|
Białe jest białe! Rozmowa z Tomaszem SekielskimPo spotkaniu w Wielkiej Jurcie Tomek był w świetnym nastroju. Uśmiechnięty, żywiołowy, w bardzo dobrej formie, chętnie zgodził się na rozmowę. Nasza konwersacja przebiegała w niezwykle przyjacielskiej atmosferze. Było dużo śmiechu pomimo tego, że mowa była o rzeczach poważnych. Oto, jak dziennikarze rozmawiają z dziennikarzem.
Szymon Witt: Jesteśmy magazynem internetowym. Czy myślisz, że pojawiania się w sieci takich pism, co daje duże możliwości wypowiedzi zwykłym ludziom, przyczynia się do rozwoju mediów?
Tomasz Sekielski: Ja bym wolał, żeby internet zmienił media. Dzisiaj trudno mówić o cenzurze. W dobie internetu wprowadzanie cenzury nie ma sensu, ponieważ informacja rozchodzi się błyskawicznie, oczywiście jeszcze nie na aż tak masową skalę, jak informacja przekazywana przez telewizję czy gazety. Jednak internet jest absolutnie wolnym, nieskrępowanym medium, co ma swoje minusy. Widzę wiele forum internetowych i uważam, że tam często płynie rynsztok. Wielu frustratów wyżywa się na osobach znanych, żeby odreagować swoje kompleksy, "dowartościować się" i poużywać sobie. Mają świadomość bezkarności, zapora pęka i myślą: "Ja to dopiero teraz pokażę, jaki jestem odważny. A ten fiut, a to tamten a owamtem?" I to mi się nie podoba. Ale przyjmuję to z dobrodziejstwem inwentarza. Jest internet i uważam, że jest on wartością samą w sobie. Jednak trzeba zagospodarować internet. Mi też chodzi po głowie, że trzeba coś zrobić. Nasza stacja próbuje, powstał TVN24.pl. Uważam, że internet, w połączeniu z telewizją stworzy nowe medium. To będzie może jakiś dziennik internetowy. Nie wiem, czy to będzie internet w takiej formie, jaką my dzisiaj znamy, ale według mnie połączenie właśnie telewizji i internetu, czyli słowa pisanego z obrazem i dźwiękiem, to jest przyszłość. Interaktywność - człowiek wchodzi i to on decyduje, co chce obejrzeć, kiedy chce obejrzeć, w każdej chwili może kliknąć i przełączyć. Nie wiem, ile lat to zajmie w Polsce przy tej infrastrukturze informatycznej, która wciąż kuleje i tak naprawdę Polska pod tym względem jest trzecim światem. Takie czasami odnoszę wrażenie, gdy patrzę na to, jak to funkcjonuje. A gazety internetowe? Mi się nie podoba nazwa gazeta. Gazeta dla mnie to jest coś na papierze.
Konrad Paszkowski: To się nazywa e-zin.
E-zin?
K. P. : Tak, od e-magazine.
Ok, przyjmuję tę nazwę. I uważam, że ktoś, kto na to postawi, ktoś kto? albo inaczej. Gdyby ktoś powiedział tym, co skręcali kiedyś w garażu pierwszy komputer, że będą potentatami i będą zarabiać miliardy dolarów, to pewnie popukaliby się w czoło. To byli zapaleńcy. Sądzę, że dzisiaj ci zapaleńcy, którzy tworzą e-ziny (śmiech), kiedyś być może będą potentatami medialnymi. Uważam, że przyszłość mediów to interaktywność, a dzisiaj interaktywność to jest internet i jakaś jego mutacja będzie medium przyszłości. Tylko powinna być również jakaś zasada jawności, by internet nie stał się ściekiem. Nie chodzi mi o cenzurę ani też o to, aby państwo miało nadmierną kontrolę nad korespondencją, broń Boże. Natomiast uważam, że skończenie z zasadą anonimowości w internecie może się mu przysłużyć. Bo internet jest momentami? sikowaty. Jacyś frustraci, popaprańcy, śmieciarze? a jak jeszcze ktoś trochę się zna na systemie, to zablokuje sobie IP i uważa, że jest bezkarny. Ludzie powinni brać odpowiedzialność za to, co publikują. Jeśli to będzie podpisane, jeśli człowiek będzie musiał być zarejestrowany, będzie wiadomo, kto co napisał, co umieścił i opublikował, to poprawi to tylko wiarygodność i opiniotwórczość internetu. Dzisiaj jednak jest coś takiego, że oprócz wielu ciekawych informacji jest wiele śmieci, które trzeba wyeliminować, bo gdy to oglądam, to mnie czasami szlag trafia. Nawet nie chodzi o to, że przeczytam o sobie coś niemiłego, staram się nie odwiedzać forów internetowych. Jednak wolność wolnością, ale to nie może oznaczać wolnej amerykanki.
K. P. : Trzeba mieć szacunek do tej wolności, do słowa pisanego.
Dokładnie tak. Jeśli Internet zejdzie na psy, to straci też swoją siłę. Dzisiaj siłą internetu jest swoboda komunikacji i wolność wypowiedzi. Dlatego ograniczenie anonimowości byłoby dobre. Być może nie jest popularne to, co teraz mówię i wielu internautów będzie tym oburzonych, ale ja się nie wstydzę swoich poglądów i jestem gotów bronić swoich racji w każdym miejscu pod swoim nazwiskiem i ze swoją twarzą. Jeśli ktoś chce ze mną dyskutować za pośrednictwem internetu, to chcę też wiedzieć, kto ze mną polemizuje, i niech broni swoich racji z otwartą przyłbicą.
Sz. W. : Myślisz, że gdyby internet w tych czasach, w których zaczynałeś swoją karierę był tak rozwinięty, jak jest teraz, miałbyś wtedy większą szansę na wybicie się w zawodzie?
Internet strasznie ułatwia. Pamiętam, że gdy ja zaczynałem, to trzeba było jechać do archiwów prasowych i przeglądać gazetę za gazetą. Dzisiaj siadasz, wpisujesz tytuł gazety, każda z gazet ma swoje wyszukiwarki, wpisujesz daną frazę i już. Internet rozleniwia. Ja widzę po wielu dziennikarzach, że stają się dziennikarzami internetowymi: nie wychodzą z redakcji, siedzą przed komputerem i tylko wyszukują dane. Słyszałem, że w Stanach Zjednoczonych, na studiach dziennikarskich, jest nawet taki oddzielny kierunek. Uczą młodych adeptów dziennikarstwa wyszukiwania danych w internecie. Oni mają lepsze oprogramowanie. Posiadają takie programy, które przeszukują internet i kojarzą różne fakty. Bardziej szpiegowskie niż studenckie, w cudzysłowie oczywiście. Powstaje cały dział dziennikarstwa internetowego. Ludzie piszą artykuły w oparciu o to, co wyszukają w internecie. Uważam, że to nie jest najlepsze dla dziennikarzy. Dziennikarz powinien pójść w teren, porozmawiać z żywym człowiekiem. Nie da się wydobyć nieoficjalnych informacji z internetu. W Internecie można napisać to, co już ktoś napisał. Dziennikarz powinien odkrywać nowe rzeczy, coś ujawniać, pokazywać. Nie wiem, czy słyszeliście o "TimeLine 911". To napisał Amerykanin, który zebrał wszystkie informacje na temat ataku na World Trade Center i opisał minuta po minucie, co się działo, a także konsekwencje wypowiedzi polityków. Genialna strona, wejdźcie w ogóle na nią, to się czyta jak kryminał (strona, o której mówi Tomek to www.911timeline.net - przyp. red.). Facet siedział nad tym rok i z jawnych informacji zebranych w internecie stworzył właśnie timeline, na podstawie którego nakręcono genialny film dokumentalny pokazujący wiele niedokładności i niejasności administracji amerykańskiej. On uprzedził, zastąpił amerykańskich dziennikarzy, bo jako jedyny zebrał wszystko do kupy. Oczywiście poświęcił na to olbrzymią masę czasu, ale widzicie, dzięki internetowi też można dopiąć swego. Można wiele zweryfikować. Ja często przygotowując się do wywiadu z politykiem siadam, wpisuję jego nazwisko i się nagle okazuje, iż nie pamiętałem, że rok temu powiedział to i tamto. W ten sposób internet bardzo ułatwia pracę dziennikarzowi, ale nie może zastąpić źródeł informacji i nie może być jedynym narzędziem pracy dziennikarza.
K. P. : Ale Internet to nie jest, jak mówiłeś, dział dziennikarstwa, ale metoda dziennikarstwa.
Nie, ja mówiłem, że dziennikarz, który szuka informacji, ma dzisiaj ułatwione zadanie. Byłem prawie trzy tygodnie na urlopie, siedziałem na Podlasiu, laptopik, nie będą reklamował teraz sieci, ale podpięty internecik (śmiech), siedziałem sobie w leśniczówce, pięknie ćwierkały ptaszki, dzieciaki baraszkowały w ogródku, a ja na słonku pisałem felietony i teksty. Parę lat temu można było tylko o tym pomarzyć. To jest rewelacja, taka wygoda? ale równocześnie to jest pułapka.
K. P. : Ale ja też tak mam, codziennie sprawdzam wiadomości w internecie?
To jesteś uzależniony (śmiech). Masz wszelkie objawy uzależnienia. Uzależnienie zaczyna się od tego, że zaczyna się dzień od internetu. Powinieneś się leczyć (śmiech) Nie czytasz gazet?
K. P. : Czytam, ale nie wszystkie. Ewentualnie czytam w supermarkecie (śmiech).
(Śmiech) Tak, w supermarkecie.
Sz. W. : Dobra, zostawmy już ten internet i uzależnienia. Myślisz, że gdyby Kaczyński, Lepper czy Giertych rzeczywiście przyjechali na Woodstock, to coś by w nich pękło? Może jakby zobaczyli tą inteligentną młodzież w ASP, to przestaliby mówić o jakichś szatanach w tej Polsce?
Nie wiem, czy taka jedna wizyta w ogóle coś zmieni, bo to jest głębszy problem, że Woodstock jest postrzegany jak gniazdo rozpusty i wszelkiego zła. Myślę, że jedna wizyta Giertycha nic nie zmieni. To są pewne sprawy mentalnościowe, kulturowe?
Sz. W. : Stereotypowe.
Stereotypowe też, oczywiście. Lepper nie miał zaproszenia, ale gdyby Lepper miał zaproszenie, to by przyjechał. To jest ważne. Giertych miał zaproszenie, ale nie przyjechał. A ja uważam, że powinien przyjechać, pokazać, że ma po prostu jaja. Pokazałby, że nie boi się konfrontacji z ludźmi, za których odpowiada. Wiem, że to nie byłoby łatwe, ale myślę też, że ludzie tutaj nie przekroczyliby pewnych granic kultury. Nie wiem, czy byłoby to miłe spotkanie i pewnie Roman Giertych nie wychodziłby z tego spotkania tak zadowolony, jak ja wychodziłem. Jednak on pokazałby pewną otwartość. Być może iluś młodych ludzi mogłoby zmienić o nim zdanie. Myślę, że wy też byście inaczej go oceniali, gdyby tutaj przyjechał, nawet, gdyby powtarzał ciągle swoje rzeczy. Ale przez sam fakt, że tutaj przybył, okazałby wam w ten sposób szacunek, patrzylibyście na niego inaczej.
Sz. W. : Chyba na każdego polityka, który zdecydowałby się przyjechać na Przystanek, ludzie patrzyliby inaczej.
Chyba tak. Nie chcę nic komentować. Oni podejmują decyzję, odpowiadają za swoje czyny. Ja przyjechałem, choć miałem wątpliwości. Takie spotkania do łatwych nie należą. Oczywiście mi nie porównywać się z Giertychem czy z braćmi Kaczyńskimi. Nastawienie do nich na pewno byłoby inne niż do mnie. Do Giertycha szczególnie. Myślę, że macie mu wiele rzeczy do powiedzenia czy nawet wykrzyczenia, jednak myślę, że nie
byłoby "Zero tolerancji" (śmiech).
Sz. W. : Mówiłeś w ASP, że nie głosujesz. Ale gdybyś teraz chciał zagłosować, to czy widzisz jakąś alternatywę dla tego całego PiS-u? PiS coś powie, zaraz PO mu odszczeka. Oni są wszyscy warci siebie. To jest straszne!
Gdybym musiał teraz zagłosować? Na razie nic nie wskazuje na to, żebym miał zmienić swoje przyzwyczajenia. Widać, co widać. Niech każdy wyciąga wnioski sam. Nikomu nie będę mówił, na kogo ma głosować, kogo poprzeć. Ja nie głosuję i na razie nic nie zanosi się na to, żebym przestał nie głosować.
Sz. W. : Czy kiedykolwiek któryś polityk zagiął Cię w rozmowie?
Wiecie, ciężko się rozmawia z ludźmi, którzy nie słuchają drugiej strony. Nie liczyłem, ile rozmów z politykami przeprowadziłem od początku kariery dziennikarskiej. Pewnie tysiące. Część z nich jest taka, z których nie jestem zadowolony i gdybym mógł rozmawiać drugi raz, to pewnie poprowadziłbym wywiad inaczej, a może w ogóle bym nie robił go w danym czasie. Rozmowa z politykiem to jest taka szermierka. Problem polega na tym, że czasami przeciwnik fechtuje kijem baseballowym albo w ogóle nie rozumie, na czym polega szermierka. Oni nie rozumieją, że są granice, których się nie przekracza. Politycy często traktują dziennikarzy jak polityków, jak wroga i atakują w taki sposób, w jaki się atakuje polityków. Często używają argumentów w dyskusji "a, to TVN, to ja wiem, z czym to jest związane" albo " tak, tak, TVN, wy tak pokazujecie". Trudno się rozmawia z kimś takim. Nagle musisz się tłumaczyć, ale przecież nie ma, z czego się tłumaczyć. Z tego, że nie jestem wielbłądem?
Albo słyszę, że my mieliśmy "antypisostwo". My, którzy broniliśmy braci Kaczyńskich przed filmem "Dramat w trzech aktach"? My, którzy pokazywaliśmy, co robi Lech Kaczyński w Ministerstwie Sprawiedliwości poniekąd kreując jego jako Ministra Sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka? Można by było wymieniać jeszcze wiele rzeczy. Ale dziś TVN jest wrogiem numer jeden. "Wiadomo, komu oni służą, wia-do-mo?"
Sz. W. : Wszystko układ.
Wszystko układ. "Przecież to jest oczywiste, proszę państwa. To jest oczywiste. Co jest oczywiste? No jak to, co? Dla pana nie jest oczywiste? Przecież dla wszystkich to jest oczywiste!"
K. P. : Ale to jest tak, że politycy wiedzą, że jeśli zdarzy się jakaś wpadka rządu, to najmocniej przypieprzy im TVN.
Był AWS, przypieprzaliśmy AWS-owi, był Miller, przypieprzaliśmy Millerowi i rządowi SLD. Kto relacjonował komisję Rywina? Tymi tutaj rękoma wszystko było robione. Teraz są Kaczyńscy. Trudno, przyszła kolej na nich. My nie jesteśmy telewizją rządową. Jesteśmy telewizją dla naszych widzów. A to, że się to nie podoba politykom, to, że muszą się pilnować? Nie wspomnę już o tym, że jednego dnia mówią A, a drugiego B i już zapomnieli, że mówili A. Jeśli polityk twierdzi, że białe jest czarne, to my nie będziemy udawać, że białe jest czarne. Białe jest białe, a czarne jest czarne! W przeciwieństwie do tego, co powiedział Jarosław Kaczyński w swoim expose: "Nikt nas nie przekona, że białe jest białe, a czarne jest czarne!" I mam czasami takie wrażenie, że PiS się tak zachowuje: nikt ich nie przekona, że białe jest białe, a czarne jest czarne!
K. P. Ja już chyba też jestem przewrażliwiony, ale mam wrażenie, że w polityce strasznie wzrósł poziom agresji, wzajemna wrogość do siebie. W rozmowie przechodzi się już na takie "chamowate słowa".
To jest też trochę wina mediów. Media produkują to wszystko, zresztą już o tym mówiłem na "wykładzie". Krew na wizji się po prostu podoba. Politycy myślą, że łatwiej trafi się do wyborców, gdy jest się wyrazistym, ostrym, bezkompromisowym. Oni się nakręcają i media się nakręcają. Czasami się zastanawiam, jak z tego wyjść. Myślę, że jakąś receptą na to, nie wiem na ile skuteczną, byłaby silna, dobrze zarządzana telewizja publiczna. Telewizja niezależna od polityków, która prowadziłaby debatę publiczną na naprawdę wysokim poziomie. Gdzie nie gościłyby głupie seriale "Nieśmiertelni" czy "Herosi V", tylko byłaby na przykład dyskusja o tarczy antyrakietowej. Nikt w Polsce nie wie, jak działają tarcze antyrakietowe! Lepiej, gdyby byłyby dyskusje o emeryturach, o Unii Europejskiej. Ok, wiem, że to nie miałoby wielkiej oglądalności, ale telewizja publiczna nie musi się ścigać ze stacjami komercyjnymi o oglądalność. Oni są utrzymywani z naszego abonamentu. Jest czas, by organizowali debaty odpowiadające na pytanie "co w tym kraju?". Ale nie, oni się ścigają, publicystyka polityczna jest na żenującym poziomie. Tak naprawdę dzisiaj najbardziej opiniotwórcze programy są w stacjach komercyjnych. Telewizja publiczna nie ma żadnego prestiżowego opiniotwórczego programu publicystycznego. No panowie, to jest jakaś żenada! Przecież to stacja, która ma trzy programy, zasięg trzy razy większy niż TVN!
Sz. W. :Taka rzeczywistość. No cóż, dzięki wielkie za rozmowę!
Również dziękuję.
Rozmawiali: Szymon Witt, Konrad Paszkowskiautor / źródło: Szymon Witt, Konrad Paszkowski dodano: 2007-10-03 przeczytano: 2972 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|