|
Klaps, czyli prawo do bycia rodzicemWłaśnie wzbiera fala. Fala postępu. Wzbiera po raz kolejny i zapewne nie ostatni, ale jednak za każdym razem wzbiera inaczej. Tym razem przedmiotem postępowego wzbierania jest dawanie klapsa. A w zasadzie - niech mi postęp wybaczy to poniższe, pełne obłudy i skrywanego zamiłowania do przemocy, wsteczno-konserwatywne sformułowanie - bicie dzieci.
Dawanie klapsa jest bowiem biciem dzieci. Tego dowiadujemy się z opiniotwórczych mediów. Dowiadujemy się, że kochający rodzic, karcący swą latorośl klapsem w pośladek, nie jest wiele lepszy od osobnika katującego dziecko pięścią do nieprzytomności, a czasem i do śmierci. Nie jest lepszy, bo wszak to, co robi swemu dziecku, jest preludium, uwerturą, nieuchronnie zmierzającą w jedną stronę - w stronę znęcania się.
W całej tej polityczno-poprawnej rzeczywistości coraz trudniej jest odróżnić, kto chodzi na czyim pasku - politycy na pasku mediów, czy na odwrót. A może jedni i drudzy chodzą na zupełnie innym pasku, ale pal to licho. Z klapsa zrobiła się ostatnimi czasy sprawa wagi państwowej. Dowodzi tego aktywność, z jaką na temat klapsa wypowiadają się przedstawiciele władzy. Pan prezydent Lech Kaczyński jeszcze dystansuje się od postępowej interpretacji klapsa, ale pan premier Donald Tusk przełamuje kajdany wstecznictwa. - Stosowałem kary cielesne wobec mojego syna i bardzo się tego wstydzę - powiedział premier dziennikarzom, zapytany o problem przez czujnego żurnalistę. Minę i głos miał przy tym takie, jakby przyznawał się do współudziału w eksterminacji jakiejś.
Klapsy rozpaliły świat polityczno-medialny w jakiś niepojęty sposób. Tak, że wszyscy się zagubili w sposobach manifestowania swej troski o dobro dziecka. W zasadzie klapsy to lejtmotyw wtórny, bo zaczęło się od czegoś innego. Media poczęły dzień po dniu zasypywać społeczeństwo wieściami o dzieciach katowanych przez rodziców. Zawsze ciekawiło mnie, jak to się dzieje, że jakieś sytuacje w różnych częściach Polski, zawsze o patologicznym podłożu, występują tak hurtem - że nagle prasa i telewizja o niczym innym nie mówią, tylko o katowanych dzieciach. Co oni produkują te dzieci? Inscenizują pobicia? Co z nimi robią?
Aż tak źle nie jest. Po prostu media utrzymują społeczeństwo w złudzeniu, że jakieś "coś" ma miejsce tylko wtedy, gdy media o tym powiedzą. Morderstw popełnia się znacznie więcej, niż się o tym mówi. Wydziały zabójstw naprawdę mają moce przerobowe silnie eksploatowane, jest co robić. Mimo to zabójcy są nadal marginesem społecznym. Rodzice znęcający się nad dziećmi też. Gdyby dziennikarze tylko zechcieli, uczyniliby Polskę w oczach samych Polaków krajem zabójców. Nie robią tego jednak, za to od paru tygodni czynią Polskę krajem rodziców-potworów. A jeśli tak jest, oznacza to, że media są zaangażowane w jakąś kampanię. Ta kampania to kampania na rzecz permisywizmu wychowawczego. Gdyby zaangażowane w nią były jedynie medialne szwadrony propagandy, to pół biedy. W kampanię angażuje się państwo, w tym ustawodawca. W Sejmie już ponoć leży projekt zmian w prawie przewidujący całkowity zakaz stosowania kar cielesnych. Słowem, rodzice dający dzieciom klapsa lada moment mogą stać się przestępcami, napiętnowanymi na całe życie. Wyobraźmy sobie ojca, który po donosie sąsiada zazdroszczącego mu samochodu i ładnej żony stanie przed sądem za klapsy i nie daj Boże pójdzie za kratki. Pójdzie tam jako "znęcający się nad dzieckiem", co w warunkach niepisanego kodeksu więziennego oznaczać może wyrok śmierci! Czy warszawscy stręczyciele postępu zdają sobie sprawę z tego, co szykują niewinnym ludziom?
Poza chorobliwym pędem do lansowania "bezstresowego wychowania" jako jedynie słusznego modelu kształtowania postaw dzieci stręczyciele postępu wykazują się totalną nieznajomością ludzkiej, a dziecięcej zwłaszcza, natury. Założenie, że dziecku można pewne rzeczy wytłumaczyć argumentami, nawet najbardziej rozsądnymi, jest dość ryzykowne. W pewnym momencie rozmowa nie wystarcza. Młodsze dzieci mają ograniczoną zdolność do oceny sytuacji i do przyswajania ze zrozumieniem napomnień. Kara cielesna, taka jak klaps czy uderzenie trzcinką w rękę, nie wywołuje żadnego uszczerbku na zdrowiu fizycznym i psychicznym dziecka. Jest to działanie jednorazowe, stosowane, gdy wymagają tego okoliczności, nie ma z założenia uporczywego charakteru. Poza tym jest stosowane rozmyślnie, z miłością rodzicielską i konkretną intencją wychowawczą. Jest przy tym jasnym komunikatem dla dziecka, że pewnych rzeczy robić nie wolno i z dużą dozą prawdopodobieństwa odniesie trwały skutek.
Poza tym przyjrzyjmy się naszemu otoczeniu. Spójrzmy na siebie i na naszych rodziców. Należę do pokolenia, którego rodzice - o dziadkach nie wspominając - byli poddawani karom cielesnym w znacznie większym natężeniu, niż przeciętnie ma to miejsce dzisiaj. A jednak większość, i to większość zdecydowana, osób z tamtego i z mojego pokolenia to normalni ludzie, a nie pensjonariusze więzień. To wystarczający dowód na to, że kary cielesne, tak dziś zohydzane, nie mają destrukcyjnego wpływu na nikogo. Co więcej, stała praktyka stawiania klapsów w jednym kontekście z patologicznym biciem dzieci to zwykłe nadużycie, stwarzające wrażenie, że jedno z drugim się łączy i jedno z drugiego wynika. W praktyce nie ma żadnej reguły, która dowodzi, że od klapsa się zaczyna, a na pobiciu się kończy. Ci, którzy swe dzieci pobili i zabili, zapewne nigdy nie dali im klapsa, za to programowo się nad nimi znęcali.
Klaps wreszcie jest ohydny, bo to konserwatywna metoda wychowawcza, a to, co konserwatywne, nie bardzo ma dziś rację bytu. Dlatego walka z karami cielesnymi to po prostu dalszy ciąg lewicowo-libertyńskiej krucjaty, w której strategią jest obalanie kolejnych bastionów Tradycji i Wolności (tu wolności rodzicielskiej) jak w innych, tak i w tej materii, za pośrednictwem państwa i jego aparatu przymusu, co nie pozostawia wątpliwości, że na szyi zaciska się nam powoli totalitarna pętla.autor / źródło: Tomasz Migdałek / idź Pod Prąd dodano: 2008-09-10 przeczytano: 13307 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|