* * *
Alicja Resich-Modlińska - dziennikarka, prezenterka telewizyjna, publicystka i tłumaczka, prowadząca pierwszy polski talk-show.
- Jest Pani niedoścignionym wzorem dla wszystkich prowadzących talk-show. Z chwilą pojawienia się Pani osoby, z ekranu emanuje rodzaj magii i czaru. To zasługa wyższej znajomości rzeczy?
Alicja Resich-Modlńska - Jeśli panie uważa, że to magia, czar, to widać coś takiego jest w Pani odbiorze. To bardzo dobrze. Natomiast z mojej strony - powiem coś niepopularnego - to jest przede wszystkim praca. To jest dużo czytania o ludziach, dowiadywania się, myślenia o nich, robienia sobie w głowie schematów na ich temat. Zawsze to robię, jeśli mam rozmawiać z kimś dłużej, albo jeśli na jakiś konkretny temat, co robię ostatnio w "Pytaniu na śniadanie". Jest jeden temat i to jest fantastyczne. Ale też przede wszystkim chyba to, że ja bardzo szanuję moich rozmówców. Ja chcę po prostu o nich wiedzieć tyle, żeby oni nie czuli się zawiedzeni tym, co ja robię z nimi, bo przecież to jest ich życie. To jest ogromna odpowiedzialność, także szacunek.
- Ten Pani szacunek, także dla widza, został nagrodzony. Jak Pani odbiera to wyróżnienie?
Alicja Resich-Modlńska - Bardzo cieszy. Już sporo wyróżnień dostałam. Tutaj, jak zerknęłam na towarzystwo to pomyślałam, mój Boże, warto, dla tak wspaniałych przyjaciół, z których większość znam od lat, znaleźć się razem w tym momencie. Bardzo sobie to wysoko cenię.
- Co w najbliższych planach zawodowych?
Alicja Resich-Modlńska - Plany są bardzo konkretne. Nawet w zapowiedzi to było powiedziane, że jutro (28.02.) rozpoczynamy emisję nowego programu w Dwójce, który jak to się dzisiaj ładnie mówi - sformatowałam, czyli krótko mówiąc, wymyśliłam. To codzienny talk-show od 16.30 do 17.25, w którym będzie się działo dużo dobrego, aktualnego, ciekawego i nowoczesnego. Może być fajnie.
* * *
Marek Torzewski - znakomity tenor, promujący Polskę poza jej granicami, laureat wielu międzynarodowych, prestiżowych nagród.
- Czy Pan już zaśpiewał wszystko?
Marek Torzewski - Nie, Broń Boże. Ne chciałbym nigdy wszystkiego zaśpiewać.
- Nad czym Pan pracuje?
Marek Torzewski - W tej chwili ukazała się moja, nasza wspólna z córką Agatą płyta pt. "La more". Na niej znajdują się największe włoskie przeboje muzyki popularnej. Jeśli chcecie Państwo posłuchać: "Kesera", "Volare", "Tornero" - właśnie tam to wszystko znajdziecie.
- Czym jest dla Pana dzisiejsze wyróżnienie?
Marek Torzewski - Kiedyś ktoś powiedział, że wyróżnienia się odbiera od pewnego wieku (śmiech). Jest fajnie, ja nie ukrywam, że jest to przyjemne, że ktoś, coś zauważył. To jest naprawdę przyjemne, jeszcze w takiej dziedzinie - propagowanie polskiej kultury na świecie. Jest fajnie.
- Zapewne wystąpi Pan podczas wieczoru?
Marek Torzewski - Tak, zaśpiewam utworu z mojej płyty. Naprawdę, piękna muzyka. Zamościan serdecznie pozdrawiam.
* * *
Andrzej Turski - prezenter radiowy i telewizyjny, prezenter Panoramy TVP2, członek kapituły "Osobowość Roku 2010".
- Czy uchyli pan rąbka tajemnicy, jakie były kryteria wyboru?
Andrzej Turski - Nic nie mogę powiedzieć. Kryteria są zawsze takie same, mianowicie - zasługi. Ale nic mi nie wolno powiedzieć do czasu oficjalnego ujawnienia. Mogę jedno powiedzieć, mnie wśród laureatów, nie ma, ale jeszcze za młody jestem.
- To porozmawiajmy o specyfice pana pracy. Czy duży stres towarzyszy Panu podczas prowadzenia programu? Czy po tylu latach został już oswojony?
Andrzej Turski - Stres jest zawsze, w moim przypadku, z tym, że im dalej w las tym łatwiejszy do opanowania, ale jest zawsze. To znaczy, ja nie nazywam tego stresem, tylko mówię o takiej specyficznej koncentracji. Ja siedzę nad tymi tekstami parę ładnych godzin. Jak już je wyszlifuję, wypieszczę, bo wszystko co pada z anteny z moich ust, wychodzi spod mojej ręki, to potem w studiu staram się nie sknocić pięciogodzinnej pracy. I wtedy występuje nie tyle stres, co szczególnego rodzaju koncentracja. Ale i tak się człowiek sypie, nie wiadomo kiedy, nie wiadomo dlaczego, nie wiadomo na jakim słowie. Ale tym się nie wolno przejmować, nie wolno myśleć o potknięciach jakie się przytrafiają, tylko trzeba myśleć o czystości, jasności i zrozumiałości przekazu. Mój konik polega na tym, że ja chcę żeby mnie ludzie rozumieli. I rozumieją. Najchętniej mnie oglądają i słuchają mamy moich kolegów, czyli panie dobiegające dziewięćdziesiątki.
- A które wiadomości czyta się z satysfakcją?
Andrzej Turski - Oczywiście dobre, ale to się rzadko zdarza. Ja nie jestem zwolennikiem angielskiej zasady, że "zła wiadomość, to dobra wiadomość". Naprawdę, lubię dobre wiadomości, ale ostatnio w życiu politycznym - krajowym i zagranicznym to się rzadko zdarza. Na szczęście są sportowcy.
- Czy odwiedził Pan już Zamość?
Andrzej Turski - Nigdy, aczkolwiek jest on niedaleko stron rodzinnych mojego ojca, który się urodził nad Wisłą, niedaleko Kazimierza Dolnego.
- To już blisko, zapraszamy więc do Zamościa.
Andrzej Turski - Z rozkoszą przyjadę. Znam Zamość ze zdjęć, znam opisy Zamościa z "Potopu", pamiętam je świetnie, znam zdjęcia wspaniałego rynku, wiem, że jest to polska "Perła Renesansu", ale jej nie widziałem, ale Prezydenta Zamościa miałem zaszczyt poznać kilkanaście lat temu. Do zobaczenia! autor / źródło: Teresa Madej dodano: 2011-03-07 przeczytano: 16264 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|