|
I po etosieWielu z Państwa z pewnością zna z własnego doświadczenia sytuację, w której dwóch dobrych waszych dobrych znajomych lub członków rodziny wpada w konflikt. I to taki, w którym jeńców się nie bierze - walka na przysłowiowe noże trwa od samego początku. Czujecie, że racja jest po stronie jednej z tych osób, ale zarazem nie popierają Państwo jej bezwarunkowo. Mało tego, często łapiecie się za głowę z przerażeniem patrząc na poczynania osoby, z którą sympatyzujecie. Zwracacie jej uwagę mając nadzieję, że posłucha, ale wzbudzacie tylko irytację. W końcu pada pytanie: "Po czyjej właściwie jesteś stronie?".
To zazwyczaj moment radykalnego zastopowania. Bo często przychodzi wówczas do głowy refleksja, że jest się po prostu po własnej stronie. Cytując Jana Tomaszewskiego: "Mam swoje zdanie i się z nim zgadzam". I chociaż w dalszym ciągu czujecie, że sprawa powinna się rozstrzygnąć na korzyść strony, której kibicowaliście na samym początku, to argumentacja dlaczego tak się miałoby stać, przychodzi Państwu zdecydowanie trudniej.
Dokładnie taką sytuację przeżywam teraz - w okresie strajku nauczycieli. Nigdy nie napisałem o tej grupie krytycznego artykułu, ale ostatnie dni sprawiły, że postanowiłem taki stworzyć. Zaznaczam, że od początku strajku nie obejrzałem ani jednego programu informacyjnego w TVP, więc argumenty jakoby mój obraz był skrzywiony przez "kurwizję" - jak mawia współczesna inteligencja - jest wysoce nietrafiony. Naród bowiem w ostatnich dniach widział i słyszał:
- wypowiedzi przywódców strajku, jakoby "egzaminy go nie zakłóciły" i kilka innych równie mocnych treści, bynajmniej nie prouczniowskich;
- slogany o "walce o godność zawodu nauczyciela", która nie wiedzieć czemu ma być czymś innym niż godność zawodu np. hydraulika, sprzątaczki, żołnierza, sprzedawcy, śmieciarza, górnika czy lekarza;
- durnowate "protest songi", utwierdzające w społeczeństwie stereotyp przeciętnego nauczyciela jako jednostki durnej, bezrozumnej, z przerośniętym ego, której można wmówić wszystko na czele z rzekomym "500+ dla świń" z budżetu państwa;
- "szpalery hańby" i piętnowanie tych, którzy z jakichś przyczyn strajkować nie chcą, do czego przecież mają prawo;
- zakłócanie szkoleń osób zgłaszających się do prac w komisjach egzaminacyjnych, w tym szczególnie podjudzanie przeciwko katechetom;
- zakłócanie egzaminu gimnazjalnego w Gorzowie przez puszczanie na cały regulator krowich ryków i radosne kwiki samego grona nauczycielskiego.
Nie wymienię wielu moich prywatnych dyskusji z nauczycielami z całej Polski, podczas których autentycznie nabrałem wątpliwości co do ich inteligencji. Na porządku dziennym jest np. bagatelizowanie egzaminów ósmoklasistów i gimnazjalistów czy podkreślanie, że winien strajku i jego konsekwencji jest rząd. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że mamy wielu bardzo mądrych pedagogów, ale nie wiedzieć czemu akurat ta niezbyt lotna grupa postanowiła się w mediach społecznościowych uaktywnić najbardziej.
Do tego widać wyraźnie, że poparcie społeczne dla strajku maleje. Czy to "Gazeta Wyborcza", czy "Rzeczpospolita", czy "Super Express"- w każdym ostatnim sondażu publikowanym przez bynajmniej nie prorządowe tytuły akcję nauczycieli popiera już mniej niż połowa ankietowanych. Śmiem twierdzić, że to nie przypadek. Bez względu na to, ile wzniosłych słów codziennie wypisywać będą apologeci związkowi i podkreślać ile kto zarobił spośród ekipy rządowej, nie zmieni to faktu, że siła strajku maleje. Bo ostatnie dni to wręcz konkursowe zniszczenie etosu zawodu nauczyciela, który na długo stracił szanse awansu w hierarchii najbardziej poważanych profesji w społeczeństwie.
Jaka postawa byłaby więc lepsza? Aż mi wstyd, że muszę takie rzeczy tłumaczyć, bo zawsze miałem grono nauczycielskie za mądrzejsze ode mnie, ale wygląda na to, że prasówka jego wierchuszki ogranicza się do "Głosu Nauczycielskiego". Tymczasem wystarczyłoby poczytać "Dziennik Gazetę Prawną", aby dowiedzieć się, że:
- każdy dzień strajku kosztuje biorących udział w akcji łącznie 60 mln zł, tak więc jakikolwiek fundusz strajkowy tego im nie zrekompensuje nawet w minimalnym stopniu;
- średnia wieku polskiego nauczyciela to 54 lata;
- w ciągu najbliższej dekady przejdzie na emerytury około 400 tysięcy nauczycieli, czyli ponad połowa obecnej liczby;
- tym samym wyliczenia związkowców jakoby podniesienie pensum nauczycielskiego z 18 do 24 godzin spowodowałoby zwolnienie 200 tysięcy osób są pozbawione sensu.
Tymczasem obserwuję, że ta ostatnia propozycja, jaką skierował rząd, jest przez przywódców strajku odrzucana z góry. Nie próbują nawet uczynić z niej podstawy do dalszych negocjacji. Twardo oczekują podniesienia zasadniczej płacy w zawodzie o 1000 zł (czyli w praktyce więcej, bo to od podstawy liczone są wszelkie - często niestety lipne i uznaniowe - dodatki) i nie godzą się na jakiekolwiek dyskusje na temat kształtu systemu oświaty. W oczy bije, że na nieruszaniu obecnego prawnego stanu rzeczy Sławomirowi Broniarzowi zależy bardziej niż na samych podwyżkach. Światlejsi nauczyciele mogliby się zastanowić dlaczego. A potem podjąć działania, dzięki którym pan Broniarz przewodniczącym Związku Nauczycielstwa Polskiego być przestanie.
I na koniec - wiem, że w bardzo dużym procencie placówek strajk przebiega spokojnie. Nauczyciele strajkujący szanują tam decyzję niestrajkujących i na odwrót. Ale akcja ma wymiar ogólnopolski, tak więc nawet te spokojne szkoły nie mogą się całkowicie odciąć od nerwusów, bo społeczeństwa to nie obchodzi. Każda głupota powstała w szkółce w przysłowiowym Pcimiu Dolnym rzutuje zatem na całe środowisko nauczycielskie. Warto pamiętać o tym w kolejnych dniach strajku.autor / źródło: Robert Marchwiany dodano: 2019-04-17 przeczytano: 3877 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|