|
Jedyny taki dyrygent - rozmowa z Tadeuszem WicherkiemUrodzony i wychowany w rodzinie muzycznej dyrygentem chciał być od zawsze, tak jak ojciec i stryj. Spełnił swoje marzenia dyrygując najlepszymi orkiestrami w Polsce. Ma w swoim repertuarze opery, balety i utwory symfoniczne. Jest kompozytorem i reżyserem. Dyrektor naczelny i artystyczny Orkiestry Symfonicznej im. Karola Namysłowskiego w Zamościu współpracuje z Teatrem Wielkim - Operą Narodową, Warszawską Operą Kameralną i Warszawska Orkiestrą Symfoniczną. W roku 2008 Tadeusz Wicherek uhonorowany został tytułem "Ambasador Kultury Zamość 2008".
Teresa Madej - Jakie było dzieciństwo chłopca otoczonego muzyką?
Tadeusz Wicherek - Moja rodzina obracała się w dwóch kulturach - wschodniej i Śląska. Rodzina mojej mamy, Alicji z domu Kochaniak, pochodziła ze Lwowa. Ojciec mamy był ortopedą i utrzymywał całą rodzinę. Kiedy wybuchła wojna babcia była młodą dziewczyną, a moja mama miała siedem lat. Dziadek z Armią Andersa wyemigrował. Był w Anglii i działał w Dywizjonie 302. Był inżynierem konstruktorem. To pozwoliło mu na uprawianie zawodu ortopedy, bo wówczas trzeba było być w ortopedii wynalazcą. Został na Zachodzie, w Greenwich. Był kilkakrotnie w Polsce pod stałą obstawą ubeków, zmarł w Anglii.
Teresa Madej - Potem przyszła ekspatriacja Polaków ze Lwowa.
Tadeusz Wicherek - Mama z babcią musiała opuścić Lwów po 1945 r. Osiadły w Dzierżoniowie, potem w Gliwicach. Tu mama poznała ojca, tu się urodziłem. Rodzina ojca była typowo śląska. W mojej mowie nie słychać gwary śląskiej, ponieważ babcia ze strony mamy przez cały czas mieszkała z nami. Natomiast u babci było - "tałojta", "tajoj". U mnie już nie. Druga babcia była organistką w kościele w Gliwicach. Grywała zarówno na dużych organach jak i na małych fisharmoniach. Drugi dziadek to był Ktoś - przedwojenny kolejarz w białych rękawiczkach. Tak kolejarze na Śląsku chodzili do pracy. Domu, w którym mieszkali, już nie ma. Wykształcili muzycznie dwóch synów: Antoniego i Henryka Wicherka.
Teresa Madej - Czyli wyrósł klan Wicherków - znakomitych muzyków.
Tadeusz Wicherek - Mój stryj, Antoni Wicherek to obecny prezes Stowarzyszenia Polskich Artystów Muzyków, wieloletni dyrektor Teatru Wielkiego w Łodzi i Teatru Wielkiego w Warszawie, a przez dziesięć lat dyrektor Opery w Oberhausen. To jedna z większych postaci w muzyce klasycznej, co z dumą podkreślam. To Ktoś, kto bardzo dużo wie i umie. Ma osiemdziesiąt lat i nadal dyryguje i są to bardzo dobre koncerty. Na nim się trochę wzorowałem. Mój ojciec Henryk był dyrygentem i chórmistrzem w Operetce Śląskiej w Gliwicach. W tym środowisku pozostał. Pracował w szkole muzycznej prowadząc klasę skrzypiec, orkiestrę i chór. Wszystkie dzieci które uczęszczały do szkoły muzycznej kształcił ojciec. Został w Gliwicach, Antoni wyjechał do Wrocławia. Zaczynał w Teatrze, Operze Wrocławskiej, potem była Warszawa, która "ustawiła go życiowo". Mój ojciec, urodzony w 1931 r., zmarł w sierpniu br.
7 października Szkoła Muzyczna zorganizowała koncert w kościele p.w. Wszystkich Świętych w Gliwicach poświecony trzem pedagogom, głównie ojcu, bo taki był zamysł jego wychowanków, którzy ten koncert zagrali. Niedawno zmarł także dyrektor Szkoły Muzycznej pan Mikuła, rok wcześniej zmarła moja profesor fortepianu Krystyna Muszyńska i ten koncert poświęcono tym osobom.
Teresa Madej - Muzyka otaczała cię od narodzin. Była twoim przeznaczeniem?
Tadeusz Wicherek - W takiej muzycznej rodzinie wzrastałem. Słuchałem także wówczas radia. Antoni sporo nagrywał z Orkiestrami. Często radio prezentowało utwory pod dyrekcją Antoniego Wicherka. Były też utwory pod dyrekcją Antoniego Wita. I kiedy spiker zapowiadał pod dyrekcją Antoniego... to ja byłem przygotowany na Wicherka, a tu padało ...Wit. Miałem wtedy z pięć, sześć lat. Z przyjemnością to wspominam.
Teresa Madej - Opowiedz o mamie, lwowiance.
Tadeusz Wicherek - Mama była cenionym pedagogiem. Zaraz po skończeniu osiemnastu lat dostała do wyboru, albo będzie uczyć dzieci rosyjskiego albo dostaje przydział pracy fizycznej i idzie do łopaty. Dlaczego rosyjskiego? Bo urodziła się we Lwowie i w dowodzie osobistym miała wpisane - miejsce urodzenia: ZSSR. Według ówczesnej władzy znaczyło to, że musi znać rosyjski. Takie czasy - nie było wyjścia, poszła uczyć. Wtedy poznała ojca. Potrafiła grać na fortepianie i uciekała od nauki rosyjskiego, choć skończyła studia wieczorowe. Przede wszystkim prowadziła zajęcia z muzyki, bo była jedyną osobą w szkole, która potrafiła grać na fortepianie. Potem została dyrektorem szkoły i była nim aż do emerytury. Cieszyła się poważaniem - potrafiła wiele spraw rozwiązać i była lubiana przez młodzież i grono pedagogiczne.
Teresa Madej - Do tej szkoły chodziłeś?
Tadeusz Wicherek - Nie! Broń Boże. Chodzić do szkoły gdzie dyrektoruje mama? Nie. Ja chodziłem do "czwórki", mama uczyła w "piątce", potem w "siedemnastce". Później głównie uczyła śpiewu. Tata czasami prowadził lekcje skrzypiec w domu. Zdarzało się, że musiał odrabiać zajęcia szkolne, jak jechał na koncert z Operetką. Do dzisiaj tak się praktykuje, że jeżeli muzycy/nauczyciele nie mogą być na zajęciach z powodu próby, czy wyjazdu koncertowego, to są zobowiązani je odrobić. Czasem uczniowi było bliżej do mieszkania nauczyciela niż do szkoły. To jest fakt autentyczny. Nad nami mieszkały dwie bliźniaczki - Beata i Sylwia, uczennice ojca, grały na skrzypcach. Więc łatwiej było im zejść dwa piętra do ojca niż iść do oddalonej szkoły. Słuchałem tych lekcji, a poza tym chodziłem z ojcem na próby do Operetki.
Teresa Madej - To dlatego, że lubiłeś, czy że tata nie miał z tobą co zrobić?
Tadeusz Wicherek - Głównie lubiłem, a czasami nie było co ze mną zrobić, bo nie chciało mi się spać w przedszkolu, więc jadłem obiad, tata w przerwie przychodził do przedszkola, brał mnie, a że Operetka była bardzo blisko przedszkola, to szliśmy na drugą część próby, szczególnie na próby sceniczne. Ojciec nie prowadził wtedy próby jako chórmistrz, tylko doglądał chóru, czasem siedział ze mną, czasem chodził coś poprawić. Słuchałem wówczas wielkich wokalistów Operetki Śląskiej, począwszy od Wandy Pogańskiej, Stanisława Ptaka, Beaty Artemskiej, Małgorzaty Derdzianki, Andrzeja Górskiego - znakomitych solistów.
Teresa Madej - Byłeś taką maskotką Operetki? Przychodziły inne dzieci?
Tadeusz Wicherek - Tak. Wtedy jeździliśmy wspólnie na rodzinne wczasy. Mieszkańcy Śląska generalnie jeździli nad morze, dla zdrowia. Teraz na Śląsku jest bardzo czysto. Dawniej, niestety "kopciło" się tak, że po przejściu do szkoły czy do kościoła miało się ciemne ręce. Na porządku dziennym było mycie rąk. Nie było centralnego ogrzewania, w każdym mieszkaniu paliło się węglem i smog był znacznie większy jak z kopalni.
Teresa Madej - Na jakiej ulicy mieszkałeś w Gliwicach?
Tadeusz Wicherek - Chopina. Jakże może być inaczej?
Teresa Madej - Kiedy pierwszy raz zagrałeś, sięgnąłeś po instrument? Jaki to był instrument?
Tadeusz Wicherek - Chciałem grać na skrzypcach, bo tata grał na skrzypach, mniej na fortepianie. "Na skrzypce" poszedłem będąc jeszcze w przedszkolu. Grając na skrzypcach trzeba było mocno wykrzywiać sylwetkę, powstawało skrzywienie kręgosłupa i rodzice przenieśli mnie na fortepian. Na fortepianie grałem do matury. Najpierw skończyłem szkołę muzyczną w Gliwicach, a potem zacząłem dojeżdżać do Liceum Muzycznego do Katowic, pomimo, że był II stopień w Gliwicach. To była moja decyzja.
Teresa Madej - Czym było to podyktowane?
Tadeusz Wicherek - Trochę z powodu kolegi. Mój o rok starszy kolega ze szkoły muzycznej poszedł do Liceum Muzycznego w Katowicach i wiedziałem, że on się tam mocno rozwinął. Ja także bardzo chciałem się kształcić. Wiedziałem, że jeżeli będę w liceum "normalnym" to będę musiał poświęcić czasu na naukę ogólną, a poza tym nie widziałem w Gliwicach pedagoga z którym chciałbym współpracować. Wydawało mi się, że powinienem szukać kogoś dalej, choć moja pani profesor była bardzo dobra i wykształciła później pianistę startującego w Konkursie Chopinowskim. Wracając do kolegi, który rok wcześniej poszedł do Liceum Muzycznego do Katowic - to był Staszek Sojka. Razem dojeżdżaliśmy do Katowic, a z nami jego brat, Rysiek, który dziś jest znanym flecistą w NOSPR (Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia w Katowicach).
Teresa Madej - Rozumiem, że tutaj nie było dyskusji, że idziesz do szkoły muzycznej?
Tadeusz Wicherek - Jeszcze dopowiem, że dojeżdżała z nami koleżanka, która kończyła Liceum, a jej chłopak rok wcześniej skończył to Liceum. Ta koleżanka to Marysia, a jej chłopak to Krystian Zimerman. Ona była z Gliwic a on z Zabrza.
Teresa Madej - Ten Śląsk to zagłębie muzyczne?
Tadeusz Wichrek - Tak. Ja się z tego śmieję. To tak jak mówią na Śląsku: każdy ma swoje hobby. Nie. Bo jeden to ma gołębie, drugi to ma działkę a trzeci prace ręczne albo muzykę.
(tu usłyszałam, po raz pierwszy, gwarę śląską w wydaniu Tadeusza Wicherka).
Teresa Madej - Nie wyobrażałeś sobie, że mógłbyś robić coś innego niż rodzice?
Tadeusz Wicherek - Nie. Ja byłem zdecydowany. W międzyczasie stworzyliśmy z kolegą zespół muzyki sakralnej przy kościele. Ja grałem na fisharmonii, koledzy na gitarach i wspólnie śpiewaliśmy. Później były organy elektroniczne i gitara. Był taki czas, że w kościołach grywały zespoły rockowe, możemy to określić jako pop chrześcijański. Za nasze granie otrzymaliśmy II miejsce na "Sacrosongu" w Częstochowie a dyplom podpisywał nam kardynał Stefan Wyszyński. Teraz mieliśmy spotkanie zespołu. Wspominaliśmy dawne czasy.
Teresa Madej - Potem wybrałeś Warszawę?
Tadeusz Wicherek - Choć miałem duże sukcesy jako pianista - grałem w Filharmonii Śląskiej jako pianista "Błękitną rapsodię", dyrygowałem kolegami, to już wtedy wiedziałem, że pójdę na dyrygenturę. Miałem też sukcesy w duecie fortepianowym - był taki cykl "Młodzi artyści na estradzie i antenie". Z Magdaleną Sondą graliśmy Paganiniego, Góreckiego. Żadne z nas nie zostało pianistą - ja poszedłem na dyrygenturę, ona na pediatrię.
Teresa Madej - Dlaczego dyrygentura?
Tadeusz Wicherek - Podobała mi się orkiestra. To fascynuje młodego człowieka. Napatrzyłem się na dyrektora Karola Stryję, najdłużej działającego w Polsce dyrektora Filharmonii Śląskiej, prawie trzydzieści lat. Chodziłem na jego koncerty, to był fachowiec.
Teresa Madej - Czy było łatwo dostać się na dyrygenturę?
Tadeusz Wichrek - Ja chciałem zdawać na dyrygenturę w Katowicach, ale nie było wyboru, albo Kraków albo Warszawa. Wybrałem Warszawę ze względu na stryja. Był dyrektorem Teatru Wielkiego w Warszawie. Kiedy poszedłem na studia kończył swoją działalność w Teatrze Wielkim i zaczął pracować w Oberhausen. Przyjmowany byłem przez jego teściową na obiadkach. Najbardziej ze spotkań pamiętam genialną zupę "nic". To zupa z mleka, z roztartym żółtkiem, konsystencja rzadkiego budyniu o smaku waniliowym i kluski uformowane z bitego białka. Przepyszna. Próbowałem robić sam ale mi się nie udawało.
Na Wydziale Wokalnym przygotowywano operę "Damy i husary" Łucjana Kamieńskiego. Potrzebowali asystenta. Byłem na I roku. Dziekan zapytał studentów wydziału dyrygentury czy któryś nie zechciałby asystować dyrygentowi, dyrygując na próbach scenicznych. Zgłosiło się nas dwóch, Michał Kamenski z Chicago, Amerykanin z polskim nazwiskiem i ja.
Teresa Madej - Obydwaj dyrygowaliście?
Tadeusz Wicherek - Mieliśmy swoje zajęcia, więc dyrygowaliśmy na zmianę. Wokaliści mieli próby codziennie, więc jeden z nas musiał być zawsze. Kierownik muzyczny został zdjęty z tej funkcji bo zapił i ostatecznie premierą dyrygował Michał. Miałem kontakt z Operą - Teatrem Wielkim od I roku studiów.
W uzupełnieniu - wracając kiedyś z uczelni do "Dziekanki" - to był bardzo rozrywkowy akademik na Krakowskim Przedmieściu (aktorzy, plastycy, muzycy i studenci szkoły baletowej), zobaczyłem plakat: "Chcesz poszerzyć swoje horyzonty, wstąp do Klubu Przewodników Beskidzkich". Chciałem poszerzyć horyzonty więc wstąpiłem, zrobiłem kurs przewodników. Utrzymałem się choć przy naborze 500 osób rocznie, kurs kończyło kilkanaście, do dwudziestu osób. Mam więc blachę przewodnicką. To było na III roku.
Teresa Madej - Prowadzisz grupy po Beskidach?
Tadeusz Wicherek - Tak, prowadziłem obozy, rajdy. Ale co jest istotne, ja na tych kursach nauczyłem się historii Polski. Takiej, o której wcześniej nie mówiło się w szkołach. Musiałem mieć wiedzę, żeby opowiadać grupom. Szczególnie Akcja "Wisła", przesiedlenia, bandy UPA - bo mój teren to Beskid Niski i Bieszczady. Przewodnictwo nauczyło mnie odpowiedzialności za grupę. To mi pomogło później w pracy dyrygenckiej. Byłem wówczas jedynym studentem Akademii Muzycznej, który był w kole przewodnickim. Miałem ksywkę "Maestro Tadeo".
Teresa Madej - Co dalej ze studiami?
Tadeusz Wicherek - Od II roku studiów zacząłem pracować jako dyrygent z orkiestrą i chórami Centralnego Zespołu Artystycznego ZHP przy Teatrze Wielkim. Zespół stworzył Władysław Skoraczewski i występował w Teatrze Wielkim w spektaklach operowych, tam gdzie muszą występować dzieci: "Tosca", "Cyganeria", "Borys Godunow". Zespół nadal istnieje przy Operze Narodowej jako Chór "Alla Polacca". Na roku dyplomowym zgłosiłem się do Teatru Wielkiego, do dyrektora Roberta Satanowskiego z podaniem o przyjęcie mnie do pracy w charakterze asystenta.
Ciąg dalszy nastąpi...autor / źródło: Teresa Madej dodano: 2009-10-18 przeczytano: 17169 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|