|
Wołyń: Druga rzeź niewiniątek cz.211 lipca 1943 roku to jedna z najtragiczniejszych dat w historii dwóch narodów, sąsiadów - Polaków i Ukraińców. Historia Wołynia to wspólna historia Polski i Ukrainy.
W przeszłości, wiele było dat świadczących o sojuszach i wspólnych celach. Były także okresy wygrywania przeciwko sobie koniunktur. Rok 1943 stał powtórką z barbarzyństwa
i okrucieństwa roku 1648. Nic nie tłumaczy ludobójstwa. Żadna racja stanu.
TM
Dzień ocalenia
- Gdzie tak pędzisz? - zapytał jeden z banderowców.
- Do Samowoli, do sołtysa - odpowiedział wuj.
- Zejdź z wozu. Będziemy robić rewizję.
- Jadę z ważnym rozkazem, każda chwila jest cenna. Mam przekazać starszyźnie, że mnie trzymacie?
- Jedź, ale będziemy obserwować, dokąd jedziesz!
Skończyła się Orzeszyna, zaczęła się wieś Samowola. Tędy przebiegała niegdyś granica austriacko - rosyjska. W czasie II wojny światowej Niemcy mieli tu swój posterunek. Kuzyn zajechał na posterunek, i nie dbał o to, czy banderowcy to zauważą.
Na posterunku byli Ślązacy mówiący po polsku. Wujek wykrzyczał, że banderowcy mordują Polaków w Orzeszynie. Jedźcie tam i ratujcie! - krzyczał.
- Nie mamy takiego rozkazu. Nie możemy iść z pomocą - odpowiedzieli Ślązacy. Ich rola sprowadzała się do łapania przemytników na granicy frontu - Wołyń był bogaty, Galicja biedna.
Z posterunku pojechaliśmy do rodziny do Sokala. Kuzyn znał adres. Być może to ojciec zdążył przekazać go kuzynowi.
Na trasie przejazdu spotkaliśmy matki z dziećmi, które opowiadały, że banderowcy mordowali Polaków w kościele, podczas sumy. Przypomniałam sobie, że już rankiem ojciec mówił, że strzelają w Porycku (5 km od Orzeszyny). Tam dokonano masakry. To był sygnał dla rozpoczęcia mordów w innych wioskach.
W Sokalu PCK zorganizowało dom opieki dla ocalałych z rzezi. Było to w budynku Seminarium Nauczycielskiego. Wszyscy opowiadali o tragedii.
Najpierw zabrano mężczyzn - tacy z banderowców bohaterowie. Było parę osób
z Orzeszyny, którzy ocaleli, ponieważ byli w kaplicy na mszy, a nie w kościele. Kaplica znajdowała się już na terenie Galicji. Tam nie mordowano Polaków. Za to Ukraińcy z Galicji przyszli na Wołyń, by dokonać rzezi.
Od tych ocalonych poznaliśmy dalszą historię tragedii w Orzeszynie.
Po zakończonej mszy w kaplicy, grupa ludzi wracała do Orzeszyny. Już wcześniej usłyszeli strzały. To spowodowało, że weszli w zboże i obserwowali wieś.
Było to już po wyprowadzeniu mieszkańców z domów. Podjechały ukraińskie furmanki
i wynoszono z domów wszystko. Wyrwano nawet okiennice, zrywano podłogi i rozbierano piece.
Kilka kobiet wycofało się do innej miejscowości, Józefki, gdzie znajdował się posterunek niemiecki. Im się udało, ponieważ ostrzegli ich ludzie mieszkający pod lasem.
Tymczasem mężczyznom, którym kazano zajechać furmankami pod las, nakazano zejść z wozów i odprowadzić konie na bok. Była to spora grupa ludzi. Najpierw Ukraińcy otoczyli ich, a następnie tak samo nagle odstąpili od nich. Wtedy rozległa się seria z karabinu maszynowego. Trudno powiedzieć czy upowcy źle ustawili karabin, czy źle obsługiwali, faktem jest, że kule poszły góra, ponad głowami chłopów z Orzeszyny. Mężczyźni nie zwlekali ani chwili, zaczęli uciekać, las stał się osłoną. Niektórzy się uratowali, uciekli, część była ranna, byli zabici, starci nie zdążyli.
Wtedy dopędzono na skraj lasu pierwszą grupę kobiet i dzieci. Ustawiono ich na linii lasu, przed którym były gotowe doły/okopy. Dano sygnał - rozpoczęło się mordowanie. Poszły
w ruch siekiery, łomy i noże. Przy próbie ucieczki - padały strzały.
Pozostała część oczekiwała na swoją kolej w środku wsi, pod krzyżem. Oni wszyscy słyszeli straszne krzyki, lament, jakby walił się w gruzy cały świat.
Akcja była bardzo dobrze zorganizowana. Mieszkańcy całej wsi podzieleni byli na trzy grupy, na którymi było łatwiej zapanować.
Moi rodzice byli w grupie, oczekującej pod krzyżem. Pilnujący ich Ukraińcy uzbrojeni byli w broń maszynową. Ludzie prosili - puśćcie nas, nigdy tu nie wrócimy. Banderowcy drwili - stamtąd dokąd pójdziecie, już nie powrócicie!
Mordy przeniosły się ze skraju lasu na pole. Opowiadano mi, że mężczyźni wyrywali banderowcom łomy i siekiery i bronili siebie i dzieci. Wtedy Ukraińcy zaczęli strzelać.
Kiedy wymordowali już pierwszą a następnie drugą grupę mieszkańców, zaczęli ściągać zwłoki do dołów. Do tych celów posłużyli się powrósłami wykonanymi z wyrwanego zboża.
Zaplątywali je na nogach wymordowanych, żeby łatwiej było dociągnąć je do dołów. Zdarzały się osoby ciężko ranne. Ukraińcy nie dobijali ich, tylko stwierdzali, że i tak zdechną. Malutkie dzieci wrzucali banderowcy żywcem do dołów. Niejednokrotnie starsze dzieci uciekały im w zboże i do lasu. One później błąkały się i powracały do swoich pustych, obrabowanych domów, wyłapywali ich upowcy i mordowali.
Świadek ludobójstwa
Każda zbrodnia ma swojego świadka. Tę rzeź przeżyła jedna kobieta. Pochodziła z Orzeszyny, mieszkała w Horochowie. Wraz z mężem i córką przyjechała do rodziny w Orzeszynie na okres żniw. Zazwyczaj lato spędzała u matki. Tak było i teraz. Jej córka poszła na mszę do kaplicy. Ją z mężem, brata, dzieci - całą dużą rodzinę, popędzono do lasu. W czasie mordów najpierw upadł na nią mąż a później inni. Wiedziała, że wszystkich wymordowani, ale myśl, że córka jeszcze żyje, dodawała jej sił. Musi iść i ją ratować.
Leżała cała we krwi i wszystko słyszała, znała ukraiński. Jej mąż był stolarzem, pracował w niedalekich Pieczychwostach, wsi ukraińskiej, w stolarni dworskiej. Znała wielu Ukraińców, także tych, którzy nieśli zagładę.
Leżała na ziemi, na niej zwłoki. Upowcy ściągnęli już wiele ciał do rowów. Dotarli do niej. Najpierw obejrzeli jej buty, były przechodzone, zostawili. Zaczęli ciągnąć ją do dołu. Otworzyła oczy i... poznała młodych Ukraińców pochodzących z Pieczychwostów.
Odezwała się po ukraińsku - " Ja żywa". Podleciał jeden z nich z łomem. - Ja ciebie zaraz zabiję! A ona wtedy - Ty mnie zabijesz? A ja jestem kuma wasza! Ty powinowaty!
Na takie słowa młodzi Ukraińcy najpierw wrośli w ziemię, a potem ją podnieśli i dopytywali - co robiła w Orzeszynie.
Odpowiedziała, że z Horochowa przyjechała po żywność. Wszystkich wyganiali i nikt jej nie chciał słuchać. Młodzi nakazali jej, aby poszła do Orzeszyny umyć się i przebrać, bo cała była we krwi.
Uratowana kobieta z Horchowa widziała jak zabijali dorosłych i dzieci. Jeśli mężczyzna miał na nogach oficerki, a Ukraińcy nie mogli ich zdjąć, to obcinali nogi i zabierali z butami.
Leżąc słyszała prośbę mojej matki. Moja matka prosiła Ukraińców żeby ją puścili, że we wsi tylko służyła i tam zostały jej małe dzieci, chce iść je odszukać. Podnieśli ją i chustką wiązali ranną nogę, poraniona była także na piersiach. Banderowcy dali jej dwa kije i kazali iść do Orzeszyny i szukać dzieci.
Uszła ledwie kilka kroków, kiedy usłyszała jak jeden powiedział do drugiego - Czegoś ty ją puścił? Nie poznałeś, że to żona Antka? To Kaśka poszła!
Zdążyła odejść jeszcze kawałek. Drogą jechał wóz. - "dawaj tu żynku" - zawołał upowiec do woźnicy. Wóz był drabiniasty, matce musiał pomagać woźnica, aby na niego weszła.
W tym samym czasie w pobliżu pojawiła się kobieta z Horchowa, która przeżyła rzeź, Muniakowa, z domu Proskura. Poznała matkę, bała się, że może ją rozpoznać. Kobiety minęły się bez słów. Za chwilę Muniakowa usłyszała strzał.
Kiedy ją puścili, skręciła w zboże. Tam odnalazła córkę i bratową. Wspólnie poszły na Józefkę. Ona pierwsza opowiedziała o tym, co wydarzyło się w Orzeszynie, tym, którzy przeżyli i schronili się w Sokalu.
Mnie całą historie opowiedziała ciotka z Sokala. Wtedy straciłam przytomność. Na szczęście blisko był niemiecki lekarz na posterunku w Józefce.
Ukraińcy penetrowali Orzeszynę, wystawili czaty. Mieli jeden cel, jeśli się ktoś pojawi - zabić, by nie było świadków.
* * *
W przeddzień mordów, w sobotę, przyszła do Orzeszyny Ukrainka Filonka, wiejska akuszerka. Wśliznęła się niepostrzeżenie do pierwszego domu na skraju wsi i powiedziała rodzinie Szularowskich - Podajcie od domu do domu, że będą was mordować. Żebyście uciekli, żeby rano was tutaj nie było!
Szularowski poszedł do sąsiadów, ale wspólnie uradzili, że Filonce w głowie się pomieszało. Nikt jej nie posłuchał.
Filonka w pamiętną niedzielę odebrała poród w Orzeszynie, ochroniła przed banderowcami kobietę i jej dziecko słowami, że "nie godzi się położnicy mordować". Później pomogła jej uciec do Józefki i przypłaciła to życiem.
* * *
Mnie zabrano z bratem z Sokala do Lwowa, a kiedy zbliżał się front - do Zamościa. Tutaj stryj, który powrócił z robót przymusowych z Niemiec miał znajomych. Po wyzwoleniu znalazłam się w Domu Dziecka prowadzonym przez siostry zakonne na ul. Żdanowskiej.
W Domu Małego Dziecka, u zakonnic, umieszczono mojego brata.
W 1945 roku ojca brat wyjechał do Gdańska i tam się ożenił. Pracę dostał w stoczni łącznie z mieszkaniem. Zabrał ze sobą mojego brata. Ja zostałam w Zamościu. Miałam 12 lat, szkołę
i swoje koleżanki. Chciałam być blisko mojej Orzeszyny i... moich rodziców.
autor / źródło: Zofia Szwal, wysłuchała Teresa Madej dodano: 2008-08-07 przeczytano: 15542 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|