|
Podróże kształcą - niektórychŻyjemy w czasach, gdzie dominuje pęd do przodu, niekiedy bez oglądania się po drodze na mijane osoby, rzeczy, zjawiska, sytuacje etc. Tym chyba wolę sobie tłumaczyć odnowienie przez zamojski magistrat pomnika gloryfikującego strażników ubeckiego więzienia sprzed ponad 60 lat. Ale nie o tym ma być ten tekst. Idzie mi bardziej o to, że gdy człowiek wraca z urlopu, to ma wrażenie, iż coś go ominęło, a świat poszedł dalej. Tak też jest ze mną, choć nie było mnie w Zamościu zaledwie 16 dni.
Nie będę tu robił jakiegoś dziennika mej podróży. Poczyniłem wprawdzie kilka chyba ciekawych obserwacji i nawet miałem uczynić z nich temat mego felietonu na ten tydzień, ale zmieniłem zdanie. Wszystko za sprawą mojej podróży powrotnej.
Było tak: w ostatni poniedziałek krótko przed godziną dziewiątą ruszyłem pociągiem z Gliwic do Zamościa. Było bardzo ciężko o miejsce, ale jakimś cudem je znalazłem. Byłem zresztą niezwykle zdziwiony, że skład jest aż tak nabity pasażerami. Niemniej ruszyliśmy. Naprzeciwko mnie siedziała para młodych ludzi. On rozdrażniony, że nie ma na sobie dresu, ona wpatrzona w niego jak w obraz. Jechałem z nimi tylko przez 2 godziny, a i tak ów młodzieniec zdążył się wkurzyć zarówno na konduktora, jak i na swą dziewczynę. Słowa w jej kierunku rzucał raczej dosyć ostre. Chyba kwintesencją było określenie "pierdoła". Białogłowa, a jakże - obrażała się na takie sformułowania, ale najwyżej na dwie minuty. Po tym czasie ponownie wisiała mu na ramieniu. Para ta wyszła z przedziału w Krakowie, a ich miejsce zajęli ONI.
Ściślej rzecz ujmując był to dosiad, bo od Zabrza w rogu siedziała już młoda kobieta, do której z korytarza ustawicznie przychodził młodzian (ubrany tak: na głowie Nike, na torsie Umbro, od pasa niemal do stóp Adidas, a na stopach Puma) i całował ją w usta wymieniając kilka słów. Trochę mnie to z początku dziwiło, bo ona wyglądała na ponad 30 lat, a on na świeżo upieczonego absolwenta gimnazjum, ale OK. Potem on się przyznał, że ma 25 lat, a ona okazała się być studentką. W każdym razie w Krakowie do białogłowy dosiadło się z korytarza w sumie trzech mężczyzn: dwóch braci (rzecz jasna jednym z nich był ów amant) i ich ojciec. Wszyscy z Zabrza poza studentką, bo ona akurat mieszka pod Zamościem. Grupa jechała zaś do niej "na zaręczyny tych dwojga i urlop przy okazji", jak wyjaśnił ów ojciec.
Przez pozostałe niemal osiem godzin podróży miałem przed sobą przedstawienie. Panowie na zmianę robili z siebie wielkich intelektualistów i prymitywów. To drugie zresztą wychodziło im zdecydowanie lepiej. Pili piwo i gadali głupoty mając zresztą poważne problemy ze skonstruowaniem poprawnych językowo fraz. Przyszły narzeczony skupiał się na swych miłościach i na zmianę całował swą dziewczynę i swoją smycz do telefonu z logo Górnika Zabrze. Chwalił mi się, że "choć ma dopiero 25 lat, to jednak już od jedenastu regularnie jeździ na mecze". Potem wyznał, że "on, taki stary kibic Górnika" nie wiedział, że nie ma już Wisłoki Dębica - "bo wie pan, my z Wisłoką to sztamę mamy". Wyjaśniłem mu o co chodzi z tą Wisłoką i postanowiłem zaryzykować podając info, że Hetman ma sztamę z Ruchem Chorzów. Nie jestem pewien sensu jego wzroku, ale nie zdziwiłbym się, gdyby przyszła mu wtedy myśl o jakimś zdemolowaniu na przykład naszej Starówki. Alkohol wyraźnie mu szkodził, co zauważyła nawet jego dziewczyna, której jednak facet nie słuchał, tylko brał kolejne otwarte przez swego ojca puszki i pił dalej. Ojciec nie był dłużny i rzucał teksty, że jego przyszła synowa najpiękniej wygląda, gdy się nie odzywa i nie trzeba jej słuchać. Nie robili sobie kompletnie nic z faktu, że jadą do rodziny przyszłej żony/synowej/bratowej. Ona chyba też nie, bo choć na jej twarzy malował jej się czasem wyraz wstydu, to co chwila się z chłopakiem namiętnie obściskiwała. Był on zresztą bardzo rozczarowany, gdy dowiedział się, że w naszych stronach nie ma jakiegoś specjalnego określenia na dziewczyny. Jego brat zaś wyczekiwał tylko przejazdu tuż obok Ukrainy, bo jak twierdził pracował z jednym Ukraińcem na budowie i chciał przejechać się blisko jego stron. Gdy jednak spytałem skąd był ten Ukrainiec, to odpowiedział, że mieszkał na Krymie...
Do Bełżca mnie raczej bawili, ale kulturalne odczucia wygnali ze mnie, gdy przejeżdżaliśmy obok hitlerowskiego obozu zagłady naszych starszych braci w wierze. Usłyszałem wówczas: "Ty! To chyba jakiś cmentarz żydowski! Jakby tych Żydów za mało było!". A drugi dodał: "To ja tu mydła nie będę używał". Ostatkiem nerwów wyjaśniłem, że to miejsce kaźni, co nie zmieniło faktu, że bracia spierali się czy był to obóz niemiecki, czy "ruski"...
Żeby oddać im sprawiedliwość muszę powiedzieć, że wobec mnie zachowywali się przyzwoicie. Nawet mieli oko na stojący przy końcu wagonu mój wózek inwalidzki za każdym razem, gdy wychodzili z przedziału. Tylko, że obraz ogólny jest przerażający. Wiedziałem, że studentki zwłaszcza ze wsi często nie mają wysokich wymagań co do przyszłego męża, ale to już był przypadek wręcz skrajny. Naprawdę nie chcę tu nikogo oceniać i wiem, że to w gruncie rzeczy nie moja sprawa, ale po prostu chciałbym tu wystosować taki apel do dziewczyn, które lada moment wyfruną w szeroki świat i w wielu wypadkach będą poznawać nie tylko wiedzę na uniwersytetach, ale i mężczyzn w pubach, na dyskotekach i w innych miejscach większych od Zamościa miast - po prostu się szanujcie! A do tego bądźcie świadome swego potencjału osobowościowego na tyle, by wiedzieć, że stać Was na kogoś, z kim wspólne tematy do rozmowy nie wyczerpią się po kilku latach z powodu różnic w wykształceniu i podejściu do niego.
I jeszcze jedna sprawa: mam nadzieję, że zostały wyciągnięte adekwatne konsekwencje w stosunku do załogi konduktorskiej obsługującej wieczorny pociąg z Lublina do Zamościa w piątek 27 czerwca? Sprawa bowiem była taka, że w tym składzie przez pomyłkę znalazła się pewna starsza pani, która chciała podróżować z Warszawy do syna w Przeworsku, ale usiadła w niewłaściwym wagonie i po planowanym podzieleniu pociągu pojechała do naszego miasta. Była przerażona, bo jechała w obce strony, a w dodatku w ciągu kilkunastu godzin musiała być już na miejscu, gdyż była zmuszona zażyć leki na serce. Tymczasem konduktorzy kazali jej się odczepić, gdyż przeszkadzała im w piciu alkoholu i grze w karty. Z tego co wiem to jest to częsta praktyka w tym pociągu, ale czy sytuacja z 27 czerwca nie powinna być przyczyną do poważnego zajęcia się tym problemem przez przełożonych owych konduktorów? Na szczęście wszystko skończyło się szczęśliwie, bo panią zabrano z Zamościa już pierwszym pociągiem i specjalnie dla niej zatrzymano go w nieplanowanym wcześniej miejscu w Stalowej Woli, by kobieta mogła spokojnie znaleźć się w pociągu osobowym do Przeworska. Mogło jednak być gorzej i mając to na uwadze proszę, by tym razem regionalna dyrekcja PKP wyciągnęła właściwe wnioski, po czym jak najszybciej wdrożyła je w życie.autor / źródło: Robert Marchwiany dodano: 2008-07-18 przeczytano: 2955 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|