|
Mamy warianty na rozwiązania!A to się dopiero narobiło! Najwyraźniej Michnik wiedział, co mówi, kiedy nawoływał, żeby spalić wszystkie ubeckie archiwa. Skąd to wiedział - to inna sprawa. Być może spenetrował sytuację uczestnicząc w sławnej komisji, którą minister Kozłowski z ekipy "Tygodnika Powszechnego" wpuścił na kilka miesięcy do ministerialnych archiwów, "a może mu tam w samotnej celi i święci Pańscy coś podszepnęli?".
Zwłaszcza tego ostatniego wykluczyć nie można po tym, jak okazuje się, że kolejne Ekscelencje też coś tam paliły, ale absolutnie się nie zaciągały. Szalenie wzbogaca to teologię, nie tyle może od strony teoretycznej refleksji, co od strony wynalazków językowych, przy których bledną nawet słynne "plusy dodatnie i ujemne" prezydenta Lecha Wałęsy. Jeszcze nie zdążyliśmy oswoić się z faktem, że ks. Maliński właśnie z ubekami "dzielił się radościami z papieskich pielgrzymek", a tu już okazało się, że i ojciec Andrzej Koprowski SJ "rozszerzał przestrzeń duszpasterską" i to przez 20 lat!
Jestem pewien, że tak gwałtowny rozwój wokabularza teologii współpracy nie mógł pozostać niezauważony również w Niebiesiech, z czego niewątpliwie wszyscy się tam radują i pod niebiosa wyśpiewują. Oczywiście wyśpiewują z nut podrzuconych przez stosowną komisję, bo - powiedzmy sobie szczerze - nawet pod niebem empirejskim porządek musi być, a cóż dopiero w Krakowie.
Ale okazja raz stracona jest stracona na zawsze! Światłej rady red. Michnika nie posłuchano, wobec czego w ubiegłym tygodniu doszło do tego, do czego w tej sytuacji dojść musiało. Doktor Tadeusz Witkowski, ten sam, który zdekonspirował ks. Michała Czajkowskiego, wyszperał w archiwach, że tajnym współpracownikiem SB był również właściciel telewizji Polsat Zygmunt Solorz.
"Nasz Dziennik", powołując się na anonimowego, ale widać dobrze zorientowanego informatora twierdzi, że Zygmunt Solorz był również agentem Wojskowych Służb Informacyjnych. Rzuca to cień na również na fortunę telewizyjnego potentata, bo jużci - podobnie jak w przypadku innych potężnych nadawców - jej początki są mroczne.
Sam zainteresowany, zgodnie z linią nakreślona przez JE abpa Józefa Życińskiego twierdzi, że podpisał "co SB kazała mu podpisać", ale potem w ogóle się nie zaciągał, a już zwłaszcza nikomu nie zaszkodził, ale prof. Zybertowicz twierdzi, że ten przypadek wzmacnia podejrzenia, iż właściciele największych fortun tak naprawdę mogą być jedynie ich dzierżycielami w charakterze plenipotentów razwiedki.
W takiej sytuacji może się okazać, że znowu rację miały oszołomy, twierdzące, iż cała ta nasza "młoda demokracja" i sławna "transformacja ustrojowa", to tylko dezinformacyjny parawan zakrywający smrodliwy PRL-owski wychodek, gdzie "muszyska w upale wrą". Taka możliwość musi niebywale niepokoić red. Michnika, który tyle się nauwijał, żeby tubylczym Irokezom wmówić, że z tą demokracją i tą transformacją to wszystko naprawdę. Całe szczęście, że sam w to nie wierzył, bo przecież po buszowaniu po archiwach w ramach sławnej "komisji" wierzyć już chyba nie mógł, no ale w takim razie zachowanie reputacji człowieka inteligentnego musiałby opłacić ostateczną kompromitacją jako autorytet moralny.
A tu w dodatku wygląda na to, że dr Witkowski nie powiedział ostatniego słowa. Gdyby się tedy okazało, że i "drogi Bronisław" musiał jakoś zasłużyć sobie na stanowisko kierownika paryskiego Centrum Kultury Polskiej, to byłby "trup baronowo, grób baronowo, plajta, klapa kryzys, krach!". W końcu nawet wyjazd na studia podyplomowe w 1956 roku musiał wiązać się z wydaniem paszportu, a sprawy paszportowe odgrywają zasadniczą rolę nawet w teologicznych sofizmatach, podsuwanych przez komisje powoływane gwoli oczyszczenia Ekscelencji, więc cóż dopiero w przypadku "drogiego Bronisława", który illo tempore był jeszcze, jak to się mówiło, "oddany naszej partii i socjalizmowi"?
W takim przypadku sprawa szalenie by się skomplikowała, podobnie jak w przypadku Edwarda Mazura, który linię swojej obrony uzupełnił powoływaniem się na powiązania z razwiedką amerykańską. Jeśli to prawda, to mielibyśmy potwierdzenie podejrzeń, iż po roku 1985 część razwiedki przewerbowała się od sowieciarzy do Amerykanów, co znakomicie objaśnia przyczynę, dlaczego akurat te, a nie inne osoby wyjeżdżały podówczas na stypendia finansowane, dajmy na to, przez Fundację Fullbrighta.
Coś musi być na rzeczy, bo Mazur odgraża się, że jeśli go wydadzą, to "wszystko powie", a w takim razie lepiej rozumiemy skwapliwe podkreślanie przez różnych komentatorów słynnej niezawisłości amerykańskich sądów, które właśnie z tego powodu ekstradycję stosują "niezmiernie rzadko". Ano, w coś tam w końcu wierzyć trzeba, niechby i w niezawisłość, jeśli już nie sądów, to przynajmniej własną. Dlatego Zygmunt Solorz też się odgraża, że sprocesuje oszczerców do ostatniej nitki.
Chwała Bogu, ma z czego; jego majątek "Forbes" ocenia na 6 mld zł, chyba, że razwiedka dojdzie do wniosku, że lepiej jednak uniknąć rozgłosu, z pieniędzy zrobić lepszy użytek, niż tuczenie jurysprudensów i poświęci go podobnie jak biali podróżnicy poświęcali murzyńskich chłopców, wyrzucając ich po kolei z pirogi na pożarcie krokodylom.
Sytuacja, wydawałoby się, jest beznadziejna, a jednak nawet w takich okolicznościach pojawiło się światełko w tunelu. Bo gdy wydaje się, że już znikąd ratunku, do kogóż się udać, jeśli nie do noblistów? Akurat szczęśliwie się składa, że nobliści wyznaczyli sobie w Rzymie rendez-vous, na które oczywiście wybiera się nasz Lech Wałęsa, a nawet ma tam wygłosić wykład, oczywiście o zagrożeniach, ale tym razem nie od Macierewicza, ani nawet Wyszkowskiego, tylko od atomów.
Jadąc samochodem wysłuchałem radiowej rozmowy z byłym prezydentem-noblistą, który z dużą pewnością siebie nie tylko uszeregował zagrożenia, przed jakimi stoi świat, ale przedstawił też "warianty na rozwiązania". Warianty są mianowicie takie, że trzeba "zmienić struktury i programy". Problem polega bowiem na tym, że biedni ludzie mogą zrobić rewolucję, a wtedy runąć mogą nie tylko fundamenty światów, ale nawet ogrodzenie rezydencji przy ul. Polanki w Gdańsku, co byłoby już prawdziwą tragedią.
W takiej sytuacji jedyną strukturą mogą być "Stany Zjednoczone Europy", oczywiście z Lechem Wałęsą, jako prezydentem na czele, no a program też ten sam, co kiedyś, to znaczy - 100 milionów dla każdego! Bieda wtedy zniknie od ręki; każdy będzie bogaty, jak, nie przymierzając Zygmunt Solorz, albo Ryszard Krauze, a w takiej sytuacji po co miałby robić rewolucję, albo terroryzm? Więc nie ma co czekać, tylko następnego pokojowego Nobla trzeba przyznać Krzysztofowi Kononowiczowi z Białegostoku, a potem zrobić go prezydentem świata.
autor / źródło: Stanisław Michalkiewicz
dodano: 2006-11-24 przeczytano: 2984 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|