|
Polacy też umieją grać czołowe role Na wstępie dzisiejszego tekstu pozwólcie Państwo na słowo wyjaśnienia dlaczego w zeszłym tygodniu nie ukazał się felieton mojego autorstwa. Należy się to zwłaszcza moim stałym Czytelnikom. Otóż artykuł został napisany i skorygowany, jak zwykle zresztą, ale nie opublikowano go za sprawą decyzji redaktora naczelnego.
Dzisiaj zacznę od przyznania czerwcowej nominacji na najgłupszą wypowiedź w mediach Lubelszczyzny. Otrzymuję ją lider na liście Samoobrony w naszym województwie Wiesław Kuc, którego wizerunek widniał chyba w każdej wiosce wokół Krasnegostawu. W spocie wyborczym, emitowanym w paśmie stricte regionalnym TVP INFO, zamieszczono wypowiedź tego pana, która padła podczas jednej z debat. Całość tych fraz w pełni ukazała potencjał polityczno-intelektualny europarlamentarzysty zeszłej kadencji, ale kwintesencją było zdanie: "Chciałbym nadal być członkiem do kontaktów międzynarodowych". Nie wiem czy pan Wiesław tylko zapomniał jakiegoś słowa w powyższej wypowiedzi, czy też i na co dzień z jego ust padają takie kwiatki, ale faktem jest, że społeczeństwo nie doceniło chęci protegowanego Andrzeja L. i coś mi mówi, iż będzie to z pożytkiem dla wszystkich.
W ostatnich dniach jednym z najczęściej komentowanych przez nasze media wydarzeń sportowych były finały koszykarskiej ligi NBA. W tym roku było o nich głośno częściej niż zwykle, a to sprawą Marcina Gortata, który miał niewątpliwy zaszczyt uczestniczyć w tych meczach w barwach Orlando Magic. Docenić to muszą nawet ci, którzy NBA serdecznie nie znoszą, czyli między innymi ja. Problem w tym, że Polaka przedstawia się w tych materiałach tak patetycznie, że mniej zorientowane osoby mogą mieć wrażenie, iż nasz rodak wręcz decyduje o obliczu swojej drużyny i bez niego na pewno nie miałaby ona szans dotrzeć aż do finału rozgrywek. Tymczasem w rzeczywistości Gortat wchodził do akcji średnio na kilka minut, podczas których jego nadrzędnym zadaniem było nie pogarszać stanu wypracowanego do tej pory przez zespół, by Dwight Howard mógł sobie spokojnie odpocząć na krzesełku. To prawda, że ze swej roli wywiązywał się należycie i może to być asumptem do dalszego rozwoju jego kariery, ale póki co robienie z niego kluczowego gracza jest, mówiąc delikatnie, pewną przesadą.
Innym wydarzeniem omawianym w ubiegłym tygodniu było zwycięstwo Sylwestra Szmyda na etapie prestiżowego wyścigu Dauphiné Liberé. Etap ten kończył się na słynnej górze Mount Ventoux, co dodatkowo podnosiło rangę sukcesu, który również bardzo doceniam. Ale, z całym szacunkiem, jeśli taki jednorazowy występ jest największym sukcesem kolarza, to nie można uważać jego kariery za bardzo udaną. Szmyd już bowiem ma swoje lata, a jednak przez całą swoją zawodową karierę jest tylko gregario, czyli zawodnikiem, który ma za zadanie pracować na sukces lidera zespołu i zarazem czynić to tak, by dotrwać do końca wyścigu. Dla takiego kolarza normą jest kończenie na przykład Giro d'Italia w piątej dziesiątce klasyfikacji ze stratą półtorej godziny do zwycięzcy. Szmydowi taka rola jednak bardzo pasuje i nawet w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" starał ją przedstawić tak, by Czytelnicy mieli chyba wrażenie, że gregario odgrywają ważniejszą rolę od liderów. Sam przeprowadzający wywiad chyba też był trochę oderwany od ziemi, bo zapytał pana Sylwka o to czy za wspomniany występ w Giro otrzymał jakieś gratulacje od Polskiego Związku Kolarskiego.
Nie pisałbym o tym wszystkim, gdybym nie miał w pamięci ubiegłorocznego zwycięstwa Roberta Kubicy w tradycyjnym plebiscycie "Przeglądu Sportowego". Zwycięstwa człowieka, o którego zeszłorocznych osiągnięciach za kilka lat nie będą pamiętać kibice Formuły 1 poza garstką polskich zapaleńców. O jego triumfie zadecydowała po prostu popularność uprawianego przezeń sportu w skali światowej. To spowodowało, że Kubica wyprzedził nawet naszych złotych medalistów olimpijskich. Tak się składa, że popularność koszykówki i kolarstwa w skali globu jest porównywalnie wysoka i dyscypliny te zdecydowanie wyprzedzają choćby biegi narciarskie, w których w tym roku brylowała Justyna Kowalczyk. Obawiam się, że głosujący na najlepszych sportowców Polski postawią na znajomość danego nazwiska w świecie, a nie na rzeczywiste sukcesy. Oczywiście jeśli na wrześniowych mistrzostwach Europy w Polsce nasza reprezentacja z Marcinem Gortatem (grającym zapewne dużo więcej niż w Orlando) wypadnie bardzo dobrze, to wówczas będzie to miało przełożenie merytoryczne na głosy, ale takie osiągnięcie w przypadku naszych koszykarzy raczej nie wchodzi w grę. Tymczasem nie zapominajmy, że to nie jest tak, że Polacy umieją tylko przegrywać. Wbrew pozorom potrafimy osiągać bardzo dobre wyniki. Tyle, że zazwyczaj mamy je w sportach, które nie są masowo popularne w świecie. Niemniej nie ma nic wstydliwego ani w pchnięciu kulą, ani w ćwiczeniach gimnastycznych, ani w wiosłowaniu, że nawiążę tylko do naszych mistrzów olimpijskich. Bądźmy więc z nich dumni i to ich stawiajmy najwyżej w hierarchii, nie zważając na to co świat pasjonuje obecnie najbardziej.autor / źródło: Robert Marchwiany dodano: 2009-06-18 przeczytano: 2894 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|