www.zamosconline.pl - Zamość i Roztocze - wiadomości z regionu
Zamość i Roztocze - redakcja Zamość i Roztocze - formularz kontaktowy Zamość i Roztocze - linkownia stron Zamość i Roztocze - komentarze internautów Zamość i Roztocze - reklama Zamość i Roztocze - galeria foto
Redakcja Kontakt Polecamy Komentarze Reklama Fotogaleria
Witaj w czwartek, 21 listopada 2024, w 326 dniu roku. Pamiętaj o życzeniach dla: Janusza, Konrada, Reginy.
Listopadowe przysłowia: Na Zaduszki słota, na Wielkanoc psota. [...]

Turystyka: Noclegi, Jedzenie, Kluby i dyskoteki, Komunikacja, Biura podróży Rozrywka: Częst. radiowe, Program TV, Kina, Tapety, e-Kartki, Puzle, Forum Służba zdrowia: Apteki, Przychodnie, Stomatologia Pozostałe: Kościoły, Bankomaty, Samorządy, Szkoły, Alfabet Twórców Zamojskich

www.zamosconline.pl Zamość i Roztocze - wiadomości z regionu


\Home > Publicystyka


- - - - POLECAMY - - - -




Trupy w szafie

Każda wojna, a zwłaszcza wojna na górze, ma swoje prawa. Przede wszystkim, pierwszą ofiarą każdej wojny, a już zwłaszcza - wojny na górze, jest prawda. Prawda ginie pierwsza, zanim jeszcze padną pierwsze trupy. Oni kłamią, my mówimy prawdę - twierdzą obydwie wojujące strony, podobnie jak obydwie, a właściwie wszystkie trzy strony demonstrujące 7 października w Warszawie twierdziły, że "Polska" jest właśnie tam, gdzie one stoją.

Było to w każdym przypadku prawdziwe o tyle, że każda z tych demonstracji odbywała się na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej, więc z geograficznego punktu widzenia wszyscy mieli rację. Podobnie, gdy wojujące strony twierdzą, że "oni kłamią", to nie wypada nam zaprzeczać. Kto jednak w takim razie mówi prawdę?

Oczywiście każdy, ale tylko w tej części, w której zarzuca kłamstwo stronie przeciwnej. Warto o tym pamiętać zwłaszcza w przededniu wyborów, również samorządowych, w których, jak wiadomo, chodzi o to, by nam wszystkim przychylić nieba, ale tak naprawdę - kto przez najbliższe cztery lata będzie wydawał pieniądze z budżetów gmin i miast, ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Jeśli zatem poszczególne ugrupowania czy kandydaci wytykają sobie nawzajem niekompetencję i inne, jeszcze gorsze przywary, to czyż wypada nam temu zaprzeczać? W końcu to oni przez całe lata obcują ze sobą, znają się doskonale, więc chyba lepiej od nas wiedzą, kto jaki jest i do czego się nadaje. Jeśli tedy wszyscy mają o swoich konkurentach jak najgorsze zdanie, to pewnie tak właśnie jest. W ten sposób lepiej rozumiemy, dlaczego w demokracjach politycznych nikt jakoś nie jest zadowolony, a wszyscy, z takiego czy innego powodu, czują się oszukani.

Trzeba przy tym powiedzieć, że jeśli czują się oszukani, to na własne życzenie. Doskonały przykład takiej sytuacji podaje w jednym ze swoich amerykańskich reportaży Melchior Wańkowicz. Oto w Chicago stanął do wyborów pewien polityk, który rzucił hasło: "Zło wytępię!". Któż nie chciałby przyłożyć ręki do wytępienia zła, zwłaszcza w Chicago? Toteż został wybrany burmistrzem wielką przewagą głosów. Natychmiast zaczął się korumpować i to tak bezczelnie, że nie było innego wyjścia, jak wpakować go do kryminału.

Długo nie posiedział i tak się złożyło, że wkrótce po jego uwolnieniu znowu odbywały się wybory municypalne. Nasz polityk znowu stanął do nich, znowu rzucił hasło: "Zło wytępię!", no i oczywiście - znowu został wybrany. Co tu dużo mówić; nawet sam Pan Bóg podobno tylko dlatego odstąpił od zsyłania kolejnych potopów, że przekonał się o całkowitej bezskuteczności tego pierwszego.

Prehistoria inwigilacji prawicy
Ten może nieco przydługi wstęp jest po to, by zachęcić do pewnego dystansu do "wojny na górze", nawet jeśli toczy się ona w słusznej sprawie, to znaczy - przynajmniej teoretycznie ma na celu odwojowanie przez naród suwerenności politycznej, podstępnie zawłaszczonej przez "grupę trzymającą władzę", której najtwardszym jądrem pozostawała do niedawna razwiedka. Brak takiego dystansu sprzyja różnym zaskoczeniom i zawodom, które zwłaszcza u ludzi wrażliwych, mogą spowodować trwały uraz do polityki.

Tymczasem, zwłaszcza w momentach przełomowych, wydarzenia nabierają tempa, które wprawia w zadyszkę nawet wytrawnych polityków, a cóż dopiero - polityków amatorów. Dla przykładu; jeśli premier Kaczyński mówił na wiecu w stoczni, że już nie będzie "żadnych rozmów" z ludźmi o "wątpliwej reputacji", to z pewnością w to wierzył w tym sensie, iż miał nadzieję, że nie będzie do nich zmuszony.

Tymczasem już 11 października PAP doniosła, że w podwarszawskim Jadwisinie odbyło się spotkanie premiera Kaczyńskiego z wicepremierem Gietrychem i Andrzejem Lepperem, pewnie poświęcone ewentualnemu powrotowi Samoobrony do koalicji. Więc pewien dystans jest niezbędny nie tylko dla higieny psychicznej, ale przede wszystkim dlatego, by lepiej rozumieć prawdziwy sens wydarzeń i każde z nich umieścić we właściwym miejscu sekwencji. Przysłowie mówi, że "spoza drzew nie widać lasu" i rzeczywiście - czasami trzeba nieco się cofnąć, by ogarnąć wzrokiem cały las.

Jak wiemy z protokołów ujawnionych przez naukowy dwumiesięcznik "Arcana", w połowie lat 80-tych wzywany na przesłuchania Jacek Kuroń rozpoczął z oficerami Służby Bezpieczeństwa negocjacje, do których miał upoważnić go, obok 19 innych osób, sam Lech Wałęsa. Czy rzeczywiście go upoważnił, czy tylko w popłochu, na wszelki wypadek przygotował sobie asekuracyjną "wersję" - mniejsza o to, bo znacznie ważniejszy jest wyłaniający się z protokołów przedmiot negocjacji.

Jacek Kuroń przedstawił tam ofertę, żeby komunistyczna władza dyskretnie pomogła "lewicy laickiej", a więc dawnym stalinowcom, którzy w latach 60-tych zerwali z partią, wyeliminować z podziemnych struktur tzw. "ekstremę", to znaczy - politycznych konkurentów "lewicy laickiej", która w zamian udzieli "stronie rządowej" gwarancji zachowania pozycji społecznej i zdobyczy uzyskanych w ramach uwłaszczania nomenklatury, w nowych warunkach ustrojowych i przy ewentualnym odwróceniu sojuszy wojskowych.

Ta oferta stała się podstawą umowy okrągłego stołu, którą w mieniu "strony społecznej" podpisali wybitni przedstawiciele "lewicy laickiej" zaproszeni do rokowań przez gospodarza "okrągłego stołu", generała Czesława Kiszczaka. Dlaczego gen. Kiszczak zaprosił akurat tych, a nie innych - tego nie wiem, bo generał mi się nie zwierzył, ale myślę, że zaprosił tych, do których miał większe zaufanie, że w razie czego nie zrobią mu krzywdy.

To, że "lewica laicka" stała się trzonem reprezentacji "strony społecznej" przy okrągłym stole, było następstwem zarówno jej własnych zabiegów, ale prawdopodobnie - również następstwem dyskretnych działań komunistycznych tajnych służb, które w drugiej połowie lat 80-tych dość skutecznie wyeliminowały z podziemnych struktur wszelką "ekstremę", a jej pozostałości pozbawiły politycznego znaczenia. Ale z "ekstremą" jest jak z rakiem; jeśli nawet zostaną choćby przetrwalniki, to prędzej, czy później zaczną dawać przerzuty i znowu ekstrema objawi się w całej okazałości. Dlatego też i w jednym i w drugim przypadku nie wolno ani na chwilę przerywać kuracji.

Jan Lesiak "ratuje demokrację"
A któż może zaordynować naskuteczniejszą terapię, jeśli nie ten, kto w zwalczaniu "ekstremy" zdążył już nabrać eksperiencji? Toteż za wstawiennictwem Jacka Kuronia pułkownik Służby Bezpieczeństwa Jan Lesiak, ten sam, z którym prowadził on swoje sławne negocjacje, zostaje natychmiast pozytywnie zweryfikowany i w charakterze bojownika o wolność i demokrację zatrudniony w Urzędzie Ochrony Państwa. Nie tylko zwyczajnie zatrudniony, ale obdarzony ogromnym zaufaniem już nowych, demokratycznych władz III Rzeczypospolitej, skoro powierzają mu one delikatną misję... kontynuowania operacji dalszego eliminowania "ekstremy", tym razem już nie z jakichś tam "struktur podziemnych", tylko z legalnej, politycznej sceny.

Oczywiście nawet płk Lesiak nie byłby w stanie zwalczyć ekstremy samodzielnie, toteż otrzymuje do dyspozycji nie tylko możliwości Urzędu Ochrony Państwa, ale nawet - kontrwywiadu wojskowego, o czym wspomniał ostatnio prokurator krajowy, pan Kaczmarek. Świadczy to o wyjątkowym znaczeniu, jakie ówczesne kierownictwo państwa przywiązywało do tej sprawy. A któż tempore criminis tworzył owe kierownictwo państwa?

Na samym szczycie formalnej hierarchii umieszczony został Lech Wałęsa w charakterze prezydenta. Okazuje się jednak, że o akcji płk. Lesiaka, do której - jak wynika z wyłaniającej się dokumentacji, przywiązywano najwyższą wagę, nic a nic nie wiedział, a jeśli nawet - to myślał, że to sami bracia Kaczyńscy się inwigilują i dezintegrują. Z pewnego punktu widzenia jest to prawdopodobne, nawet jeśli Lech Wałęsa w panice wymyślił sobie tę wersję na poczekaniu w charakterze alibi. Nie bez kozery bowiem Adam Bień, nieżyjący już minister Polskiego Państwa Podziemnego z czasów wojny i okupacji i oskarżony w słynnym "procesie szesnastu" w Moskwie, nazwał Lecha Wałęsę "człowiekiem drobnych krętactw".

Jednak wiele poszlak wskazuje na to, że w tym okresie mentorem prezydenta Wałęsy był Mieczysław Wachowski, w nieformalnej hierarchii uplasowany od prezydenta wyżej, zresztą górujący nad nim inteligencją. Jeśli tedy Mieczysław Wachowski nie uznał za stosowne dopuszczać Lecha Wałesy do konfidencji w sprawach dotyczących misji płk. Lesiaka, to prezydent mógł rzeczywiście wiele rzeczy nie wiedzieć, zwłaszcza, jeśli miał pod dostatkiem krzyżówek do rozwiązywania.

Drugą osobą w państwie formalnie był marszałek Sejmu Wiesław Chrzanowski, ale w prawdziwej hierarchii liczył się znacznie niżej, jeśli w ogóle tym bardziej, że min. Antoni Macierewicz w 1992 r. przedstawił był informację, iż w zasobach archiwalnych MSW figuruje on jako tajny współpracownik SB o pseudonimach "Zuwak" i "Spółdzielca". Wprawdzie Antoni Macierewicz został za to usunięty ze Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, które, o ile pamiętam, nawet podjęło coś na kształt uchwały, że w to "nie wierzy", no ale tego rodzaju zabiegi nie mogły wpłynąć na zwiększenie politycznej prestiżu marszałka Chrzanowskiego, zwłaszcza w sprawach tak delikatnych. W takiej sytuacji nie było najmniejszych powodów, by informować go o szczegółach misji płk. Lesiaka, ani nawet o podjęciu takiej akcji.

Trzecią osobą w państwie była formalnie premier Hanna Suchocka, co do której od samego początku kierowane były podejrzenia, że na tym stanowisku jest umieszczona raczej w charakterze estetycznej dekoracji. Znacznie większy ciężar gatunkowy przedstawiał sobą Jan Rokita, sprawujący kluczową w tych okolicznościach funkcję szefa Urzędu Rady Ministrów. W opinii potocznej uchodził on za "prawdziwego premiera", czego zresztą nie dementował, skrywając zadowolenie za mefistofelicznym uśmieszkiem.

Jest rzeczą oczywistą, że Jan Rokita nigdy nie uzyskałby tego stanowiska bez rekomendacji Unii Demokratycznej, w której najwyższe miejsca w nieformalnej hierarchii zajmowali wówczas Jacek Kuroń i Bronisław Geremek. Właśnie w ich osobach możemy dopatrzyć się ciągłości planu eliminowania ekstremy, a nawet powierzenia kontynuowania tego zadania w zmienionych warunkach ustrojowych temu samemu płk. Janowi Lesiakowi. Pozostaje zatem pytanie, co właściwie skłoniło ich do rekomendowania na tak kluczowe w tych okolicznościach stanowisko akurat Jana Rokity?

Niewątpliwie nadawał się on do objęcia takiego stanowiska, ale Unia Demokratyczna w ogóle uchodziła wtedy, zwłaszcza we własnych oczach, za "partię ludzi rozumnych", więc szefem URM przy premier Hannie Suchockiej mógł zostać ktokolwiek. W takiej sytuacji, niezależnie od osobistych zalet i przymiotów Jana Rokity mógł wchodzić w grę jakiś dodatkowy czynnik, jakiś dodatkowy warunek, który on spełniał, podczas gdy inni - już niekoniecznie. Co to było - tego oczywiście nie wiemy, ale czy należy z góry wykluczać możliwość, że mogła to być pełna zgoda na misję płk. Lesiaka i na wspieranie jej siłami podległego aparatu państwa?

W przeciwnym razie musielibyśmy ze zdumieniem uznać, że od połowy 1992 roku Polska znalazła się pod nieformalną władzą jakiegoś ubeckiego gangu, o którym nie wiedział ani prezydent państwa, ani marszałek Sejmu, ani premier rządu, ani nawet szef Urzędu Rady Ministrów. Co więcej - musielibyśmy przyjąć, że wstępem do oddania państwa pod kuratelę tego ubeckiego gangu było obalenie rządu premiera Jana Olszewskiego w dniu 4 czerwca 1992 roku.

Inspiratorem obalenia rządu był poza wszelką wątpliwością prezydent Lech Wałęsa, który nie tylko złożył w Sejmie stosowny wniosek, ale również przygotował podmianę osób na tym stanowisku w drodze, że tak powiem, operacyjnej. W tej sytuacji skutki takich jego posunięć obciążają go nawet wtedy, kiedy o misji płk. Lesiaka nie był przez swoich mentorów poinformowany.

W takiej sytuacji należałoby również wyjaśnić, czy inne osoby, a więc marszałek Chrzanowski, premier Suchocka i szef URM Rokita zdawali sobie sprawę, że w charakterze statystów biorą udział w mistyfikacji, czy tez zostali do tego użyci w stanie, że tak powiem, pomroczności jasnej? Bo, że w takiej sytuacji mieliśmy do czynienia z zamachem stanu, czyli przejęciem faktycznej władzy przez struktury pozakonstytucyjne, to chyba oczywiste?

W służbie racji stanu
Przy jakiejś okazji wspominałem o spostrzeżeniu gubernatora Starka, bohatera znakomitej książki Robera Penn Warrena "Gubernator", że dobro przeważnie robi się ze zła. Można oczywiście robić je też z dobra, ale dobra jest na świecie bardzo mało, podczas gdy zła - ile dusza zapragnie. Jeśli zatem ktoś chce zrobić dużo dobra, siła rzeczy musi robić je ze zła, które ma, że tak powiem, pod ręką. Bez przemyślenia tego spostrzeżenia trudniej byłoby nam zrozumieć przyczyny, dla których premier Kaczyński jeszcze kilka miesięcy temu proponował Janowi Rokicie wysokie stanowisko w rządzie, podczas gdy teraz twierdzi, że w związku z aferą Lesiaka powinien w ogóle wycofać się z polityki.

Czy gdyby Jan Rokita przyjął wtedy propozycję premiera Kaczyńskiego, ten dzisiaj też eksmitowałby go z polityki z powodu rewelacji ujawnionych w szafie, którą płk. Lesiak być może zapomniał opróżnić, a być może nie zapomniał, tylko pozostawił nie opróżnioną celowo? Czy gdyby w ubiegłym roku doszło do zawiązania przez PiS koalicji z PO, dokumenty z tej nieszczęsnej szafy w ogóle ujrzałyby światło dzienne?

Ponieważ nie jesteśmy do końca pewni, jaką odpowiedź uzyskalibyśmy na te i podobne pytania, zachowanie pewnego dystansu wydaje się wskazane tym bardziej, że po wyborach samorządowych 12 listopada na pewno okaże się, że wybraliśmy znakomitych kandydatów, którzy zło wytępią.


autor / źródło: Stanisław Michalkiewicz
www.michalkiewicz.pl
dodano: 2006-10-15 przeczytano: 3018 razy.



Zobacz podobne:

Warto przeczytać:









- - - - POLECAMY - - - -




Zamość i Roztocze - wiadomości z regionu - Twoje źródło informacji

Wykorzystanie materiałów (tekstów, zdjęć) zamieszczonych na stronach www.zamosconline.pl wymaga zgody redakcji portalu!

Domeny na sprzedaż: krasnobrod.net, wdzydze.net, borsk.net, kredki.com, ciuchland.pl, bobasy.net, naRoztocze.pl, dzieraznia.pl
Projektowanie stron internetowych, kontakt: www.vdm.pl, tel. 604 54 80 50, biuro@vdm.pl
Startuj z nami   Dodaj do ulubionych
Copyright © 2006 by Zamość onLine All rights reserved.        Polityka prywatności i RODO Val de Mar Systemy Komputerowe --> strony internetowe, hosting, programowanie, bazy danych, edukacja, internet