|
Zdrada i służbaSzanowni Państwo! Dzisiaj przypada 25 rocznica wprowadzenia stanu wojennego. Jak do tego doszło? W sierpniu 1980 roku znaczna część, a może nawet większość społeczeństwa polskiego, podniosła bunt przeciwko partii. Pod naporem tego buntu partia komunistyczna zaczęła się rozpadać, wytwarzając polityczną próżnię. Tę próżnię natychmiast zaczęły wypełniać tajne służby wojskowe i cywilne i w ich stronę przesunął się punkt ciężkości władzy.
Ale bunt przyniósł też pewien sukces społeczeństwu. Uzyskało ono własna polityczną reprezentację, która z różnych względów przybrała formę związku zawodowego. Był to osobliwy związek, bo skupiał wszystkie zawody i miał strukturę terytorialną. Ta okoliczność wskazuje, że "Solidarność" tak naprawdę nie była związkiem, tylko swego rodzaju alternatywnym państwem, podobnie, jak w czasie okupacji niemieckiej, Polskie Państwo Podziemne.
Krótko mówiąc, wytworzył się stan dwuwładzy który na dłuższą metę jest nie do utrzymania. Suwerenność polityczna oznacza bowiem, że żadna władza na swoim terytorium nie toleruje władzy równej sobie. Dlatego też między "Solidarnością", a cywilna i wojskową bezpieką, która opanowała struktury państwowe, musiało dojść do konfrontacji. Generał Jaruzelski też to rozumiał i za parawanem oficjalnych rozmów i pojednawczych gestów, przygotowywał konfrontację zbrojną. W konfrontacji zbrojnej bowiem, wszystkie atuty były po stronie bezpieczniaków i wojska, bo "Solidarność", podobnie jak reszta społeczeństwa, była całkowicie bezbronna.
"Solidarność" - owszem - była silna, a raczej sprawiała wrażenie silnej dopóty, dopóki rywalizacja była, że tak powiem, "sportowa", czyli pokojowa. W przypadku konfrontacji zbrojnej - nie miała szans na zwycięstwo. Stan wojenny oznaczał więc likwidację, czy ściślej - zepchnięcie "Solidarności" do podziemia, w którym musiała walczyć o przetrwanie. Bezpieczniacy i razwiedka wojskowa odzyskały pełnię władzy.
Oceniając stan wojenny z ówczesnej perspektywy, można śmiało powiedzieć, że był on aktem zdrady narodowej. Bezpieczniacy i wojskowa razwiedka wystąpiły bowiem przeciwko narodowym aspiracjom do wolności i niepodległości politycznej. Zamiast służyć swemu narodowi, który ich karmił i uzbroił, wykorzystały swoją pozycję, by go obezwładnić, zapanować nad nim i go ograbić.
W tym kontekście twierdzenia generała Jaruzelskiego, jakoby wprowadzeniem stanu wojennego obronił nas przed zmasakrowaniem przez Sowietów, nie wytrzymuje krytyki. Pozór prawdziwości nadaje temu twierdzeniu tylko przypadkowa okoliczność, że społeczeństwo, czy choćby "Solidarność", nie stawiły zbrojnego oporu. Jedyny strzał, jaki z tej strony padł w stanie wojennym, to był strzał z pistoletu do sierżanta Karosa. Inne przypadki oporu, często zresztą bohaterskiego, miały charakter bierny. Ale i tam, gdzie ten bierny opór wystąpił, miało miejsce użycie broni. Gdyby zatem społeczeństwo, albo chociaż "Solidarność", stawiły opór zbrojny, generał Jaruzelski nie zawahałby się wymordować nas i zmasakrować, żeby tylko zasłużyć sobie na pochwałę Leonida Breżniewa i na order Lenina Wiecznie Żywego. Taki ci już z niego "Polacziszka".
Więc dzięki stanowi wojennemu bezpieczniacy cywilni i wojskowi odzyskali pełnię władzy nad narodem polskim. I co z tą władzą zrobili, w jakim celu jej użyli? Z dzisiejszej perspektywy i w świetle zachowanych dokumentów wiemy ponad wszelką wątpliwość, że w celu obezwładnienia narodu i zapanowania nad nim - żeby go obrabować.
Pod osłoną tak zwanych "surowych praw stanu wojennego" komunistyczna nomenklatura przystąpiła do rozkradania państwa. Ten proceder, nazwany później uwłaszczeniem nomenklatury, przybrał charakter masowy od połowy lat 80-tych, kiedy stało się wiadome, że nastąpi ewakuacja imperium sowieckiego ze Środkowej Europy i komuna musi przygotować się do zajęcia nadrzędnej pozycji w nowych warunkach ustrojowych. To wtedy właśnie doszło do cichego porozumienia komuny z "lewicą laicką", czyli dawnymi stalinowcami, stanowiącymi wówczas część "demokratycznej opozycji".
Jak wynika z ujawnionych protokołów rozmów Jacka Kuronia z płk Janem Lesiakiem, "lewica laicka" zasugerowała komunie dyskretne wyeliminowanie ze struktur podziemnych tak zwanej "ekstremy", czyli politycznych konkurentów "lewicy laickiej", w zamian za co ona, już "w imieniu społeczeństwa", udzieli komunistycznej nomenklaturze gwarancji zachowania i pozycji społecznej i "zdobyczy" nagrabionych podczas uwłaszczenia - już w nowych warunkach ustrojowych.
Zwróćmy uwagę na podobieństwo stanu wojennego w roku 1981 do początków sowieckiej okupacji Polski w roku 1944. Ówczesny terror i eksterminacja polskich patriotów z Armii Krajowej stanowiły nie tylko metodę obezwładnienia narodu polskiego i zapanowania nad nim, ale również - obrabowania go poprzez tak zwane dekrety nacjonalizacyjne. Wtedy komunistyczna szajka dokonała rabunku polskich obywateli, żeby zająć dominującą pozycję w ramach ustroju socjalistycznego. W stanie wojenny po raz drugi sięgnęła po terror, żeby w kilka lat później po raz drugi obrabować naród, tym razem rozkradając własność państwową, by w ten sposób zająć dominującą pozycję w tej karykaturze kapitalizmu, jaką do spółki z "lewicą laicką" stworzyła.
I w jednym i w drugim przypadku skierowane to było przeciwko narodowi, przeciwko jego interesom i aspiracjom i dlatego stanowi niewątpliwy akt zdrady. Te dwa akty zdrady, zarówno na początku, jak i przy końcu PRL-u są potwierdzeniem, że komuna w polskim organizmie narodowym stanowi ciało obce, rodzaj gangreny, którą trzeba wyciąć bez wahania, bo w przeciwnym razie może ona doprowadzić do zgangrenowania całego organizmu.
Tak się przypadkowo złożyło, że w przeddzień 25 rocznicy stanu wojennego w Polsce, w dalekim Chile umarł generał August Pinochet. Komunistyczna i trockistowska międzynarodówka, podobnie zresztą jak "lewica laicka" i zbieranina różnych obłąkańców, oskarżyły go o zbrodnie i odsądziły od czci i wiary. Tymczasem generał August Pinochet miał odwagę wyciąć komunistyczną gangrenę z organizmu narodu chilijskiego po to, by przeprowadzić niezbędne reformy, które zapewniły mu trwały dobrobyt.
Zestawiając postać generała Augusta Pinocheta w generałem Wojciechem Jaruzelskim mamy pełny kontrast, pełne przeciwieństwo. Z jednej strony wojskowy, który potrafił służyć swojemu narodowi. Z drugiej - wojskowy, który własnemu narodowi wypowiedział wojnę, żeby przysłużyć się obcemu imperializmowi i miejscowej bandzie złodziejaszków i drapichrustów.
Dzięki temu zbiegowi okoliczności łatwiej nam dzisiaj rozeznać, gdzie jest czarne, a gdzie białe, gdzie służba własnemu narodowi, a gdzie narodowa zdrada. Wpatrując się w takie znaki możemy wyciągnąć z historii właściwe wnioski, wbrew podejmowanym przez michnikowszczyznę próbom zacierania różnicy między dobrem, a złem. Szczęść Boże! Mówił Stanisław Michalkiewicz.autor / źródło: Stanisław Michalkiewicz
dodano: 2006-12-15 przeczytano: 3015 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|