|
Spodek odleciał w krainę bluesa Kilka tysięcy osób dało się wciągnąć w festiwalowe szaleństwo tegorocznej edycji Rawa Blues Festival. Katowicki Spodek odleciał już po raz dwudziesty ósmy. Ponad dziesięć godzin znajdował się w orbicie dźwięków bluesa, dobywanych z instrumentów światowych wirtuozów oraz polskiej czołówki tego gatunku muzyki.
W koncercie wieczornym mogliśmy posłuchać jedenastu wykonawców z Polski i kolebki bluesa- Stanów Zjednoczonych.
Ale zanim to nastąpiło przed szansą wypłynięcia na szerokie wody stanęło ośmiu wykonawców, którzy zagrali na małej scenie, w części konkursowej.
Przed niewielką publicznością - znaczna większość fanów bluesa przychodzi dopiero na koncerty na dużej scenie - zaprezentowały się: Siódma w Nocy, Jąkpa Blues Band, Jazz Sphere, Blues Maszyna, Wielebny Blues Band, Joanna Pilarska, Band Bong! Blues oraz The Jet-Sons.
O tym, która z tych kapel w nagrodę zagra na dużej scenie pośród czołówki polskiego bluesa miała zadecydować publiczność.
Najwięcej głosów zebrała krakowska grupa Siódma w Nocy i to właśnie ją zapowiedział w wieczornym koncercie Marek Jakubowski.
Krakowianie powtórzyli sukces sprzed dwóch lat, kiedy to na małej scenie rywalizowali m.in. z doskonale znanymi w naszym regionie Teksasami.
Nie zawsze jest tak, że dla zwycięzcy małej sceny w kolejnych latach duża scena stoi otworem. Może też tak się zdarzyć, że na dużej scenie zagra kapela, która nie wygrała konkursu lub w ogóle w nim nie uczestniczyła.
Przykładem mogą tutaj być właśnie Teksasy, którzy w swej historii mogą pochwalić się pięciokrotnym uczestnictwem części konkursowej Rawy - niestety bez zwycięstwa - a jednak w tym roku zagrali w koncercie wieczornym.
Wracając jeszcze na chwilę do Siódmej w Nocy, uważam, że publiczność wybrała jak najbardziej słusznie. Bardzo przyjemna dla ucha żywiołowa muzyka. Muzycy bardzo swobodnie czuli się na scenie, było widać, że muzyka ich bawi. Jednym słowem chłopaki czują bluesa.
Koncert na dużej scenie rozpoczęła trójmiejska formacja Trzy Ptaszki. "Wbijcie sobie pod czaszki... grały dla was Trzy Ptaszki...". Ale nie tylko oni zagrali tego wieczoru. W koncercie przed światowymi gwiazdami bluesa grali ponadto: Puste Biuro, Marek "Makaron" Trio, Teksasy, Kulisz Trio, Shau Pau Acoustic Blues, The California Honeydrops z Kalifornii.
Choć wszystkie kapele są z kręgu muzyki bluesowej, to wykonywana przez nich muzyka była bardzo różnorodna. Od spokojnych akustycznych utworów, przez swing i boogie, do niemal rockowych wersji. Ale chyba właśnie dzięki tej różnorodności Rawa Blues ma swój specyficzny, magiczny klimat. Ktokolwiek go poczuje, ten nim przesiąka i czeka 12 miesięcy do kolejnej odsłony.
Wracając do muzyki... Kilka zespołów pokazało się z naprawdę dobrej strony.
Akademicki zespół Puste Biuro, który wystąpił z wokalistką i żeńskim chórkiem, mógłby obdzielić świetnymi głosami dziewcząt kilka innych formacji.
Na uwagę na pewno zasługuje koncert zwycięzcy małej sceny sprzed roku, grupy Marek "Makaron" Trio. Śląskie trio specjalizuje się w klasycznym bluesie rodem z Delty Missisipi, takim jaki w początkach dwudziestego wieku wykonywali czarni muzycy.
Do tej muzyki Marek "Makaron" Motyka śpiewał stare śląskie pieśni, oczywiście po Śląsku.
Nasz region dzielnie reprezentowali Teksasy z grającym na basie Krzyśkiem "Krótkim" Nowakiem z Zamościa. Zespół zagrał kilka numerów ze swej pierwszej płyty oraz dwie kompozycje ("Lucyna" i "Pomaluj moje sny" Tadeusza Nalepy) zapowiadające nowe wydawnictwo. Bardzo przyjemne gitarowe granie wsparte dobrym wokalem i harmoniką Jurka "Szeli" Stankiewicza całkiem nieźle zabrzmiało w Spodku. Obserwując publiczność zauważyłem, że teksańskie boogie wciągnęło ją do wspólnej zabawy przed sceną.
Jednak największą furorę, w dosłownym tego znaczeniu, w tej części koncertu wywołali swoim występem The California Honeydrops z Kalifornii. Ich set został nagrodzony owacyjnie, w dużej mierze dzięki muzyce, ale chyba nie tylko. Świetny kontakt z publicznością miał lider "miodowych kropelek" grający na gitarze i trąbce wokalista Lech Wierzyński. Z pochodzenia Polak, potomek poety Kazimierza Wierzyńskiego, od najmłodszych lat mieszka w Stanach Zjednoczonych. Na Rawie wystąpił z towarzyszeniem trzyosobowego bandu. Było to połączenie młodości oraz doświadczenia (doskonały sesyjny pianista).
W swej muzyce zespół zaprezentował świeże spojrzenie na bluesa, choć czerpiące z korzeni. Na uwagę zasługuje też fakt, że muzycy śpiewali w kwartecie! Dało to niesamowity efekt.
Równie niesamowite dźwięki wydawał "soul tub", używany zamiast kontrabasu instrument własnej produkcji.
Metalowa tuba (puszka) z dziurą, przez którą została przeciągnięta jedna struna (sznurek?) przymocowana z drugiej strony do kija od szczotki.
Z tym instrumentem związana jest zabawna historia. Otóż w podróży ze Stanów oryginalny amerykański kij się złamał i musiał być zastąpiony - wcale nie gorszym, minęły już te czasy, że wszystko co polskie to gorsze - kijem miejscowym. Operacji dokonał wuj lidera zespołu- Henio. Z nowym kijem instrument brzmiał całkiem nieźle.
The California Honeydrops w dobrym stylu zakończyła tę cześć imprezy i była świetnym łącznikiem pomiędzy polską sceną bluesową, a gwiazdami światowymi.
Tradycyjnie już koncert gwiazd rozpoczął dyrektor festiwalu Irek Dudek.
Tak jak każda edycja Rawy jest inna, tak i koncerty Irka Dudka na tym festiwalu są różne. Co roku zaskakuje, co roku występuje z innym repertuarem.
Tym razem na scenie pojawił się w towarzystwie doskonałych muzyków pod powszechnie znanym szyldem Shakin' Dudi. Któż nie pamięta świętujących w tatach 80. największe triumfy przebojów "Och Ziuta" czy "Au sza la la". A tych przez lata namnożyło się naprawdę sporo.
Kilka z nich w nowych aranżacjach można było usłyszeć w Spodku. Były też nowe utwory pochodzące ze świeżo wydanej płyty pt. "Złota płyta ciąg dalszy". A wszystko to podane w niespotykanej oprawie, i to zarówno wizualnej jak i dźwiękowej. To było prawdziwe show! Niesamowicie energetyczny i żywiołowy spektakl muzyczny, w którym udział wzięli szaleni na punkcie rock'n'rolla aktorzy. A rock'n'roll przeplatał się tutaj z boogie, bluesem i swingiem, tworząc wybuchową mieszankę.
Swoim występem Shakin' Dudi wysoko zawiesił poprzeczkę, tym, którzy mieli wystąpić później.
Jednak na Rawę nie trafiają przypadkowi artyści. Alfred Hitchock mawiał, że dobry film powinien się rozpoczynać od trzęsienia ziemi, a później napięcie powinno wzrastać.
Tak było i w Spodku. Po trzęsieniu ziemi spowodowanym występem Dudka i spółki napięcie zaczęło wzrastać.
Przed katowicką publicznością wystąpiły 3 amerykańskie gwiazdy, prezentując odmienne spojrzenie na bluesa.
Jako pierwszy na scenie pojawił się Seth Walker, który przyjechał do Katowic z Austin w Teksasie.
O świetności i dojrzałości tego wirtuoza gry na gitarze świadczy fakt, że w swojej karierze występował u boku największych gwiazd bluesa (m.in. B.B. King, Ray Charls, Jimmi Vaughan).
W jego wykonaniu można było usłyszeć muzykę będącą swoistym połączeniem swingu, boogie, bluesa i rocka. Wszystko w mistrzowskim, pełnym wirtuozerii wykonaniu.
"Te piosenki brzmią jak standardy- w rzeczywistości nimi są!", tak o muzyce Walkera wypowiadał się amerykański artysta Chris Tomlin.
I trudno się z nim nie zgodzić, bowiem w tej muzyce z łatwością można odnaleźć nawiązanie do korzeni, wsparte uduchowionym śpiewem Walkera.
Swoboda i łatwość poruszania na scenie pozwoliła mu dość szybko zjednać sobie publiczność.
Niezapomniane wrażenia towarzyszyły również koncertowi Samuela Jamesa. Solowy występ wirtuoza gitary fingerstyle i slide był pełen ekspresji. O tym jak sporo kosztowało go to energii niech świadczy fakt, że koncert rozpoczynał w garniturze, a już po kilku zagranych numerach po marynarce i koszuli nie było śladu. Pozostawił na sobie tylko podkoszulek, a przecież wcale nie ganiał po scenie- cały czas siedział na krześle.
Jego kompozycje stanowiły intymne opowieści przenoszące archaiczną formę we współczesność. Na gitarze rezofonicznej grał bluesa akustycznego brzmieniem sięgającego źródeł Delty Missisipi łącząc go z niemal punkowym duchem.
- Przedwojenny blues jest dla mnie bardzo intymny... to tak jak rozmowa. Nie jestem naprawdę związany z czymkolwiek współczesnym, ponieważ to nie jest w równym stopniu atrakcyjne" - tak mówił o swojej muzyce Samuel James.
Ostatnim wykonawcą 28. edycji Rawa Blues Festiwal była jedna z najlepszych bluesrockowych gitarzystek świata, - Debbie Davies. Nazywana Claptonem w spódnicy artystka zaliczana jest do grona największych gwiazd sceny bluesowej.
Artystka, obecnie już po pięćdziesiątce, na scenie zachowuje się jakby miła tych lat przynajmniej o połowę mniej.
Nie na darmo mówi się o niej Miss Dynamite. Widać, że energia ją rozpiera, a muzyka którą wykonuje płynie wprost z jej serca.
"Na ogół nie wygłaszam pochwał, ale raz na jakiś czas, niezbyt często, trafia się muzyk o takim talencie, że chce się zareklamować go jak największej liczbie słuchaczy. Myślę, że moja reputacja upoważnia mnie do wskazania takiego nadzwyczajnego talentu gitarowego, jakim jest Debbie Davies." - tak przed laty rekomendował artystkę John Mayall.
Wielkie bluesowe święto w Spodku zakończyło się ok. północy. Ci, którzy mieli niedosyt, mogli kontynuować nocne zabawy z bluesem przenosząc się do wybranych lokali na jam session z udziałem festiwalowych zespołów. Ci, którzy mieli już dość muzyki na żywo, mogli przenieść się do kina na projekcję siedmioodcinkowgo serialu Martina Scorsese pt. "The Blues". Natomiast ci, którzy mieli do domu daleko - do tej grupy niestety i ja się zaliczam - wsiadali do samochodów i udawali się w drogę powrotną, delektując się muzycznymi doznaniami dnia poprzedniego. autor / źródło: wald dodano: 2008-10-19 przeczytano: 15133 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|