|
Magnes dusz - rozmowa z Markiem Torzewskim"Magnes dusz", czyli "magnetyzm serc". W tych czterech słowach można zawrzeć życie najsłynniejszego polskiego tenora - Marka Torzewskiego. Śpiewa wielkie arie operowe i wielkie przeboje. I choć poza granicami Polski pozostaje od ponad dwudziestu lat, jego obecność na koncercie w kraju wzbudza nie lada sensację. Znakomity pieśniarz zgodził się na rozmowę po zakończeniu prób do koncertu "Rozśpiewana Italia", który odbył się w Zamościu (7.06.). Naszym Czytelnikom mówi swojej karierze artystycznej i ...szczęśliwym życiu rodzinnym.
Teresa Madej - Podczas konferencji prasowej w sali ślubów zamojskiego ratusza do pamiątkowych fotografii z fankami, zaprosił pan także żonę. Ta postawa świadczy o państwa serdecznych relacjach. Proszę się do tego odnieść.
Marek Torzewski - Mnie jest trudno odnieść się do czegoś, co jest dla mnie normalne. To na co pani zwróciła uwagę, jest dla mnie jak najbardziej normalne. Nie wiem co odpowiedzieć.
Teresa Madej - Moje pytanie wynika stąd, że w świecie show-biznesu, i nie tylko, instytucja małżeństwa odchodzi na plan dalszy. Mnie pana postawa zachwyciła.
Marek Torzewski - Zgodzi się pani ze mną, że obojętnie czy to w show-biznesie, czy gdziekolwiek indziej, wszystko zależy od ludzi. Jesteśmy po ślubie 26 lat. Żebym został dobrze zrozumiany. Nigdy nie ukrywałem, że rodzina dla mnie jest czymś ważnym. Od samego początku to były relacje bardzo przyjacielskie. Do tego stopnia, że dla nas nie stanowiło to problemu, że nasza córka Agata mówi nam po imieniu. Mówi też "mamo" i "tato", ale także "Marek" i "Basia". My z tego nie robimy problemu. Na Zachodzie wszyscy ludzie mówią sobie po imieniu, co nie znaczy, że się nie szanują. Nie trzeba używać słowa "pan", "pani" by okazać szacunek. U nas od samego początku nie było takiej sytuacji, że Agata zwróci się do nas po imieniu, a my się obrazimy.
Teresa Madej - Nie pytałam o te relacje bez powodu. Pan jest niezwykle popularnym śpiewakiem operowym, pani Basia jest z zawodu aktorką. Czasami tacy życiowi partnerzy rywalizują ze sobą. A państwo, jak zauważam, znakomicie się wspieracie.
Marek Torzewski - Nam pomogła sytuacja, która mieliśmy w latach 80-tych w Polsce. Jak to Basia ładnie mówi, że ... Basia w tamtym okresie pracowała w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Była czynną aktorką. Zdarzyła się taka sytuacja, że po wygraniu konkursu w Krynicy, ja dostałem propozycję z La Scali. W tym momencie była już na świcie Agata. I tak jak ładnie Basia mówi, że w tamtym czasie gdyby ona dostała propozycję z Hollywood, to na pewno ja bym zrezygnował ze swojego zawodu. Stało się tak, że propozycję ja otrzymałem i aby utrzymać ten fajny związek, który się wtedy rodził, ktoś musiał zrezygnować. To wiązało się z ogromnym wyrzeczeniem Basi - ona zrezygnowała z zawodu. Ja doskonale zdaję sobie z tego sprawę, i na tyle ile mogę, staram się Basi to zrekompensować, aczkolwiek wiem, że nigdy jej w stu procentach nie zrekompensuję tego, co straciła. A straciła bardzo dużo, straciła swój zawód. Wyuczony zawód, który kochała i który kocha do tej pory, ale z drugiej strony - tak fajnie się po prostu dogadaliśmy. Padło na Basię, ona zrezygnowała, ale gdyby padło na mnie - to ja bym to zrobił.
Teresa Madej - To bardzo piękne co pan mówi i niezwykle
romantyczne. Pana sukces przyszedł bardzo szybko. Mam na myśli Mediolan.
Marek Torzewski - To było wynikiem wygranego konkursu w Krynicy. Ja to powtarzam jako anegdotę. Do Krynicy pojechałem po pieniądze. Byłem młodym śpiewakiem, mającym dwadzieścia cztery lata. Na świat miała przyjść Agata, a nam była potrzebna pralka automatyczna. Ja to mówię całkiem serio, pojechałem z czystą premedytacją. To, że dziś uprawiam taki zawód, to zawdzięczam córce Agacie, której jeszcze wówczas nie było na świecie.
Teresa Madej - Prawie z Krynicy ruszył pan na podbój europejskich scen operowych.
Marek Torzewski - To były bardzo nieciekawe w Polsce lata osiemdziesiąte dla takich zawodów jak mój, bo w kulturze nic ciekawego się nie działo. Trzeba było wybierać. W Brukseli w Operze Królewskiej zaproponowano mi możliwość dalszego kształcenia się. Decyzja była bardzo prosta, aczkolwiek początki nie były łatwe. Mieliśmy problemy z wyjazdem. Nie chciano nas puścić z kraju. Po wielkich monitach, gdzie interweniowało Ministerstwo Spraw Zagranicznych Belgii, wyjechaliśmy, a potem przez siedem lat nie mogliśmy przyjechać do Polski. Myśmy byli wtedy strasznie, strasznie młodzi i strasznie zakochani w sobie. I nam to nie przeszkadzało, cała nasza trójka była razem.
Teresa Madej - To ogromy kapitał, by budować swoją drogę artystyczną. Zaczął pan występować na wielu scenach Europy?
Marek Torzewski - Potem zaczął się taki łańcuszek różnych propozycji z całego świata. Ja jestem już na scenie ponad dwadzieścia sześć lat. Tego co zrobiłem, nikt mi już nie odbierze. Można mówić, co zrobi się dalej, ale jest to, co się zrobiło. Krytycy, czy dziennikarze mogą mówić różnie, kochać mnie lub nienawidzić. Ja zawsze mówię, że nie można dyskutować nad faktami, a fakty są takie, jakie są.
Teresa Madej - Jak to się stało, że w 2001 roku wykonał pan Hymn narodowy przed meczem polskiej reprezentacji z Ukrainą? Skąd padła propozycja?
Marek Torzewski - Był taki mecz w Brukseli, nie byliśmy jeszcze w Unii, pomiędzy Unią Europejską a "Orłami" Górskiego. I wtedy przyjechał pan Kazimierz wraz z "Orłami" i prezes Listkiewicz. Przed tym meczem w czerwcu 2001, ze strony belgijskiej śpiewak wykonał hymn narodowy, a ja wykonałem polski.
Teresa Madej - Czyli pierwszy raz zaśpiewał pan w Brukseli?
Marek Torzewski - Po meczu, podszedłem do prezesa Stanisława Listkiewicza i zapytałem: A co by było gdybym ja wystąpił przed meczem reprezentacji? Nikt do tej pory tego nie robił. A on odpowiada, chyba nic. Tak to się zaczęło. W październiku, oficjalnie na stadionie Śląskim w Chorzowie po raz pierwszy wykonałem Mazurek Dąbrowskiego.
Teresa Madej - Chciałabym zapytać o 2002 rok i piosenkę "Do przodu Polsko", która stała się hymnem reprezentacji polskiej.
Marek Torzewski - To była konsekwencja mojego występu przed meczem Polski z Ukrainą. Rok 2002 to Mistrzostwa Świata w Korei i Japonii i nasz udział po szesnastu latach nieobecności. Stworzyliśmy ten utwór z moim przyjacielem Włochem Antonio Baldassarre, słowa napisał Andrzej Mogielnicki. Niesamowite jest to, że ona powstała w osiem godzin. Ja powiedziałem do Antonio, słuchaj - co byś powiedział, gdybyśmy spróbowali zrobić taką piosenkę? A on - dlaczego nie. Za jakiś tydzień przynosi makietę, mnie się spodobała. Wysłałem muzykę do Andrzeja Mogielnickiego, a on za sześć godzin przysłał tekst.
Teresa Madej - Już wiem, że uraczy nas pan tym rewelacyjnym przebojem, który podoba się wszystkim.
Marek Torzewski - Mam nadzieję.
Teresa Madej - Wiem, że będzie pięknie. Widziałam podczas prób i ustaleń programu, że bardzo panu na tym zależy. I jeszcze zapytam o najnowszy album - "Magnes dusz". To jedenaście różnych stylistycznie utworów - klasyka, pop.
Marek Torzewski -Muzyka i nie tylko, bo i wykonanie - to jest cały czas poszukiwanie czegoś nowego. Ta płyta jest takim poszukiwanie. Z perspektywy czasu wiem, ze pewne rzeczy podobają się bardziej, inne mniej. Teraz zrobił bym to inaczej, co jest normalne. Człowiek szuka czegoś nowego. Można stać w miejscu i po raz tysięczny śpiewać arię z "Traviaty", ale trzeba poszukiwać, nawet jeśli nie wyjdzie. Ostatnio nagrałem dwie piosenki z raperem "Gorzki". Tak sobie eksperymentowałem. Dopiero po występie widać, czy coś wychodzi, czy nie. By o tym wiedzieć, trzeba to stworzyć.
Teresa Madej - Jaki jest dla pana wymiar tego zamojskiego występu? Swoje utwory zaśpiewa pan z Orkiestrą Symfoniczną?
Marek Torzewski - Z orkiestrami symfonicznymi jestem związany od samego początku. To bardzo miłe, że Tadeusz Wicherek zaprosił mnie do tego projektu. Dyrygent stojący za pulpitem musi mieć taką wizję, nie może być skupiony tylko na klasyce. Mnie się wydaje, że Tadeusz Wicherek jest taką osobą.
Teresa Madej - Mam wrażenie, że ma pan ogromny sentyment do piosenki "Nic nie dane jest na zawsze"?
Marek Torzewski - Bo to bardzo mądre słowa. To jest prawda, nic nie jest dane na zawsze. To, że dzisiaj występuję, że jestem tu, na tym pięknym Rynku - nie będzie trwało wiecznie.
Teresa Madej - To oznacza, że trzeba sobie cenić każdą chwilę?
Marek Torzewski - Trzeba się nauczyć pokory, wobec wszystkiego. Nie można być bufonem, bo strasznie dużo się traci. Nasze całe życie to cała ta piosenka - "nic nie dane jest na zawsze". Andrzej Mogielnicki napisał: "Nawet niebo ponad głową ma swój kres". Niesamowite. Nawet kosmos, którego nie jesteśmy w stanie ogarnąć, ma swój kres. Nie wiem jak mu to przyszło do głowy, ale to jest genialne.
Teresa Madej - Czy jest ulubiona aria/rola?
Marek Torzewski - Jest trudno ocenić. Nie wiem czy to wada, czy zaleta. Ja nigdy nie przywiązywałem się do jakieś piosenki, czy arii. Może to dlatego, że zawsze traktowałem swój zawód jako zawód, a nie misję. Ja wychodzę na scenę, żeby zarobić na swoje życie.
Teresa Madej - A gdyby pan nie był śpiewakiem operowym, to jakby pan zarabiał na życie?
Marek Torzewski - Ja uwielbiam gotować. I gdybym nie był śpiewakiem, to byłym chyba restauratorem.
Teresa Madej - Ulubione danie?
Marek Tozrewski - Generalne kuchnia włoska. Dla mnie najlepsza kuchnia. W tej kuchni jest tak jak z muzyką. Jeśli weźmie pani poszczególne elementy kuchni włoskiej to jest tak: oliwa, czosnek, bazylia, pomidory i w zależności od gustu - jakaś szynka. Pięć składników, może jeszcze dodatkowe trzy elementy, które dają gamę. Tak samo jak w muzyce, osiem dźwięków, i na tych ośmiu produktach można zbudować wszystko.
Teresa Madej - Dziękuję panie Marku, że pan poświęcił naszym Czytelnikom tyle czasu.
Marek Torzewski - To ja pani dziękuję.
Teresa Madej - Bardzo miło jest spotkać pana w Zamościu. A jak podoba się nasze miasto?
Marek Torzewski - Jak to mówią młodzi ludzie - Jest cool!
Teresa Madej - Dziękuję serdecznie. Do zobaczenia wieczorem!autor / źródło: Teresa Madej dodano: 2009-06-15 przeczytano: 17285 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|