|
Niedole cnotyAlors, je detruirai Eglise romaine! - wykrzyknął w przystępie furii Napoleon do kardynała Herkulesa Consalvi, który spokojnie odpowiedział mu: "Sire, nous y ferrons depuis dix-huit siecles, sans y parvenir". (- A więc zniszczę Kościół rzymski! - Panie, my robimy to już od osiemnastu wieków, i wciąż bez rezultatu.).
Tak możemy pocieszać się i dzisiaj, po ogłoszeniu w Krakowie dekretu tamtejszej kurii, nakazującej ks. Tadeuszowi Isakowiczowi-Zaleskiemu "bezterminowe" milczenie, ponieważ nie tylko "poważnie nadużył zaufania", ale w dodatku "wypaczył obraz kapłana".
Prymas Glemp był bardziej szczery ("dawniej ludzie mniej mieli kultury, lecz byli szczersi" - zauważył Boy-Żeleński), bo nazwał ks. Isakowicza-Zaleskiego "jakimś nadUBowcem" To określenie niechcący wyjaśnia prawdziwą przyczynę niechęci, jaka otacza osobę tego księdza w pewnych kręgach duchowieństwa. Nikt nie lubi mieć nad sobą zwierzchników, a już w szczególności ubowcy, przyzwyczajeni na terenie kościelnym do pewnej samodzielności, jak to oficerowie w sytuacji bojowej.
Z całą pewnością wystarczy im nadzór ze strony oficerów prowadzących, wobec których muszą chodzić na zadnich nogach, więc przynajmniej w Kościele chcieliby czuć się jak u siebie w domu. Tymczasem ks. Isakowicz-Zaleski swoimi badaniami i zapowiedzią wydania książki napędził im potwornego stracha, wobec którego lęk przed wiecznym potępieniem wydaje się dziecinną igraszką.
"Na szczęście były w partii siły, co kres tej orgii położyły", więc już następnego dnia na publiczną scenę powrócił odprężony i zadowolony JE bp Tadeusz Pieronek, w licznych wywiadach i wypowiedziach piętnując "dziką lustrację", która przechodzi do porządku nad "godnością osoby ludzkiej". Ano, "godność" - rzecz bardzo ważna, chociaż z drugiej strony, ile owej "godności" traci "osoba ludzka", gdy decyduje się zostać "osobowym źródłem informacji" SB?
Z deklaracji Ekscelencji można by wnosić, że nic nie traci, a raczej nawet zyskuje, biorąc pod uwagę środki bezpieczeństwa zastosowane przez krakowską kurię, gdy okazało się, że ks. Isakowicz-Zaleski zamierza ujawnić konfidentów naprawdę. Ano, widać nie tylko w służbie państwowej najcenniejszy jest agent nie ujawniony. Z ujawnionego tyle pożytku, co psu z piątej nogi, podczas gdy nieujawnionego można korzystnie eksploatować aż do śmierci i to na obydwie strony: państwową i kościelną.
Dopiero na tym tle widać w pełni przyszłościowy model stosunków państwo-Kościół, zwłaszcza kiedy już wejdzie w życie konstytucja Unii Europejskiej, nie mówiąc już o palącej potrzebie nowej interpretacji przypowieści o synu marnotrawnym, jak to żerując na rodzicielskim sentymencie i mułowatej bierności brata, przejmuje inicjatywę i przekształca dom ojca w luksusowe i przytulne kasyno dla funkcjonariuszy. Kardynał Herkules Consalvi mógł sobie z Napoleonem jeszcze żartować, ale dzisiaj nie pora na żarty, zwłaszcza w takich sprawach, więc na przykładzie tej jednostkowej sprawy nie można wykluczyć, że zostały podjęte zasadnicze decyzje.
O ile na odcinku eklezjastycznym przywrócono porządek, o tyle w środowisku autorytetów moralnych zaczyna wkradać się chaos. W czwartkowy wieczór państwowa telewizja opublikowała fragmenty rozmowy Adama Michnika z Aleksandrem Gudzowatym, w której naczelny "Wyborczej" przyznał, że się "pogubił" i nie może ręczyć, czy red. Kublik był "inspirowany" przez służby, czy nie był.
Ale jeśli nawet podczas rozmowy się "pogubił", to później jednak się pozbierał, o czym świadczy nie tylko certyfikat niewinności, jaki red. Kublikowi wystawiło całe "ścisłe kierownictwo" GW, ale przede wszystkim - oświadczenie red. Michnika, sprokurowane już po programie. Zgodnie z radą Clausewitza, że najlepszą metodą obrony jest atak, Michnik najpierw wychłostał telewizję za program "przyrządzony według najlepszych wzorów KGB", następnie z obrzydzeniem skrytykował obyczaj podsłuchiwania i nagrywania rozmów, by wreszcie schronić się za murami ironii, skąd pół żartem, ale i pół serio zakomunikował, że "ocalił cnotę, gdyż nie miał okazji jej utracić".
Jest to przypadek identyczny, jak bohaterki powieści markiza de Sade "Justyna, czyli niedole cnoty"; pada ona ofiarą wszelkich możliwych molestowań, uczestniczy w wyuzdanych orgiach, a nawet zbrodniach, zachowując przy tym pierwotną niewinność. Nie da się ukryć, że casus red. Michnika przemawia na korzyść teorii predestynacji, z której pewnie chętnie skorzystają też przewielebni Ojcowie Konfidencjałowie: jak Pan Bóg zechce, to ocali cnotę nawet bajzelmamie.
Z tego zapewne założenia wyszedł red. Jacek Żakowski, publikując w "Dzienniku" szalenie pryncypialny komentarz, że niby dziennikarz "nie może być" konfidentem. Jak to "nie może", kiedy przecież może? Wytłumaczyć tę niekonsekwencję można skrótem myślowym red. Żakowskiego, któremu zapewne chodziło o to, że "nie powinien". No dobrze, "nie powinien", ale jak w takim razie ma zostać autorytetem moralnym?
Est modus in rebus; wcale nie musi być konfidentem, bo wystarczy, że zawsze będzie miał takie poglądy, jakich akurat oczekuje razwiedka. Weźmy takiego red. Tomasza Lisa. Żadnym konfidentem, ma się rozumieć, nie jest; w przeciwnym razie nie przyjęliby go ani do TVN, ani do Polsatu, to chyba oczywiste? Za to poglądy ma zawsze takie, jak się należy.
Żeby nie sięgać zbyt daleko, w tym samym numerze "Dziennika" z 20 października 2006 red. Lis w artykule "Koalicja strachu i stagnacji" siłą inercji jeszcze "za wszystko" krytykuje Kaczyńskich i PiS, ale zaczyna mu się nie podobać również Platforma Obywatelska i to z tych samych powodów, jakie przedstawił był w "Gazecie Wyborczej" dr Olechowski, ostrzegając, że w ostateczności trzeba będzie utworzyć "inną partię". Przecież nie dlatego, że dr Olechowski udzielił mu jakiejś instrukcji, uchowaj Boże! Po prostu niezależnie i samorządnie wpadł na to samo o tej samej porze.
Akurat w Polsce została aresztowana Aleksandra Jakubowska, a w Ameryce - Edward Mazur. Czyżby sojusznicy zza oceanu dali zielone światło do rozpędzenia razwiedki? Coś może być na rzeczy, bo i Kazimierz Marcinkiewicz i Kazimierz Ujazdowski nagle zaczęli nawoływać do koalicji z Platformą, jakby ta już razwiedce się nie wysługiwała. W takiej sytuacji wszystkie wady PO mogą z dnia na dzień okazać się zaletami i nawet Jan Maria Rokita zostanie objęty predestynacją.autor / źródło: Stanisław Michalkiewicz
dodano: 2006-10-27 przeczytano: 3086 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|