|
17. edycja Alei Sław: Widowisko "Rzecz o Kisielinie i Zamościu"- Jestem ostatnim strażnikiem pamięci wołyńskiej historii mojej rodziny - mówił prof. Dębski. W ramach wydarzenia "Krzesimir Dębski w Alei Sław", odbyło się widowisko literacko-muzyczno-filmowe "Zapiski pamięci. Rzecz o Kisielinie i Zamościu" (05.07.2024).
Druga odsłona ważnego dla mieszkańców Zamościa i Lubelszczyzny wydarzenia przyniosła licznie zgromadzonej publiczności głębokie wzruszenia za sprawą zaprezentowanych fragmentów książki autorstwa Krzesimira Dębskiego, jego opowieści o dramatycznych i traumatycznych dla autora rodzinnych tragedii, a także filmu "Było sobie miasteczko...".
Przypomnijmy, że dziadkowie kompozytora zginęli w trakcie rzezi na Wołyniu, a rodzice cudem uniknęli śmierci w kościele w Kisielinie. Dziś, muzyk sam przyznaje, że wyrósł i pozostaje w traumie tamtych wydarzeń. W 2017 r. Krzesimir Dębski otrzymał Medal Pro Patria, "za szczególne zasługi dla tradycji niepodległościowej, za przypomnienie wielkiej tradycji kresowej, za to wszystko, co czyni dla pamięci o zbrodni dokonanej na Wołyniu".
Rodzice Krzesimira spotkali się po wojnie w Zamościu i wzięli ślub w zamojskim Ratuszu. Z Namysłowiakami i powstałym w Zamościu Stowarzyszeniem Upamiętniania Polaków Pomordowanych na Wołyniu (ponieważ w naszym mieście Wołyniacy znaleźli schronienie po masakrze na Wołyniu w 1943 r.), kompozytor Włodzimierz Sławosz Dębski związany był po ostatnie dni życia. Jego syn kontynuuje tę działalność współpracując z Orkiestrą Symfoniczną im. Karola Namysłowskiego. Upomina się także o prawdę i godne pochowki ofiar ukraińskich nacjonalistów. Krzesimir Dębski jest autorem książki "Nic nie jest w porządku: Wołyń - moja rodzinna historia". Do filmu dokumentalnego o losach Rodziny Dębskich w reżyserii Macieja Wojciechowskiego "Było sobie miasteczko...", napisał Oratorium Wołyńskie - "Kres Kresów".
W widowisku, które odbyło się w ulicy Grodzkiej, gdzie kilka godzin wcześniej odbyła się gala na cześć genialnego muzyka, udział wzięli: prof. Krzesimir Dębski, zamościanin, aktor filmowy i teatralny, reżyser Marcin Bikowski oraz reżyser i producent, pasjonat Kresów Maciej Wojciechowski. Spotkanie poprowadziła twórczyni "Alei Sław" w Zamościu Teresa Madej.
Fragmenty książki "Nic nie jest w porządku. Wołyń - moja rodzinna historia" znakomicie zinterpretował laureat wielu nagród teatralnych, wielokrotny stypendysta Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego dr hab. sztuki w dziedzinie sztuk teatralnych, Marcin Bikowski.
(...) "W ciągu kilku dni upowcy wymordowali kilka wsi. Mordy powtarzały się do końca lata, zorganizowane bandy napadały na wsie w sierpniu i we wrześniu. Część mieszkańców Wołynia uciekała do Lublina, do Lwowa, albo do Zamościa. Jednak wiele osób zostawało.
"Ojcu, który udokumentował śmierć większości ofiar upowców z kręgu kościoła kisielińskiego, nigdy nie udało się dowiedzieć, jak zginęli jego rodzice. Szukał uparcie i umarł nie wiedząc. My z mamą szukaliśmy dalej. Całej prawdy nie poznaliśmy, ale wiemy, że patrzyliśmy w oczy mordercy.
- Jeździłem tam ze ściśniętym gardłem, mając w głowie obrazy z opowieści rodziców i ich znajomych, a spotykałem się czystą obojętnością, pustką. Albo podejrzliwością, a nawet wrogością u tych, którzy mają coś do ukrycia. Jednak nie z poczuciem winy. Wyobrażałem sobie, że trudno będzie im wytrzymać moje spojrzenie, a oni zachowywali się, jak gdyby nigdy nic się nie stało. W naszej rodzinie Wołyń żyje do dziś, zmaga się z nim drugie pokolenie, a u nich nic się nie dzieje. Żadnego rachunku sumienia. Żadnej intelektualnej refleksji. Nie ma tam nawet potencjału do przetrawienia tej historii. Myślę, że ludzie bardziej inteligentni, energiczni, wyjechali z Wołynia i nie chcą mieć z nim nic wspólnego. Uciekli świadomi, ci, którzy coś wiedzą o swoim historycznym bagażu. Została totalna pustka, cywilizacyjna dziura. A dawni upowcy na tym korzystają, bo pozostali bezkarni. Gniją moralnie ze swoim bagażem, ale nie przeszkadza im to. Zresztą zostało ich już niewielu.
- Mój świat też był inny, niż świat rodziców. Kiedy dorastałem, co innego mówiło się w szkole, a co innego w domu. Rodzice wspominali, jak walczyli w AK, a w szkole słyszałem, że w AK byli bandyci. Jednak ja urodziłem się 8 lat po wojnie i nawet, jeśli system próbował mnie zindoktrynować, to tylko w sprawie wersji wydarzeń, a nie samych wydarzeń. Dla mnie Wołyń był bliski, a Kresowiacy byli jak rodzina.
Mój ojciec umarł w 1998 r. Odszedł nagle, nie spodziewaliśmy się jego śmierci. W 2014 r. odeszła moja mama. Nie żyje już stryj Jerzy. Jestem ostatnim strażnikiem pamięci wołyńskiej historii mojej rodziny. (...)
W trakcie spotkania Krzesimir Dębski, przeżywający na nowo dramat rodziców, podjął próbę wyjaśnienie powodów zbrodni wołyńskiej - czystki etnicznej o charakterze ludobójstwa. Mówił też o swoim dzieciństwie, które mimo tak straszliwych przeżyć rodziców, było piękne i pogodne. Dodawał, że w jego rodzinie zawsze wspominało się Kisielin. Opowieści o miasteczku to była część ich życia codziennego, dla niego coś zupełnie naturalnego. I wszystko w tym Kisielinie było najlepsze. To z tego zapewne wynika tak wielki sentyment Polaków do Wołynia, tej utraconej Arkadii. Natomiast, nie jest możliwe pełne zrozumienie tego, co się stało, że z pięknego miasteczka nie pozostało wiele. Ukraińcy nie czują się winni, była wojna...
Przed rozmową z reżyserem Maciejem Wojciechowskim i projekcją jego filmu, publiczność wysłuchała utworu "Na Wołyniu", w wykonaniu dr Piotra Szymańskiego, muzyka, wokalisty, artysta (akordeon, trąbka wokal) o korzeniach kresowych, któremu towarzyszyli Bożena Dudzinska - aktorka (wokal) i Tomasz Brudnowski - muzyk (piano, wokal).
Na zaproszenie organizatorów wydarzenia, przyjechał Maciej Wojciechowski. To barwna postać - nauczyciel z powołania i dziennikarz z misją, reżyser i producent. Dokument "Było sobie miasteczko...", zrealizowany przez Telewizję Polską w 2009 r., zaprezentowano w CKF "Stylowy" w 2013 r. Zrobił ten dokument, bo chciał powiedzieć coś ważnego. "Było sobie miasteczko" to opowieść o Kisielinie, jednym z tragicznych miejsc zbrodni wołyńskiej.
- W jej powstaniu ogromne znaczenie miała muzyka. Trafiłem do Kisielina, wracając z festiwalu Strawińskiego. W ruinach kościoła zobaczyłem niezwykły fresk "Biczowanie Chrystusa" i przypomniałem sobie, że jest to miejsce związane z rodziną Krzesimira Dębskiego. Uważam, że aby pamięć była żywa, musi się wyrażać przez wielką sztukę, dlatego poprosiłem wybitnego kompozytora nie tylko, by wystąpił w tym filmie, ale by skomponował muzykę. I tak powstało niezwykłe "Oratorium Wołyńskie", które premierę miało podczas pamiętnego koncertu "Kres Kresów" - opowiadał Maciej Wojciechowski.
Film "Było sobie miasteczko..." odniósł spektakularny sukces podczas V Festiwalu Filmów Dokumentalnych "Niepokorni Niezłomni Wyklęci" w Gdyni (2013) zdobywając II miejsce (za nadanie artystycznego kształtu ciągle mało znanym wydarzeniom z naszej niedawnej historii). Ten sam film, zrealizowany wspólnie z Tadeuszem Arciuchem, otrzymał również Nagrodę im. Janusza Krupskiego "za odwagę i trud przedstawiania postaci i tematów niepokornych, niezłomnych, wyklętych". Dodajmy, że Maciej Wojciechowski jest także autorem obrazu "Sieroty Wołynia, córy Zamościa", o dramatycznych historiach Janiny Kalinowskiej, Teresy Radziszewskiej i Zofia Szwal.
Na ścianie kamienicy, w ulicy Grodzkiej pokazano ważny film z naszej tragicznej historii "Było sobie miasteczko...". Ta pamięć jest nam niezwykle potrzebna, bo mówi o naszej tożsamości.
-Tam był jego cały świat - mówi z ekranu Aniela Dębska, która wraz z przyszłym mężem Włodzimierzem Sławoszem Dębskim uniknęła zagłady w kisielińskim kościele. Koniec tego świata, kres Kresów, przyszedł 11 lipca 1943 r. wraz z mordami na ludności polskiej, zamieszkującej Wołyń dokonanymi przez bandy UPA, a właściwie dokonanymi przez sąsiadów, zamieszkujących przez miedzę. Świat, który uległ zagładzie, czyli historię miasteczka Kisielina i okolicy udokumentował Włodzimierz Sławosz Dębski, ojciec genialnego kompozytora Krzesimira Dębskiego, w monografii "Było sobie miasteczko. Opowieść wołyńska".
O tragicznym lipcu 1943 r. opowiadają członkowie rodziny Dębskich oraz Ukraińcy, obecni mieszkańcy wsi Kisielin, z których większość pamięta tamte dramatyczne wydarzenia. Oprawę filmu stanowi muzyka Krzesimira Dębskiego zainspirowana wspomnieniami kresowymi. Są to fragmenty Oratorium "Kres Kresów", skomponowanego dla uczczenia pamięci ofiar mordów na Wołyniu. Piękna muzyka towarzyszy opowieści o dawnym i współczesnym Kisielinie. ekranu nie padają oskarżenia, lecz raczej pytania - dlaczego?
To rodzaj gorzkich i traumatycznych wspomnień, które nie pozwalają zapomnieć, bo tego co się stało 11 lipca i w kolejnych miesiącach 1943 r. na Wołyniu - nie można zapomnieć, ani zrozumieć. To powoduje większy ból, tym większą ranę. A przecież - przez pokolenia mieszkali w Kisielinie obok siebie: Żydzi, Polacy i Ukraińcy. Na żyznych glebach Wołynia kwitło dostatnie życie. Miasteczko Kisielin, w XVII w. własność Adama Kisiela, ostatniego prawosławnego senatora I Rzeczypospolitej, było niezwykle urokliwe i ruchliwe. Była renesansowa kolegiata, cerkiew, dwie żydowskie bożnice. Taki obraz tego miasteczka przedstawił w monografii o Kisielinie, której poświęcił wiele lat życia, by niczego i nikogo nie pominąć - Włodzimierz Sławosz Dębski.
Tragiczne w swojej wymowie są słowa Krzesimira Dębskiego kiedy relacjonuje, że dziadek, Leopold Dębski jako lekarz odbierał porody, także ukraińskie i w ten sposób pomógł przyjść na świat swoim mordercom. Zabrany wraz z żoną do lasu aby leczyć rannych UPA - nigdy nie powrócił. Nie znane jest miejsce jego pochówku. Po latach, tylko przypadek, na który wpływ miało fatum krążące nad tym miejscem, pozwolił poznać tego, który miał krew doktora Dębskiego na rękach. - Nie ma wielu ludzi na świcie, którzy ściskali by rękę mordercy swojej rodziny - mówi łamiącym się głosem Krzesimir Dębski.
Do Anieli Dębskiej Kisielin przychodzi we snach. I jeszcze strach, obecny podczas jej pobytu w Kisielinie. Rozumie, że każdy walczy o Ojczyznę, ale tego, że Ukraińcy dokonywali zbrodni na bezbronnej ludności - nie potrafi zrozumieć.
Widowisko "Zapiski pamięci. Rzecz o Kisielinie i Zamościu" w ramach wydarzenia "Krzesimir Dębski w Alei Sław", patronatem honorowym objęli: Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Prezydent miasta Zamość Rafał Zwolak, Marszałek Województwa Lubelskiego Jarosław Stawiarski i Starosta Zamojski Stanisław Grześko.
Partnerem strategicznym wydarzenia "Krzesimir Dębski w Alei Sław" był Urząd Marszałkowski Województwa Lubelskiego w Lublinie - "Lubelskie Smakuj życie!" Naszym wydarzeniem promowaliśmy Zamość, a także walory Województwa Lubelskiego w roku jubileuszu 550-lecia powstania Województwa Lubelskiego i 444-lecia lokacji Zamościa. autor / źródło: redakcja dodano: 2024-07-10 przeczytano: 1824 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|