|
W krainie bajki Magdaleny Rytel-Skorek"Bajkowóz", "Bajka", "Czarownik", cykl "Co tu robi czarodziej", "O , Alicjo". Podane tytuły obrazów Magdaleny Rytel-Skorek precyzują inspiracje artystki. Malarka swoją "bajkę" zaprezentowała na wystawie "Droga Mleczna", w wnętrzach restauracji ArteHotel w Zamościu.
Jak mówi artystka, wystawa w Galerii Stalowa w Warszawie była dla niej nobilitująca i motywująca. Jest szczęśliwa, że po przerwie na życie prorodzinne i zmianie dziedziny sztuki z malarstwa ściennego na malarstwo sztalugowe i rysunek, mogła pokazać swoje prace widzom, ponieważ nie wyobraża sobie siebie bez malowania.
Magdalena Rytel - Skorek: Wystawa w Galerii Stalowa była od 17 grudnia, a następnie ta wystawa przyjechała do Zamościa.
Teresa Madej: W pani pracach odczytuję echa eklektyzmu i secesji, baśniowości. Jest akcja, dużo się dzieje. Są emocje, które przykuwają uwagę widza. Efekt podbijają kolory - turkus i złoto.
M.R-S: Jest mi niezmiernie miło, że te obrazy spotykają się z taką akceptację. Faktycznie, ludzie znajdują w tym bardzo dużo radości. Te obrazy nie są tak do końca dziecięce. One są troszkę takie rubaszne, mają duży "pazurek" w sobie. Odwzorowują wszystkie myśli, które gromadzą mi się w ciągu dnia przy problemach dzieci - choroba, szpital, lub też coś innego. Część rysunków robiłam w szpitalu, na kolanie, tak jakby ten natłok myśli, jak jest ich za dużo - musiał znaleźć ujście. Po prostu, musi. Ale ja starałam się te myśli przetransportować nie na coś smutnego. Najchętniej robię z tego bajkę, opowieść. I ta opowieść raz jest bardziej wesoła, raz jest bardziej skomplikowana, raz jest prostsza, tak jak te ptaki na tondzie. Na innym, lecą sobie kotki w kosmos i mają wokół siebie taki zen, takie wyciszenie, to, czego ja często potrzebuje i znajduję.
T.M: Co może oznaczać, że maluje pani trochę dla siebie.
M. R-S: Absolutnie tak, Robię trochę taką mandalę.
T.M: Genialna kombinacja. A co na to pani mistrzowie?
M. R-S: Moi mistrzowie? Tak, ja mogę oglądać rano, w południe, w nocy prace Hieronima Boscha. Czytam też bajki dzieciom. Staram się czytać te bajki klasyczne. Jest dzisiaj dużo bajek, które w imię poprawności politycznej mają zmieniane zakończenia. Na przykład "Czerwonego Kapturka" mam siedem odsłon. W jednej z nich Czerwony Kapturek nie jest pożarty, a babcia jest schowana do szafy. Staram się wynajdywać te bajki, które uczą, nie są do końca takie wesolutkie i przyjemne. I to transponuję w swojej głowie i wychodzą mi takie obrazy. Jeśli się podobają, to jestem bardzo szczęśliwa. Ja przy nich odpoczywam, nabieram oddechu i na drugi dzień jestem odstresowana.
T.M: Pani tworzy swoją bajkę, która w swoim wyrazie jest bardzo oryginalna i zarazem prosta. Są ptaszki, są kotki, ale z cechami ludzi. To jakby pewien rodzaj gry w życie. Całość ma wymiar 3D, przestrzenny, pewnej iluzji.
M. R-S: Efekt wizualny jest dla mnie bardzo istotny. Jak bardzo lubię jak te prace wychodzą z tła. One są dosyć prosto komponowane, ale ta treść jest dla mnie bardzo ważna. W wielu obrazach, te postaci są połączone, albo jakąś rurką, albo jakąś nicią. Spotykam się w życiu z taką sytuacją, że spotykam się z ludźmi, czasami po dwudziestu latach. Na przykład, spotykam pięć osób jednego dnia, których nie widziałam dwadzieścia lat. Jak to jest? Skąd to się bierze? Mam wrażenie, że niektórzy ludzie są połączeni jakimiś niewidzialnymi niteczkami i jak mają na siebie trafić, to na siebie trafią. Taka jest moja filozofia.
T.M: Robi na mnie wrażenie ta przestrzenność obrazów. Skąd wziął się ten pomysł?
M. R-S: W życiu malowałam czy robiłam różne rzeczy. Również malarstwo w 3D, iluzyjne jak najbardziej. Myślę, że to mi zostało z czasów malarstwa ściennego.
T.M: Myślę, że jest pani także kolorystką. Świetne są te kolory, szczególnie ten turkus, złoto i moja ulubiona czerwień.
M. R-S: Jestem kolorystką. Do tej czerwieni dochodziłam, bo faktycznie, co firma, to inny odcień czerwieni. Inaczej też zasycha. Utrafić w ten czerwony, czy ten niebieski, a także czarny, wymaga czasu. Także czarny ma pięć odcieni. Ja lubię tą najczarniejszą barwę. Mam swoją ulubiona firmę i zawsze zapas, zwłaszcza, że mój mąż też jest malarzem. Bardzo lubię połączenie turkusu ze złotem, bo bardzo inspiruje mnie sztuka starożytnego Egiptu. Jest dla mnie bardzo tajemnicza, ciekawa, i to, że wszystko było polichromowane, czego nie widać, ale we wnętrzach grobowców ten kolor się jeszcze zachował i ta kolorystyka, która wówczas była używana. I stąd się wzięło u mnie to złoto. Lubię też secesję.
T.M: Złoto dobrze się kojarzy z "bajką", która pani nam opowiada.
M. R-S: Wystawa od początku miała się nazywać "Drogą Mleczną", że to jest totalne moje.
T.M: Moje skojarzenie było związane z Drogą Mleczną na niebie, z uwagi na fakt, iż pani tak wiele lat pracowała na wysokości. A potem pani zeszła na ziemię, żeby zostać mamą i mieć swoją "drogę mleczną".
M. R-S: Absolutnie tak jest. Jestem mamą, ale też jestem artystą. I artystą byłam bardzo długo, bo urodziłam dziecko w późniejszym wieku. I jakoś trzeba to było pogodzić, by nie zrezygnować całkowicie z siebie, ale także z dzieci.
T.M: Sądzę, że gdyby pani chciała z czegoś zrezygnować, nie byłaby pani szczęśliwa.
M. R-S: Dokładnie tak. Udaje mi się to przy pomocy ich taty. Za to jestem im wdzięczna. A ja jestem tylko pracowita.
T.M: Myślę, że nie tylko pracowita, ale też silna i zmotywowana. To efekt synergii, ale także szczęścia, jakim jest pani przepełniona. To widać w pani obrazach. A co będzie dalej? Nowe pomysły, nowe cykle, bo prace zapewne dobrze się sprzedają.
M. R-S: Obrazy sprzedają się nieźle. Część prac zostało sprzedanych na wystawie w Galerii Stalowa. Dalej? Każda namalowana praca rodzi nowy pomysł. Malując obraz, wyciągam z niego motyw, o którym nie mogę zapomnieć i muszę zrobić z nim drugi obraz. Robię dużo szkiców, a później z elementem, który w danym dniu najbardziej mi zapadł w pamięć, maluję kolejny obraz. Zdarza się, że szkice zostawiam same sobie, a czasami szkic służy mi jako punkt wyjścia - zakomponowany do obrazu na płótnie.
T.M: Skąd wziął się u pani talent plastyczny? Po rodzicach, dziadkach?
M. R-S: Rodzice nie, ale pradziadek przed wojną robił sztukaterie i zajmował się malarstwem ściennym, malował kościoły. Niestety, w 1939 r. został zastrzelony na Pomorzu. Urodził się w Odessie, jeszcze za carskiej Rosji. Uciekali przed wojną, i prababcia została sama z trójką dzieci. Te opowieści przetrwały w rodzinie. Pradziadek i dziadek to były bardzo szlachetne osoby. Tu jest obraz dedykowany prababci Helenie - "Imieniny babki Heleny". Nie doceniałam jej wielkiego trudu życiowego, dopóki sama nie miałam dzieci. Myślę, że takie osobiste obrazy jeszcze się pojawią, bo mam taką potrzebę, żeby wspomnieć czasami o rodzinie.
T.M: To naturalne, przecież to pani tożsamość.
M. R-S: Może to nie jest poprawne politycznie, ale ja bardzo lubię kulturę rosyjską od zawsze. I dopiero po latach dowiedziałam się, że ja mam jakiś procent krwi z tej Odessy. I takie właśnie tworzę sobie bajki. Ten tytuł o "Drodze Mlecznej" pojawił się jako moja "bajka". Jest to moja bajka i to jest ewidentne. A tytuł "Droga Mleczna" pasował mi do mojej drogi twórczej i sytuacji życiowej.
T.M: Prace pani mają swój wewnętrzny i zewnętrzny czar. Wewnętrzny, ponieważ za każdy stoi jakaś inspiracja, będąca konsekwencją pani życia i talentu, a także wyobraźni. A zewnętrzny, to wybitna uroda tych prac. Czy zostały nazwane?
M. R-S: Duże prace na płótnach zostały podpisane. Rysunków nie nazwałam, bo miałam ich za dużo. Były robione roboczo, ale może przyjdzie moment, że zostaną nazwane. Staram się, żeby każdy obraz miał tytuł. Tu jest "Za chwilę zaczną się tańce". To jest obraz, gdzie one w skupieniu czekają, na jakiś "przytup". Tu jest "Planeta 11", z cyklu "Droga Mleczna". Tu są stwory, o których moja znajoma powiedziała, że to są światy, które istnieją.
T.M: Te stworki idealnie pasują do Bolesława Leśmiana, który w Zamościu mieszkał i tworzył. Są jak wyjęte z jego świata poetyckiej baśni. Więc pani wyobraźnia zdumiewa. Popatrzymy jeszcze na inne tytuły prac.
M. R-S: Tu jest "Bajkowóz", czyli oni się "wiozą" na jakąś super imprezę. Tu jest "Zlot rodzinny", czyli spotkajmy się wszyscy, co jest niestety, niemożliwe. Obraz "Szósta kawa" - na nim jestem ja "w filiżance", kiedy czasami nie mam już na nic siły. Kot siedzi w filiżance, chce się zrelaksować i myli filiżankę z prysznicem. A to "Podróż międzygwiezdna". Tu jest ta szarość, którą lubię. Jest kosmosem, nocą, kiedy zaczynają się dziać dziwne rzeczy.
T. M: Skąd się wziął u pani pomysł na tonda? Dlaczego taki kształt przybrały pani obrazy?
M. R-S: Zobaczyłam kiedyś w sklepie płótno w kształcie okrągłym. I pomyślałam, że fajnie by było coś na tym namalować. Kupiłam je, zakomponowałam pierwszy obraz, on bardzo się spodobał i w krótkim czasie został kupiony. Potem były kolejne tonda i tak mi się te tonda z tą "drogą mleczną", z tą moją kompozycją polubiły. Komponuję kilka kół i wszystko mi się scala. Koło jest figurą zamkniętą, skończoną. I to jest dla mnie bardzo inspirujące. I jeszcze praca "Wiosenny lot", to jest takie poderwanie się do życia. Mimo, że ptaszków jest tutaj bardzo dużo, to z perspektywy one tworzą bardzo duży spokój. To także mandala. Malowanie podobnych elementów w takiej ilości jest bardzo wyciszające. Jest jeszcze element skupiający wzrok, czyli w jakimś umownym pojeździe lecą sobie szalone koty.
T.M: Dlaczego maluje pani koty? Dlaczego maluje pani ptaszki? Pani sobie nimi gra na obrazach.
M. R-S: Ja sobie nimi gram, bo one się troszeczkę wykluczają. Miałam i ptaki, i koty. Koty chcą zjeść ptaki. Są zwłaszcza ptaki, które myślą, że są większe od kota, a nie są. I tworzy się między nimi jakaś niesamowita gra. Tak naprawdę nikt nie wie, dlaczego koty i ptaki, chociaż od zawsze ten element pojawiał się razem z motywami kratki, Alicji, w moich najwcześniejszych zapiskach. Nie mam rysunków jak miałam cztery lata, czy pięć, ale te jak miałam dziesięć lat są. To były kompozycje w stylistyce bardzo podobne do tych. Przetransportowanie moich myśli na wizerunek kota i ptaka, jest po prostu przypisane do mojej osoby. Koty i ptaszki są motywem przewodnim, ale są też przeróżne postaci, które poruszają się w tej swojej krainie bajek. Ostatnio złapałam się na tym, że koty i ptaki nie pojawiły się na moim obrazie i jestem tym mocno zadziwiona. Ale czasami trzeba odpocząć, żeby do tego wrócić.
T.M: Te obrazy byłyby doskonałe jako ilustracje do książek i bajek. Czy w tej dziedzinie już pani działała?
M. R-S: Miałam taki epizod kilka lat temu. Zilustrowałam koledze małą książeczkę opowiadań. Napisałam też kiedyś swoją książeczkę i ją zilustrowałam. Ona gdzieś jest na strychu. Na studiach miałam propozycję, aby ja wydać. Tak się ułożyło, że jej nie wydałam, ale taka forma pisarska w połączeniu z moimi ilustracjami byłaby bardzo rubaszna. Prawda jest taka, że tym malarstwem troszkę się bawię. Nie próbuję robić czegoś, co mnie przerośnie. Na tę chwilę jest to. Co będzie za rok, ja nie wiem. Już powstają nowe obrazy i one są inne. I szczerze, tak z mojej perspektywy, już są lepsze. Bo to wszystko dało mi siłę. Tyle myślenia, tyle różnych wątków poruszyłam. A tak naprawdę te obrazy powstały przez ostatni rok. Podobnie jak rysunki, które są z 2019 roku. Syn był w szpitalu, więc pierwszy rysunek jest nieco mroczny, a potem zaczęły się te weselsze. W zasadzie zilustrowałam moje przeżycia i emocje. Wcześniejszych prac nie ma na wystawie, bo one się sprzedały. Jest kilka prac z 2018 roku, jedna z 2016 roku, czarno-biała.
T.M: Rozumiem, że dwójka dzieci dała pani taką silę i twórczą wenę, że obrazy się mnożą.
M. R-S: Malowanie to rewelacyjne lekarstwo na problemy.
T.M: Niezwykłe jest dla mnie ujęcie przez panią tematu życia i połączenia z pasją malowania. Pani prace wprost zadziwiają swoją bajową opowieścią.
M R-S: To wszystko zostało przerobione w głowie na moją stylistykę. Chodzi o to, że jeśli coś nas zainspiruje to trzeba dać temu wyraz. Mój synek robi swoją pracę, bo czasami razem rysujemy i porównujemy. Pytam syna: "Jak sądzisz, czy tu jeszcze coś dodać? Czy ten kotek powinien być wyższy?" A syn mi odpowiada: "Nie mamusiu, ten kotek jest bardzo ładny". Ja to traktuję jako zabawę z nim. A on jak może się wypowiedzieć, jest bardzo szczęśliwy. Samodzielnie wymyślił tytuł obrazu na różowym tle "Pan Słyszaty na Marsie". I on faktycznie ma taki tytuł. Jestem z tego bardzo zadowolona. Zabieramy go do Zachęty i na różne wystawy, żeby się z tym oswoił. A co z tym zrobi w życiu, to już jest jego sprawa, ale ja mu to pokażę i go zainspiruję sztuką. Jestem dumna z niego, że w przedszkolu potrafi powiedzieć, że był u mamy na wernisażu. I potrafi wytłumaczyć, co to jest wernisaż. A pięciolatki to jeszcze małe dzieci i nie muszą jeszcze tego wiedzieć. On już to wie. Wytłumaczył też dzieciom, co to jest sztaluga.
T.M: Gratuluje pani wystawy. Rewelacyjnie obcuje się z pani niezwykłym malarstwem. Pani prace są bardzo optymistyczne.
M. R-S: Dziękuję bardzo. One są optymistyczne. Spotkałam się z opinią, że jedna pani bała się tego "Kosmicznego jajka". To jajko jest "zmęczone", bo do niego weszło dużo ludzi, natomiast dalej jest wesołe, tylko przeciążone, tak jak ja czasami. Należy się nad tymi postaciami zastanowić i wszystko można sobie wytłumaczyć.
T.M: Ma pani doskonały warsztat, urzeka technika malowania. A jak to jest z tym złotem?
M. R-S: Najpierw malowany jest obraz, a złoto wypełnia tło. To jest szlagmetal, ale już się przymierzam do złoceń, w mniejszym formacie, płatkami złota. Zobaczymy jak to wyjdzie, bo jest to troszeczkę inny kolor tego złota. Na razie jest szlagmetal zawerniksowany, żeby nic z nim się później nie działo. Nie mam kiedy malować olejami, bo jednak jest to dłuższy proces. Zazwyczaj są to akryle i szlagmetal na płótnie i werniks.
T. M: Pani obrazy są też przyjazne. Jest w pani to coś. To się nazywa charyzmą lub czarami.
M. R-S: Czarami, z tej "mlecznej drogi". Trochę "pozłociłam" nasz świat...
* Tondo, okrągły obraz, swój rodowód wywodzi ze sztuki włoskiego renesansu. Według zwyczaju XV-wiecznej Wenecji kobiety po porodzie otrzymywały słodycze na okrągłej tacy - desco da parto (naczynie narodzin). Taca była bardzo często ozdabiana scenami związanymi z dziećmi lub porodem. Od tego zwyczaju pochodzi późniejsza moda na okrągłe obrazy.
* Mandala wywodzi się z tradycji hinduskiej, a jej nazwa oznacza "koło życia, cały świat, święty krąg". Koło uważane jest za symbol harmonii i doskonałości. Posiada terapeutyczne działanie. Wykonywana spontanicznie odzwierciedla stan psychiczny autora. Tworzenie mandali pomaga w odzyskaniu równowagi i harmonii wewnętrznej.autor / źródło: Teresa Madej dodano: 2020-02-25 przeczytano: 6954 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|