|
Trzeba wiedzieć, że zawsze można ze sceny zejśćOstatni sobotni wieczór w polskich telewizjach pełen był zdjęć z Płocka z tragicznego wypadku Marka Szufy. Zdjęć różnej jakości, z
różnych ujęć, w różnych stacjach telewizyjnych, ale prezentujących dokładnie to samo. Samolot wykonujący skomplikowane figury kończone efektowną
świecą, z której pilot wyprowadził maszynę zbyt późno. Christen Eagle II wpadł do Wisły i kompletnie się roztrzaskał.
Były też i zdjęcia późniejsze - z akcji ratunkowej. Wszyscy mogli zobaczyć, jak ratownicy starają się reanimować pilota. Chwilami nawet bardzo
dokładnie, bo stacje telewizyjne mają już swoje helikoptery. Dzięki temu widzowie obejrzeli zaintubowanego Marka Szufę, któremu wykonywano masaż serca.
Przypominano również inne "zabójcze pikniki", w trakcie których dochodziło do tragicznych zdarzeń. Publika spragniona krwistych wrażeń dostała absolutnie
wszystko, co mogła. Kanały informacyjne epatowały tymi filmami przez cztery godziny - do chwili ogłoszenia śmierci asa przestworzy (choć nie można
powiedzieć, by wówczas w pełni spasowały). Asa, który dokładnie tydzień wcześniej demonstrował swoje umiejętności na lotnisku w Mokrem podczas naszego
pikniku lotniczego. Pewnie są wśród Państwa osoby, które widziały wtedy Marka Szufę z bliska, a może nawet uścisnęły mu rękę lub zrobiły sobie z nim
zdjęcie.
Nigdy na tego typu imprezie nie byłem i nie zamierzam się wybrać. To stanowczo nie na moje nerwy. Już telewizyjne obrazki z powietrznych ewolucji,
o których wiem, że zakończyły się sukcesem, nie dostarczają mi pozytywnych emocji, a na żywo wygląda to wszystko na pewno jeszcze bardziej przerażająco.
Pewnie po prostu taki już jestem.
Nie zmienia to jednak faktu, że wszystkich tych pilotów niezmiernie podziwiam. Trzeba mieć bowiem naprawdę dużą pasję do latania i ogólną odwagę do
takich rzeczy. Każda beczka, świeca, śruba, czy jakakolwiek inna ewolucja wymagają perfekcyjnego przygotowania sprzętowego, fizycznego i psychicznego,
a także mnóstwa wiedzy z dziedziny nawigacji, topografii, aerodynamiki, mechaniki, czy też ogólnej fizyki. Trenują latami i nie mają żadnego miejsca na
błędy. Każde niedociągnięcie obarczone jest śmiertelnym ryzykiem. Żyją w świadomości, że w powietrzu nie mogą liczyć praktycznie na żadną pomoc.
Ale jednocześnie każdy z nich wie, że jest tylko człowiekiem. Wielu z nich to piloci cywilni, którzy znają od podszewki historię całej masy katastrof
lotniczych. Prawie w każdej z nich jakąś winę - choć zwykle nieumyślną - poniósł człowiek. Wypadki powietrzne zaś mają to do siebie, że rzadko kiedy
wychodzi się z nich żywym. Najczęściej giną wszyscy. Od razu.
Niewielu jest ludzi, którzy lepiej od pilotów wiedzą, że każde ich wyjście z domu może być ostatnim. Właściwie chyba tylko żołnierze mają podobną
świadomość; zwłaszcza ci, którzy przebywają na misjach zagranicznych, ze szczególnym uwzględnieniem Afganistanu. Może jeszcze policjanci, strażacy
(choć też raczej nie wszyscy) i ewentualnie górnicy.
A przecież takie ryzyko istnieje w przypadku każdego z nas. Tyle, że albo o nim nie pamiętamy, albo pamiętać nie chcemy. Snujemy wiele planów, nierzadko
rozpisujemy je na kilkanaście lat, a one mogą runąć w jednej chwili. W ubiegłym tygodniu w wypadku samochodowym w Łabuniach zginęła młoda kobieta - pierwsza
tegoroczna śmiertelna ofiara dróg na Zamojszczyźnie. Nie wyjechała z domu po to, by zakończyć życie, tylko załatwić jedną z tych wielu spraw, jakie miała.
Polecam Państwu przemyśleć ten temat. Moim zdaniem nie warto na siłę uważać, że sprawy ostateczne będą aktualne dopiero za wiele lat. Zawsze trzeba być
przygotowanym na koniec.
Tym samym zawsze też należy żyć tak, aby w tym ostatnim momencie niczego nie żałować.
autor / źródło: Robert Marchwiany dodano: 2011-06-23 przeczytano: 3436 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|