|
Urszuli Olczyńskiej czar miasteczek zaklęty w obrazy - Bo to jest ten Wschód, a "Na Wschodzie zwyczajnie..." - mówiła Urszula Olczyńska, artystka z Biłgoraja. Wystawę jej prac - akryle, gwasze i tempery prezentuje BWA Galeria Zamojska. Obrazy przenoszą widza w klimat małych miasteczek, w sąsiedztwo kościołów, cerkwi i synagog.
Zanim dokładnie obejrzałam wszystkie obrazy zaprezentowane w BWA w Galerii na Poddaszu, zwróciłam uwagę na obraz pokazany w folderze do wystawy. Inspiracją stała się nadzwyczajna przygoda artystki na Kresach. Osobliwą opowieścią, jakiej dane mi było wysłuchać, postanowiłam podzielić się z Czytelnikami. Opowiadającymi o kulisach powstania obrazu były dwie artystki. Ach, co to była za opowieść, tak samo malownicza i emocjonująca jak prezentowane obrazy.
Teresa Madej - Chętnie posłucham historii związanej z powstaniem obrazu "Bełz - Marysia" (2008).
Urszula Olczyńska i Maria Krenz: -To był plener malarski w Bełzie - mówiły panie jednym głosem.
Urszula Olczyńska: -To Marysia go organizowała, była komisarzem. Mieszkaliśmy w hotelu Żydowskim. Takim był nie tylko z nazwy. W trakcie naszego pobytu przyjechali chasydzi. Mieliśmy dodatkową atrakcję. Wcześniej jadalnia była do naszej dyspozycji. Jak przyjechali chasydzi pojawiła się linka i kotara. Nam jako kobietom nie można się było z nimi kontaktować. Bo koszernie, ale i goje.
Maria Krenz: - Sprostuję. Jak byli chasydzi to myśmy się wynieśli na dwór i jedli na dworze. Kotara pojawiła się jak przyjechała grupa z Doniecka.
Urszula Olczyńska: - Ja muszę o tym powiedzieć, ponieważ to były czary. Po paru dniach tak się zgadaliśmy i zaprzyjaźniliśmy z chasydami i młodzieżą żydowską, że kotara została rozsunięta i się zintegrowaliśmy. Częstowali nas swoimi pysznymi surówkami i zapraszali na swoje uroczystości.
Maria Krenz: -Nie, to było jak była grupa z Doniecka, bo jednak chasydzi nie mieli z nami kontaktu. To może opowiem historię. Wybieraliśmy się na wieczorny spacer w trójkę, towarzyszył nam Zygmunt Jarmuł. Tam szybko zapadał zmrok i było całkowicie ciemno, żadnych latarń, żadnych świateł. Wzdłuż drogi, po lewej stronie były łąki i pola, a po prawej gospodarstwa.
Urszula Olczyńska: -Wieczór, parujące łąki i opadające mgły. Za krzakami czarnymi pojawił się księżyc i prześwietlał miejsca. Było tajemniczo, było przecudnie. A na łące był kot. Idziemy, idziemy i słyszymy lament. Taki krzyk, jakby rozgrywała się największa tragedia.
Maria Krenz: - Krzyczała kobieta: "Ludy, pomagity". Te słowa zapamiętam chyba do końca życia. Rozdzierający krzyk. Zatrzymaliśmy się. Ciemność i tylko ten krzyk. I co robić?
Urszula Olczyńska: -Teraz ja powiem, bo tego nie zapomnę. Słyszymy, ujada pies. Chcemy pomóc, ale się obawiamy czy nie dostaniemy po głowie. Wtem na tle rozświetlonego pomieszczenia widzimy kobietę. W końcu Marysia mówi: - W imię Boże, idziemy!
Maria Krenz: -Ale jeszcze wtedy nic nie widziałyśmy. Pamiętam, że tam weszłyśmy. Pytamy co się stało? Gospodyni przeszła na język polski i piękną polszczyzną opowiada, że jest Polką, mąż jest w szpitalu, ona została sama, a na łące jest koń. Sama sobie nie poradzi, bo chodzi przy pomocy chodzika. Nie ma jej komu pomóc.
Urszula Olczyńska: -Stąd tytuł obrazu - "Bełz - Marysia". Marysia została tutaj w "świętość oprawiona". Poza tym, Marysia nawróciła tam na wiarę parę osób. Dokończ Marysiu.
Maria Krenz: -I pomogłyśmy tej pani. Poszłyśmy do jej sąsiadów. Ale był taki moment, kiedy ona krzyczała, a my zastanawialiśmy się - co robić? Uciekać? I wtedy pomyślałam, że jak uciekniemy, to już zawsze będziemy uciekać. Czyli trzeba iść. Do przodu. Nie wolno się bać.
Teresa Madej - Zacna opowieść. Pani Urszulo, proszę dokończyć zdanie: Żeby namalować dobry obraz...
Urszula Olczyńska: -To nie mnie o tym sądzić, co trzeba zrobić żeby namalować dobry obraz.
- Czy to nie jest tak, że jest u pani głęboka wewnętrzna potrzeba, wywołana przeżyciem, wzruszeniem? Tak jak tą historią z Bełza?
Urszula Olczyńska: -Z tym jest różnie. Nie zawsze jest ten sam powód decyzji, którą się podejmuje. Na plenerze jest tak, że chodzę, oglądam trzy dni i nabieram "mocy". I jak już mam karton przed sobą to przywołuję sobie albo jakąś sytuację, albo jakieś miejsce i maluję z wyobraźni. Wtedy obrazy są takie bajkowe, może trochę naiwne te obrazy. Czasami chcę odświeżyć spojrzenie i choć na plenerach gryzą mnie komary, maluję.
- Bo chcę i muszę...
Urszula Olczyńska: -Tak, bo chcę i muszę namalować to, co widzę. Czasami "coś" chodzi za mną. Na przykład - chasydzi, którzy sami w sobie są "teatrem", aktorami, dziełami sztuki. Nie mam złych doświadczeń. Dla mnie oni są zjawiskowi. Często jeżdżę do Leżajska. Chodzi ich setki po tym miasteczku. Ja patrzę i "mięknę" jak się na nich napatrzę.
- Sceny jakby nie z tego wymiaru i czasu...
Urszula Olczyńska: -Oni są jakby wyjęci z XIX wieku. Zupełnie się nie zmieniają, są tacy malowniczy. Kapelusze, chałaty i majtające się na wietrze tałesy oraz futrzane "torty" na głowie. Jedni zamożni, inni biedni. Jakby do Mekki, jadą do tego Leżajska. Mają taki specyficzny krok, podbiegają i poruszają się takim truchcikiem. Są czarowni. Więc co jakiś czas muszę tych chasydów namalować.
- Sądzę, że ten rodzaj spektaklu, jaki niezmiennie od lat odgrywają, ma duży wpływ na duszę artysty.
Urszula Olczyńska: -Widziałam ich w rozchylonym namiocie jak tańczyli. To był przepyszny widok.
Maria Krenz: -Tak demonstrują radość, chwalą Boga poprzez taniec. Biłgoraj z Tomaszowem jest związany tym, że z Tomaszowa Lubelskiego pochodził ojciec Noblisty Isaaca Bashevisa Singera - syn rabina, ożeniony z córką rabina z Biłgoraja.
- Nasz wzrok wyłapuje sceny z chasydami, chodź przedstawione są w czarno-białej tonacji. Potem zauważamy inne prace, już w pełnej palecie barw, ale przecież spójnie z całością wystawy.
Urszula Olczyńska: - Bo to jest ten Wschód, a "Na Wschodzie zwyczajnie...".
-Zapytam o pani mistrza, guru?
Urszula Olczyńska: -Paul Klee, malarz szwajcarsko-niemiecki, jest mi najbliższy. On mnie urzeka, tytuły jego obrazów, formy. Jest taki żywy w tym swoim malarstwie.
- Tematyka i kolory pracy są u pani na jednej linii, czy coś jest na pierwszym planie pani obrazu?
Urszula Olczyńska: -Maluję intuicyjnie. Jak planuję obraz w głowie to ta kolorystyka się układa. Maluję swoje koty, wtedy, kiedy zasną, chociaż ich na wystawę nie zabrałam.
- Jeśli "Na Wschodzie zwyczajnie...", to musi być cerkiew i anioły.
Urszula Olczyńska: - Ja nawet nie wiem jak to z tymi aniołami jest, bo z moją wiarą jest różnie. Nawet się zastanawiam, bo w moich obrazach jest tyle tematyki sakralnej. Są aniołowie, kiedyś namalowałam cykl Matek Boskich, jest tutaj Biłgorajska. To może nie wynika z mojej wiary, co raczej z klimatu. Nasza religia i prawosławna i judaizm, a nawet islam przeplatają się na wschodzie Polski. Myślę, że to "wisi" w powietrzu i to musi "wejść" w obraz.
-Nasiąkamy tym klimatem przez pokolenia, urodzeni tutaj, chociaż o tym tak nie myślimy.
Urszula Olczyńska: -To wchodzi w nas i jest. Ileż razy obiecywałam sobie, że nie będę aniołów malować. No bo to banał. Ale wchodzą i nie bronię im miejsca na kartonie. Zaczarowała mnie na plenerze cerkiewka na Podlasiu i "niebieskie" jelenie. Tam miejsca są cudowne, w klimacie podobne do naszych, chociaż tam bardziej tęsknie, bardziej smutno, mniej słonecznie. U nas więcej złota i sjeny, tam więcej zieleni i szarości...
-Gratuluje wystawy. Dziękuję za rozmowę.
Urszula Olczyńska: -Dziękuję bardzo.
autor / źródło: Teresa Madej, fot. Janusz Zimon dodano: 2016-03-16 przeczytano: 5546 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|