|
Szlachetna mistyfikacja - rozmowa z Jerzym TyburskimJerzy Tyburski wystawą "Na skraju świata"(Olkusz, Kraków ,Wrocław) - świętuje swoje dwadzieścia lat pracy artystycznej. W 2002 otrzymał wyróżnienie miesięcznika Art&Bussiness "Obraz Roku 2001" za pracę "Ułan" (autoportret). Od siedmiu lat jest dyrektorem Biura Wystaw Artystycznych Galeria Zamojska.
Teresa Madej - "Na skraju świata" to bardzo intrygujący tytuł. Uwodzisz nas poetyckim wpisem do katalogu wystawy. Jaki jest ten twój "świat"?
Jerzy Tyburski - Dla mnie Zamość jest środkiem świata. Ja tutaj wracam do dzieciństwa. Jest to jakaś refleksja na temat upływającego czasu. Ja wracam do tych miejsc, do tego "skraju świata". Co roku tam jeżdżę. To jest mała miejscowość na pograniczu pastwisk i rozlewisk - Oleszyce koło Lubaczowa. Staję przed tym horyzontem, przed tymi topolami, przed tym miejscem, gdzie ziemia styka się z niebem.
Teresa Madej - Czy każdy może zobaczyć ten moment/ miejsce gdzie ziemia styka się z niebem?
Jerzy Tyburski - Nie mam pojęcia. (śmiech). Właściwie zapachy się tylko nie zmieniają, bo jest tam w dalszym ciągu zakład drzewny, przy którym się wychowałem, gdzie pracowali rodzice. Tam otwierał się świat baśni i marzeń, naszych pasji, podchodów, zabaw dziecięcych. Ja przeżyłem ogromną tragedię, gdy rodzice za lepszym życiem przenosili się z nami do Zamościa.
Teresa Madej - Ile miałeś wtedy lat?
Jerzy Tyburski - To było w czwartej klasie szkoły podstawowej, byłem dzieckiem, ryczałem jak bóbr. To był koniec, koniec dzieciństwa. Zerwanie z tym światem było dla mnie wielkim dramatem.
Teresa Madej - Ten raj zabrałeś ze sobą?
Jerzy Tyburski - Myślę, że tak. Tam są ludzie, którzy mnie pamiętają, albo pamiętają moich rodziców - dziwią się: Ty tu wracasz? Po co tu wracasz? Nikt tu nie przyjeżdża! Znowu tu przyjechałeś!
Teresa Madej - Twoje malarstwo jest z innego wymiaru. Co cię inspiruje poza klimatami z dzieciństwa? Książki?
Jerzy Tyburski - Tak, jest trochę baśniowe. Niektórzy pytają - do jakich to książek jest to malarstwo? Ja mówię, że do nienapisanych. I to jest historia, która się utrwaliła. Jeden obraz wynika z drugiego. I gdzieś tam sobie piszę na boku. To są raczej refleksje o tym, co dzieje się wokół mnie. To taka refleksja terapeutyczna. Dziennik prowadzę już sporo lat. Nazbierało się sporo karteluszek, a właściwie to już stosy zeszytów. A obrazy? Obrazy pojawia się we mnie. Staram się je utrwalać. To niezwykłe wariactwo to malarstwo, sztuka. Myślę, że sztuką jest zapanować nad tym wariactwem.
Teresa Madej - Twoje malarstwo to nie jest tylko malunek, piękny kolor, warsztat, ale ten głębszy wymiar obrazu, czyli warstwa treściowa. To coś, co zatrzymuje wzrok widza. Czy możne inspiracja literaturą?
Jerzy Tyburski - Trudno mówić o inspiracji literaturą, raczej nie. Może to być inspiracja artystami, którzy zrobili na mnie wrażenie. Takimi jak Modigliani, który malował pięknie kobiety. Kobiety nie zawsze piękne, ale malarstwo tak. Myślę o zjawiskach plastycznych, takich jak Jerzy Nowosielski. Z drugiej strony jest ten styk kultur, Wschodu i Zachodu - wschodniej ikony ze światem zmysłowym Zachodu. W swoich obrazach dążę do kumulacji tych wartości. Czerpię ze świata zmysłowego i pewnego realizmu. Mój realizm jest na tyle realny, że czerpie z tych zdobyczy i z pewnej deformacji, którą użytkuję. Na poły realizm, na poły baśniowość. Ja strasznie lubię nabierać widza, że to "naprawdę jest". Ten świat, który ja tworzę, że jest prawdziwy. To co mówił Janusz Kapusta i Krzysztof Zacharow: żeby zadziwiać, żeby wciągać kogoś, intrygować. Żeby zrobić tak obraz, że ktoś stwierdzi: rzeczywiście, to prawda! Żeby ktoś uwierzył, że to jest prawdziwe. To jest taka szlachetna mistyfikacja. To mnie strasznie uwodzi. Mam parę pomysłów, dzięki którym nawiązuję dialog z odbiorcą. Obrazy muszą mieć siłę. To jest marzenie chyba każdego artysty malarza, żeby widz stwierdził - coś w tym jest! I żeby nie przeszedł obojętnie.
Teresa Madej - Twoje prace są figuratywne - jest postać i są one dla mnie dość pogodne, poza oczywiście "Naigrywaniem".
Jerzy Tyburski - Jest sporo prac na temat kruchości istnienia, kruchości ludzkiego życia, zwłaszcza w moich martwych naturach, które są tak delikatne, jakby za chwile miały się rozpaść. Nie wiem czy są aż tak pogodne. Nieraz pojawiają się elementy związane z przemijaniem, ze śmiercią. Chociaż ja staram się obłaskawić wszystkie straszne rzeczy - lęki tragedie, wojna. Staram się to wszystko obudować językiem anegdoty, pogodnym. Dużo jest kruchości, i nie jest to sentymentalne, tylko jest to język plastyczny. Trudno jest to wypowiedzieć. Artyście łatwiej idzie język plastyczny. Dużo jest też w pracach humoru, czyli dystansu. Zbyszek Dmytroca określił to kiedyś - metafizyka i śmiech, czyli jak pogodzić poważne rzeczy i mniej poważne.
Teresa Madej - Wystawa jest pewnym podsumowaniem twórczości/dokonań. Jaka jest?
Jerzy Tyburski - Wystawę: Olkusz - Kraków - Wrocław tworzą dwa nurty. Jest to dwadzieścia sześć obrazów. Włożyłem mnóstwo pracy i poświęciłem strasznie dużo czasu. Jest tu nurt bardziej poważny - religijny, można powiedzieć - metafizyczny, i drugi - commedia dell'arte, czyli żart z tych poważnych rzeczy, anegdotyczna forma. Jakaś błazenada, paru Pierrotów jest na tej wystawie. Te dwa nurty łączy - jak zauważyłaś - figura, zwiewna, delikatna, krucha. Czy to będzie przedmiot - dzbanek, czy postać, figuracja, która się przewija. Czasem też ironicznie patrzę na ten swój warsztat, czyli tzw. "cztery chwyty na fujarkę" - tak można to określić. Czyli jak zbudować obraz, żeby on był osobisty: gęsta materia malarska, fakturowość, kolor i żeby on "wybrzmiał" nie fałszywie, tylko szczerze.
Teresa Madej - Czyli trzymasz się tych czterech zasad? To złoty środek?
Jerzy Tyburski - Myślę, że obraz powinien być zbudowany w sposób malarski. I żeby był zrównoważony, w sensie treściowym, czyli literackim. Żeby nie było nadmiaru czegoś. Najbardziej zrównoważone, przeżyte i najbardziej dopracowane obrazy robi się bardzo długo. Średnio jest to półtora miesiąca pracy przy jednym obrazie. Ostatnie kilka lat to jest zadziwiająca regularność - dwanaście obrazów na rok. Nie ukrywam, ż powinienem być z tego dumny. Przede wszystkim dużo systematycznej pracy. Malarzem się nie bywa, tylko jest. Dużo zawdzięczam systematycznej pracy z tą materią i myślę, że także refleksji. Ta refleksja, tak jak to pisanie - jest ważne. Ja jestem szczęśliwy. Tutaj mam ogromny kontakt ze światem, z wybitnymi artystami. To jest bardzo potrzebne.
Teresa Madej - Zarządzanie Galerią Zamojską daje ci komfort kontaktu z dziesiątkami artystów. To pomaga?
Jerzy Tyburski - Dyrektorem BWA jestem od siedmiu lat. To pomaga, bo musi być konfrontacja. Jeśli jej nie ma, to robi się dużo błędów, można popaść w niepotrzebną manierę. A takie spotkania jak z Januszem Kapustą albo z Krzysztofem Zacharowem to "kopniaki". Oni szczerze "walą" co jest dobre, a co im się nie podoba. Krzysiek powiedział: To jest dzieło sztuki, a inny obraz - to jest knot. Co ty - nie rób knotów, rób dobre obrazy.
Konfrontacja z krytyką, konfrontacja z artystą, który powie ci wszystko - jest bardzo cenna. Mam jeszcze taką zaletę, że nie mam kompleksów. Robię, i jeśli widzę, że coś jest źle, to zamalowuję i powstaje coś innego. Najczęściej jestem uparty i drążę obraz.
Teresa Madej - Jak powstają obrazy powiązane tematycznie?
Jerzy Tyburski - Malowanie zaczyna się zupełnie niespodziewanie, gdzieś na rogu ulicy, gdzieś w rozmowie z miłą osobą. To jest tzw. pierwotne wzruszenie, pojawia się niespodziewanie, albo temat jest wynikowy, wynika z poprzedniego obrazu. Wtedy jest niekończąca się historia. Dużo by o tym mówić. Jest błysk i pojawia się obraz.
Teresa Madej - Czyli iluminacja?
Jerzy Tyburski - Tak. Wtedy poprzez te wszystkie tematy, które poznałem i materię malarską, która posiadam, dążę do nawiązania do tej iluminacji.
Teresa Madej - Odkąd pamiętasz, chciałeś być artystą?
Jerzy Tyburski - W przedszkolu pomagałem koleżankom malować laurki. Przychodzili do mnie koledzy z prośbą, żebym im namalował. Chciałem być wielkim, sławnym piłkarzem. To były dziecięce marzenia. Dużo lat spędziłem w KS "Hetman".
Teresa Madej - W 2002 roku otrzymałeś prestiżową nagrodę miesięcznika Art&Bussiness za "Obraz Roku 2001". Jaki to był obraz?
Jerzy Tyburski - To jeżdżący "Ułan" - to jest mój autoportret. Taka autoironia. Ja na takim wielkim koniu z włócznią, błąkający się po świcie. To był piękny koń. Ten obraz jest w kolekcji jednego z najbogatszych ludzi w Polsce. Komisja międzynarodowa była urzeczona. Polska była przed wejściem do Unii. To był taki "Ułan" z Polski, zagubiony Don Kichot, niedojrzały chłopczyk na koniu. Kupiony został bezpośrednio z wystawy.
Teresa Madej - Masz komfortową sytuację do tworzenia - dyrektorujesz BWA, spotykasz kolegów "po pędzlu". A czy można być tylko artystą plastykiem?
Jerzy Tyburski - Wszyscy wiedzą, że "tort jest mały". Jest dużo napięć, rywalizacja w środowisku. Nawet ci w Nowym Jorku miedzy sobą konkurują ze sobą i nawzajem się obciążają o ściąganie pomysłów.
Teresa Madej - Czy artysta powinien być pokorny i czekać na tę iluminację pomysłu?
Jerzy Tyburski - Myślę, że z urodzenia jestem pokorny i religijny. To wyssałem z "mlekiem matki" - pokorę wobec pracy. Żeby zrobić obraz trzeba dużo pokory i autorefleksji, że ciągle jest się niedoskonałym. Mnie to pomaga, mam więcej energii, żeby działać także na rzecz tego środowiska w wymiarze managera. Są dobre wystawy - to wynika z mojego temperamentu.
Teresa Madej - Czy zawsze wiedziałeś, że po studiach wrócisz do Zamościa?
Jerzy Tyburski - Może gdybym nie założył rodziny, to może byłaby szansa na bardziej dynamiczną karierę. Tak się potoczyły losy i nie żałuję. Jestem w komfortowej sytuacji, mam swobodę tworzenia, a ja lubię czuć się bezpiecznie. Musi być zaplecze, którego pragnę, nawet jako osoba uduchowiona.
Teresa Madej - Czy artysta tęskni do tego kolejnego obrazu, żeby zakrzyknąć: To jest ten!
Jerzy Tyburski - Takie obrazy pojawiają się z niezbyt dużą częstotliwością, ale się pojawiają, takie plastyczne i treściowe.
Teresa Madej - Pomyślałam, że parę twoich "Pierrotów" stanowiłoby znakomitą oprawę dla "Karnawału weneckiego" w Zamościu. Czy artysta wyjdzie ze swoimi pracami na Rynek Wielki? Takie plastyczne show?
Jerzy Tyburski - Dobrze, zrobimy to. Moje obrazy chwilami są takie plakatowe, takie jak do teatru, zrobione z coraz większą precyzją, maestrią. Ciągle dążę do tego.
Teresa Madej - Gratuluję "plastycznego tournee" po Polsce. Dziękuję za rozmowę.
autor / źródło: Teresa Madej dodano: 2009-06-26 przeczytano: 15781 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|