|
Twórca "Ballady o Wołyniu": Nie ma takiej polityki, która usprawiedliwiałaby kłamstwoZ przeprowadzonego przez OBOP w 2003 roku sondażu wynika, że 49 proc. Polaków nie wie nic o ludobójstwie dokonanym przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej w latach II wojny światowej. Pięć lat później (2008) podobny sondaż przeprowadził CBOS i okazało się, że dalej 41 proc. Polaków twierdzi, że nigdy o tym wydarzeniu nie słyszała.
Odpowiedzi na pytanie dlaczego tak się dzieje próbujemy dowiedzieć się w rozmowie z Tomaszem A. Żakiem, dyrektorem Teatru Nie Teraz z Tarnowa, twórcą i reżyserem spektaklu "Ballada o Wołyniu".
Przypomnijmy, Teatr Nie Teraz ze spektaklem "Ballada o Wołyniu" gościł w Zamościu w niedzielę 11 września.
Waldemar Brzyski - Wyreżyserowany przez Pana spektakl "Ballada o Wołyniu" jest najprawdopodobniej pierwszym poruszającym temat ludobójstwa dokonanego przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej w latach II wojny światowej. Jak Pan myśli, dlatego tak się stało, dlaczego żaden reżyser nie podjął się wcześniej tego wyzwania?
Tomasz A. Żak - Tak, to na pewno pierwszy spektakl teatralny poświęcony tematyce ukraińskiego ludobójstwa Polaków na naszych południowo-wschodnich Kresach. Dlaczego pierwszy? Bo tematyka niepoprawna politycznie, a ponadto współczesny teatr dużo bardziej niż w PRL-u jest konformistyczny i nastawiony na sygnały płynące ze strony władzy. Bo opowiedzieć tę historię jest niezwykle trudno (we mnie rodziło się to kilka lat), tak, aby nie popaść w martyrologiczny schemat i akademijną formę. Bo ta część historii naszego kraju, naszego narodu jest po prostu nieznana i jednocześnie zakłamana. Skala ignorancji, także u ludzi odpowiedzialnych za młodzież, czyli u nauczycieli, jest ogromna. I może jeszcze to, że zdobycie środków na zrobienie takiego właśnie spektaklu jest w zasadzie nierealne, a to z powodów, o których mówiłem na wstępie: poprawność polityczna i polityka kulturalna rządu. Innymi słowy: robisz za darmo i bez gwarancji, że w ogóle dotrzesz z tym do ludzi.
Reżyser spektaklu "Ballada o Wołyniu" Tomasz A. Żak w Zamościu
- Domyślam się, że zrobił Pan spektakl o temat ludobójstwie na Wołyniu nie dlatego by być pierwszym. Zatem dlaczego akurat wybrał Pan ten temat?
- Odpowiem przewrotnie: to nie ja wybrałem, to ten temat mnie wybrał. Jestem dzieckiem kresowej rodziny z Wołynia. Zresztą "Balladę o Wołyniu" dedykowałem swoim dziadkom - Janinie i Bolesławowo Górskim z Włodzimierza Wołyńskiego. Tak wiedza na ten temat , jak i poczucie obowiązku, aby "dać głos", rosły we mnie od dawna. Myślę, ze każdy z nas ma obowiązek wobec przodków tworzenia kolejnego ogniwa historii; przenoszenia w przyszłość tego co było. A ponadto mamy niezbywalny obowiązek wobec Pana Boga, aby w dobrej sprawie korzystać z talentów, jakimi nas obdarzył. W moim przypadku jest to umiejętność "robienia teatru".
Brzmi to pewnie górnolotnie, ale nie wstydźmy się takich uczuć. Zresztą, wyzwanie artystyczne było tak inspirujące, a towarzysząca mu świadomość opowiadania prawdy tak energetyczna, że tego po prostu nie można było nie zrobić.
- Czy wcześniej już Wasz teatr zajmował się tematyką kresową?
- Tak , to spektakl "Na etapie", poświecony Armii Wyklętej. To bardzo mocna opowieść o pokoleniu zdradzonym przez aliantów, zgwałconym przez okupantów i zakłamanym przez "swoich". Spektakl pełen ruchu i pieśni, starych polskich pieśni (w większości nieznanych), takich gdzieś z połowy XIX wieku. Nić dramatyczna scenariusza osnuta jest wokół losów znanej już obecnie postaci Danusi Siedzikówny pseudonim "Inka", młodziutkiej sanitariuszki w walczącym z komunistami partyzanckim oddziale majora Szendzielorza "Łupaszki". Tę postać przybliżył kilka lat temu telewizyjny spektakl Teatru Faktu. Muszę powiedzieć, że nasza premiera miała miejsce pięć lat wcześniej i to w miejscu niezwykle symbolicznym dla tego tematu, bo w Sanktuarium Matki Bożej Ostrobramskiej w Skarżysku Kamiennej. Spektakl pokazywaliśmy w wielu miejscach kraju dziesiątki razy i obejrzało go nie mniej jak 3 tysiące widzów. Część prezentacji spektakli "Na etapie" miało charakter edukacyjny, dla szkół - towarzyszyło im spotkanie i rozmowa z młodzieżą. Niestety, nie było o tym w telewizorze, a więc mało kto to wie.
Wygląda na to, że ten spektakl zrobiony przez Teatr Nie Teraz, był pierwszym w Polsce spektaklem teatralnym na temat Armii Wyklętej. A więc trochę tak, jak z "Balladą o Wołyniu"...
- Jak Pan skomentuje sytuację- dzień wcześniej w Zamościu na Rubiku bawiło się kilka tysięcy ludzi, a na spektakl przyszło chyba nie więcej jak 200 osób. Czy to temat mało interesujący czy przekaz teatralny jest "nie w modzie".
- Specjalnie nie ma co komentować. Zresztą sam Pan sobie odpowiada, mówiąc o "bawieniu się". Taki styl jest nam narzucany: rechotać i podrygiwać i zdecydowanie nie myśleć. Homo ludens do sześcianu, albo - jak kto woli - matrix.
Co nie znaczy, że nie mamy się bawić. Jest tylko kwestia proporcji i kwestia, cytując Herberta, smaku.
Jeżeli ludzie będą "uczeni" tak, jak chce uczyć pani Hall, to na pewno nie będą oni widywani w bibliotekach, ani na spektaklach teatralnych.
- W Zamościu na spektakl przyszli prawie wyłącznie ludzie w podeszłym wieku, czyżby ludzi młodych ten temat nie interesował? Jak jest w innych miastach?
- Jak wiem, organizatorem spektaklu zamojskiego było środowisko kresowe i ono definiowało taką, a nie inna frekwencję. Zresztą pora spektaklu też była raczej "nieteatralna", jeżeli chciało się liczyć na inną publiczność, niż "własna". Ale mieliśmy przecież ok. 150 widzów, a to wcale niemało i spotkanie z ludźmi, dla których ten spektakl, to opowieść o ich życiu, to dla nas wielkie wyzwanie i odpowiedzialność. Takie spektakle są bardzo potrzebne, bo weryfikują nasze emocje i je uwiarygodniają.
Innymi słowy, to kwestia organizacji. Na przykład dwa dni wcześniej, w Hrubieszowie, mieliśmy na widowni ok. 400 osób i większość to była młodzież szkół średnich.
- Czy nie uważa Pan, że spektakl powinien być grany właśnie dla młodzieży szkolnej? To chyba do nich powinno dotrzeć przesłanie?
- Trochę odpowiedziałem powyżej. Nie chciałbym, aby nasz spektakl traktować li tylko, jako bryk szkolny. To by go zabiło. Każdy widz jest ważny, a nasza propozycja jest oprócz wszystkiego propozycją artystyczną. Może warto jedynie dodać, że w przypadku widza młodego warto byłoby go nieco przygotować (nauczyciele w szkole przed wyjściem na spektakl), albo organizować to tak, jak robiliśmy przy okazji spektaklu "Na etapie", czyli owe lekcje teatralne.
Aktorki "Ballady o Wołyniu" w Zamościu
- Czy nie odnosi Pan wrażenia, że temat ludobójstwa na Wołyniu jest wyciszany, ofiary nie są traktowane tak jak np. pomordowani w Katyniu czy Oświęcimiu. Władze polskie nie za bardzo chcą się angażować w ten temat.
- Jedynie prawda jest ciekawa, jak mawiał Józef Mackiewicz. Nie ma takiej polityki, która usprawiedliwiałaby kłamstwo. To zawsze wyjdzie, a im dłużej jest ukrywane, tym większe szkody czyni. Społeczeństwo w kłamstwie rakowacieje, degeneruje się, wynaradawia.
A tak naprawdę, czy my w skali makro znamy dobrze temat niemieckich i sowieckich obozów koncentracyjnych, czy ludobójstwa, które te dwa socjalistyczne totalitaryzmy zaaplikowały Europie?
A ile Pan zna spektakli teatralnych poświęconych tej tematyce?
- Czy realizując "Balladę o Wołyniu" na pierwszym miejscu stawiał Pan przekaz historyczny i edukacyjny czy artystyczny? Co było ważniejsze?
- Te przekazy łączą się ze sobą. Wspomniałem już o spłacaniu długu wobec przodków w kontekście stworzenia "Ballady o Wołyniu". Ale już w praktycznej realizacji najważniejszy był aspekt artystyczny. Bo tylko dobry teatr jest w stanie edukować , a nie nudzić; bo uczenie historii przez sztukę jest możliwe tylko wtedy, gdy odbiorca najpierw "przeżywa", a dopiero potem wyciąga wnioski.
- Czy bardzo skromna niemal ascetyczna choreografia i dekoracja to celowe zagranie, by wzmocnić przekaz?
- W moim spektaklu jest dokładnie tak, jak Pan mówi. Innymi słowy: "minimum słów, maksimum muzyki". I każdy rekwizyt, każdy pojawiający się na scenie drobiazg, znak teatralny muszą być po coś i muszą być "ograne". Tak myślę o teatrze. A w przypadku "Ballady..." owa ascetyczność była tym bardziej oczywista.
- Jedną z bohaterek (Ukrainkę) gra Agne Muralyte (z Litwy). Czy aktorka nie miała oporów zagrać w takim spektaklu, biorąc pod uwagę, że lata międzywojenne oraz okres II wojny światowej bardzo poróżniły Polaków i Litwinów.
- Agne pracuje z nami od trzech lat. Nie miała żadnych oporów, bo była do tego przygotowana, a ponadto długa współpraca buduje zaufanie. Może warto dodać, że znajomość historii na Litwie jest równie kiepska jak w Polsce, szczególnie wśród młodych ludzi. Oni w większości nie tylko nie wiedzą o ukraińskim ludobójstwie na Polakach, ale także nie wiedzą o litewskich oddziałach współpracujących z hitlerowcami i mordujących Polaków. Myślę, że pobyt w Polsce to dla naszej Litwinki była (i jest) całkiem niezła lekcja historii.
- Czy spotykał się Pan gdzieś z odmową wystawienia "Ballady o Wołyniu". Czy zdarzały się jakieś protesty?
- Odmowy bezpośredniej nie było, tzn. takiej, że ktoś nam mówi, że tego właśnie spektaklu u siebie nie pokaże. Zawsze są jakieś "przyczyny obiektywne". Albo niemożność dogrania terminu, albo deprecjonowanie wartości artystycznej dzieła, albo argument o braku środków.
Twierdzę, że żadne z takich "wytłumaczeń" nie jest wiarygodne. To zwykłe kłamstwa próbujące przykryć czyjąś niechęć do tematyki spektaklu. To kłamstwo dokładnie pokazują dotychczasowe prezentacje i ich ocena przez fachowców, także recenzje, a nade wszystko odbiór przez widzów.
A kiedy się chce, to nie ma problemu i ze znalezieniem sali i pieniędzy. Można także wypełnić publicznością widownie nawet kilkusetmiejscowe.
- Przez kogo najczęściej jesteście zapraszani?
- Zaproszenia dla "Ballady o Wołyniu" przychodzą obecnie w większości od środowisk kresowych z całej Polski, choć np. w czerwcu graliśmy na festiwalu w Warszawie, zaproszeni przez studentów Akademii Teatralnej.autor / źródło: wald, fot. Łukasz Kot dodano: 2011-09-21 przeczytano: 14574 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|