|
46. ZLT: Spełniona "Boska" Teatru LudowegoMarta Bizoń wraz z zespołem Teatru Ludowego w Krakowie, spektaklem "Boska" w reżyserii Roberta Talarczyka, zawojowali, zgromadzoną w odremontowanej sali widowiskowej Zamojskiego Domu Kultury, publiczność. "Boska" spełniła marzenia widzów o teatrze (25.07.).
W tej prawdziwej, słodko-gorzkiej, za to emocjonującej historii, pewne jest, iż Florence Foster Jenkins, określana najgorszą śpiewaczką świata, fałszowała bosko. Płyty z nagraniami arii w wykonaniu ekscentryczki, która spełniła nierealne wprost marzenia, sprzedają się na całym świecie do dzisiaj. Stwórca poskąpił jej talentu wokalnego, a mimo to, w wieku 76 lat, na zaproszenie menedżera, wystąpiła w prestiżowym Carnegie Hall. I to najdobitniej podkreśla fenomen Florence, przekonanej o swojej wielkości pomimo braku talentu. Fenomen, który miał prawo wydarzyć się tylko w Stanach Zjednoczonych, i być może tylko wówczas, w latach 40. XX.
Florence Jenkins była dla Amerykanów podczas II wojny światowej - beztroską radością, ale przede wszystkim chwilą wytchnienia od codzienności, dowodem na to, że marzenia się spełniają. Wzorem dla każdego, kto nie posiadał talentu, ale marzył o karierze. Fakt, trzeba było jednak mieć na realizację tych marzeń nie małe pieniądze.
Córka bogatego bankiera od najmłodszych lat marzyła, by zostać diwą operową. Ojciec jednak był przeciwny jej planom. Dopiero po odziedziczeniu majątku, najpierw po ojcu, potem po matce, mogła dosłownie i w przenośni rozwinąć skrzydła na scenie w ulubionych miejscach oraz raz do roku w sali balowej hotelu Ritz-Carlton w Nowym Jorku. Na widowni zasiadało ścisłe grono oddanych jej klubowiczek , wielbicieli i wybrańców, a bilety rozdawała sama diva.
W przepysznej scenografii hotelowego pokoju zajmowanego przez śpiewaczkę, poznajemy Florence - w tej roli genialna/idealna Marta Bizoń, aktorka obdarzona przepięknym głosem, która musiała się mocno postarać, aby fałszować - w sytuacji, gdy przyjmuje do pracy nieśmiałego lecz utalentowanego nowego akompaniatora Cosme Mc Moon'a - doskonały Robert Ratuszny. Przy pierwszej próbie muzyk orientuje się, że popularna diva śpiewa nieczysto. Jest o krok od rezygnacji posady, ale przekonuje go czterokrotnie większe honorarium niż to, które otrzymuje grając "do kotleta". A potem? Potem jest to zdecydowanie pewien rodzaj symbiozy, która tworzy się pomiędzy śpiewaczką a akompaniatorem, z korzyścią dla każdej ze stron.
Jedno należy podkreślić, iż ekscentryczna Florence nie zrobiłaby światowej kariery gdyby nie znaczna fortuna, którą odziedziczyła po rodzicach, ale także bez wiernych i oddanych jej przyjaciół. Do tego grona należy zaliczyć jej partnera, brytyjskiego całkiem dobrego aktora - St. Clair, w którego wcielił się znakomity Tomasz Łomnicki. Porzucił on aktorstwo na rzecz wspierania Florence jako jej agent. Zdecydowanie oddana śpiewaczce jest Dorothy - świetna Beata Schimscheiner.
Jak powiedziała aktorka podczas spotkania z widzami, scenarzysta wprowadził jej rolę w uzupełnieniu scenariusza, po to, aby było łatwiej poprowadzić akcję spektaklu. Jej wejścia na scenę wnoszą dużo kolorytu, ponieważ zazwyczaj jest na rauszu. Do tego nie rozstaje się ze swoim pieskiem, rekwizytem, który wiernie oddaje prawdziwego psa, chociaż pozostającego w uśpieniu. Jego śmierć i wspólna rozpacz pokazuje ogromną empatię bohaterów sztuki, a nawet podkreśla ich wzajemne wsparcie się w trudnych chwilach dla jednego z przyjaciół.
Nawet Maria, hiszpańska służąca śpiewaczki - niezrównana młodziutka Roksana Lewak, na co dzień opryskliwa i odstraszająca, przy tym nie znająca języka angielskiego, której Florence próbowała się pozbyć nie raz i nie dwa, potrafiła znaleźć współczucie dla Dorothy. Nic też dziwnego. Wszyscy oni w pewien sposób byli uzależnieni od rozwoju kariery Florence Foster Jenkins, od jej pieniędzy. Wydaje się jednak że nie był to jednak czynnik decydujący. W rzeczy samej, byli oddani divie i gotowi nie tylko pomagać jej w drodze do sukcesu, co także gotowi stanąć w jej obronie, czego przykłady znajdujemy w sztuce.
Mowa tu o krytyce występów śpiewaczki przez dziennikarzy oraz odbiegającej od normy postawy części widzów podczas występów Florence, pewnej siebie i przekonanej o swojej wielkości, odbierającej krytykę znawców muzyki jako złośliwości wobec niej. Natomiast trudne arie operowe, które wykonywała śpiewaczka, były daleko poza jej możliwościami technicznymi i zakresem wokalnym, a w zasadzie, podkreślały te braki. Pomimo tych oczywistych braków zyskała popularność, gdyż dostarczała widzom rozrywki.
Spektakl pełen jest zaskakujących i wielu zabawnych sytuacji. Do jednej z nich należy sytuacja związana z wypadkiem Florence w taksówce w 1943 roku, gdy odkryła, iż jest w stanie wyciągać "wyższe F niż poprzednio", za co wynagrodziła kierowcę feralnej taksówki kosztownymi cygarami. Nie była to prawda, a jedynie niczym nie uzasadnione przekonanie bardzo pewnej siebie divy.
Podczas występu Jenkins ubierała się w ekstrawaganckie kostiumy, które sama projektowała. Śpiewała arie ze standardowego repertuaru operowego Mozarta, Verdiego i Johanna Straussa. Jej ulubionym był hiszpański walc "Clavelitos". Przebrana za Carmen, śpiewała, klikając kastanietami, rzucała kwiaty, a gdy ich zabrakło, koszyk. Fani zwykle wołali o bis, co zmuszało McMoon'a do zejścia na widownię i zebrania kwiatów, aby śpiewaczka mogła ponownie zaśpiewać walca.
Punktem kulminacyjnym jej kariery był 24 października 1944 roku, kiedy wystąpiła w Carnegie Hall, gdzie bilety były raz dostępne dla ogółu społeczeństwa i krytyków muzycznych. I wówczas wydarzył się incydent, który był tylko kwestią czasu. Do pokoju wparowała pani Nerindah-Gedge, w tej roli rewelacyjna Jagoda Pietruszkowna, i odczytała list miłośników muzyki klasycznej będący jednoznaczną i bezkompromisową krytyką śpiewu Florence. Diva starała się zachować zimną krew i poleciła St. Clairowi, aby list zjadł, co też posłusznie zrobił.
Sztukę kończy boski występ Marty Bizoń, dla której rola Florence była prezentem na pięćdziesiąte urodziny. Należy przyznać, iż jej wykonanie "Clavelitos" było naprawdę fascynujące, choć wykonane tak okrutnie fałszywie. Słuchało się jednak tego z zapartym tchem. W jakiś sposób zamojscy słuchacze mogli wejść w rolę słuchaczy występu "Boskiej" w Carnegie Hall i mieć wyobrażenie, jak mogła czarować głosem Florence. Każdy chciał ją usłyszeć, widzowie i słuchacze wypełniali po brzegi sale koncertowe. A ona? A ona była spełniona i szczęśliwa. "W Carnegie Hall, po wysłuchaniu "Clavelitos", trzy tysiące ludzi wołało "O, le!"! I śmiała się, choć część publiczności robiła co mogła, by zagłuszyć go krzykami i gwizdami. Co do aplauzu? Nigdy nie słyszano takiego aplauzu. Nigdy! To był szczęśliwy, cudowny wieczór dla niej, dla przyjaciół, dla każdego widza." - mówił Cosme po śmierci divy.
Marta Bizoń w arcyspektakularnych kreacjach uosabia figurę, symbol miłości do piękna sztuki oraz spełnionych marzeń, a nie jedynie postać historyczną egocentrycznej Amerykanki.
Dwa dni po występie, śpiewaczka doznała zawału serca, a za miesiąc i dzień po swoim największym występie śpiewaczka umarła. W takim samym stylu, w jakim żyła. Z determinacją, z pewnym uśmiechem na twarzy. Jak powiedział Cosme, obecny przy niej w ostatnich chwilach, na jej twarzy malował się spokój. Zapewne słuchała swojego własnego głosu, ale nie tego strasznie fałszującego, tylko głosu, który był w jej sercu, w jej głowie. I była to anielska muzyka. Doskonała, boska.
W ostatnich dniach życia Jenkins powiedziała: "Ludzie mogą powiedzieć, że nie potrafię śpiewać, ale nikt nigdy nie może powiedzieć, że nie śpiewałam". Niezwykła historia boskiej divy i niezwykły spektakl, brawurowo zagrany przez cały zespół Teatru Ludowego w Krakowie na nowej scenie Zamojskiego Domu Kultury. Co do aplauzu, był on ogromny i autentyczny. Może naprawdę zamojska publiczność usłyszała głos samej Florence Foster Jenkins!
Portal Zamość online był patronem medialnym 46. Zamojskiego Lata Teatralnego autor / źródło: redakcja, foto: Mirosław Chmiel dodano: 2021-08-04 przeczytano: 14320 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|