|
"W poszukiwanie straconego piękna" Jerzego TyburskiegoTych parę refleksji powstało na okoliczność tego skromnego pokazu, w oparciu o moje malowanie i pisanie. To ostatnie towarzyszy od lat malowaniu. Traktuję to pisanie wyłącznie jako rodzaj terapii i oczyszczenia. Korespondencja razem ze sobą, to rzecz niezwykła i idealna. Piszę więc do siebie ze zrozumieniem i z wzajemnością. To idealna samotność.
Co do tytułu - "W poszukiwaniu straconego piękna", który brzmi trochę górnolotnie, to będzie to swobodna refleksja, całkowicie subiektywna, na temat mojego miejsca związanego z malowaniem. Zdaję sobie również sprawę z retorycznego charakteru tego tytułu, jak i lekko prowokacyjnego. To oczywiście nawiązanie do dzieła literackiego Marcela Prousta o podobnie brzmiącym tytule "W poszukiwaniu straconego czasu".
Bodźcem do tworzenia dla Prousta, a jednocześnie pierwotnym i głębokim wzruszeniem, miał być smak zamoczonego w herbacie ciasteczka. Wywoływał on wspomnienie czegoś pięknego. Pierwszym impulsem do powstania obrazu, może być podobne wzruszenie
i można reminiscencje wspaniałego smaku odnaleźć w dziełach nielicznych artystów malarzy ubiegłego i obecnego wieku.
Jednak sztuka XX wieku, niezwykle złożona, to świadome i wymuszone przez realia, odchodzenie i zrywanie z tradycyjnym pojęciem piękna, jak również rozpaczliwe na nowo jego poszukiwanie. Widać to w postawie licznych artystów malarzy, związanych z nurtem ekspresji, poczynając od Vincenta van Gogha, który przeczuwając podświadomie bolesną przyszłość Europy, wycisnął wręcz w sposób szaleńczy, swoją sztukę z tuby na płótno. W czasach obu dwudziestowiecznych totalitaryzmów, estetyka artystów tzw."odrzuconych", czy wyklętych, była na tyle niepoprawna politycznie, że nie mieściła się w konwencji "piękna" dopuszczonego przez cenzurę. Przyczyniła się do tego również programowa alienacja, wynikająca z lęku przez zderzeniem z rzeczywistością.
Dało to początek nowym dla swego czasu "niszowym" - jak dzisiaj można by określić - kierunkom artystycznym, takim jak np. surrealizm czy dadaizm będącym spontaniczną afirmacją podświadomości.
Duże znaczenie i myślę związek z plastyką posiadają dzieła literackie Zbigniewa Herberta, Czesława Miłosza i papieża Jana Pawła II, związanych z nurtem kultury chrześcijańskiej, których spuścizna jest w moim odczuciu, głęboką refleksją na temat utraconego piękna, kondycji człowieka i estetyki XX wieku. W tym miejscu pozwolę sobie zacytować słowa Jana Pawła II, pochodzące z "Listu do artystów", które wydają się ważne i szczególnie piękne:
"Artyści są uprzywilejowanymi interpretatorami tajemnicy człowieka. Chrystus jest najwyższym źródłem inspiracji sztuki uniwersalnej i współczesnej, a współczesna epoka, chociaż naznaczona ateizmem, to potwierdza, że najwięksi artyści wszystkich kontynentów odczuwali potrzebę mierzenia się z Jezusem i Jego nieprzebraną tajemnicą.
Artysta, kiedy tworzy, nie tylko powołuje do życia dzieło, ale poprzez to dzieło objawia swoją osobowość. Odnajduje w sztuce nowy wymiar i niezwykły środek wyrażania swojego rozwoju duchowego. Poprzez swoje dzieła artysta rozmawia i porozumiewa się z innymi. Tak więc historia sztuki nie jest tylko historią dzieł ale również ludzi".
Co ważne, w XX wieku forma w dziele artysty, stała się bardziej istotna od jego treści. Dramatyczne rozminięcie się współczesnego artysty z tematyką religijną,
nie zawsze jednak oznaczało rozminięcie się z Bogiem. Dzisiaj nie ma już potrzeby demonstrowania swej wiary. Wydaje mi się jednak, że warto kontynuować wielowiekowy trud artystów, dla których wiara była jedną z podstawowych inspiracji twórczych.
Malarstwo z treścią i intuicyjne dotykanie sacrum w samotni pracowni, uważam za rzecz godną szacunku i oddania. Tematów religijnych w swych obrazach nie unikali tacy artyści jak Stanisław Wyspiański czy Adam Chmielowski. Wciąż do nich sięgają tacy malarze jak Tadeusz Boruta i Stanisław Rodziński. Znamienne i sugestywne są natomiast działania artysty rzeźbiarza Igora Mitoraja, odwołujące się do najlepszych dokonań rzeźbiarskich antycznej Grecji, powstających w oparciu o klasyczny kanon piękna.
Żyjemy jednak w dobie bezstylowości i zatracenia unifikacji piękna. Gdzieś podział się uniwersalizm piękna. Świat przez to na pewno jest bogatszy, ale niestety nie lepszy. Znużenie ciągłą aktywnością i promocją profanum na różnych polach, w tym również w plastyce, motywuje mnie do powrotów, także w znaczeniu historycznym, do tajników dawnych mistrzów i zrozumienia ówczesnego piękna, które wydaje mi się obecnie trochę utracone. Fascynacja estetyką średniowiecza jest dla mnie niezwykle cenna ze względu na figuratywność i prostotę formy. To estetyka bliższa symbolu i poezji niż rozumu. Ale nieustannie jest to figuracja, choć abstrakcyjne bywa tło, głównie dla zrównoważenia treści z formą, a w istocie ze względów ideowych.
Równowaga między tymi wartościami, wydaje mi się bardzo ważna. Na końcu świadczy o sile obrazu. Odpryski piękna w moim malowaniu, współgrają razem z klimatem nostalgii, łagodnej ironii, a chwilami zmierzają w stronę groteski, która w sztuce współczesnej ma duże znaczenie. Lubię się poruszać w przestrzeni niszy, poza jakimikolwiek trendami.
Sztuka najlepiej czuje się poza granicą. Poza granicą rozumu, przeintelektualizowania, ale wciąż w granicach dobrego smaku. Wydaje mi się, że czasem dotykam sacrum, choć nie musi być to wcale związane z tematyką religijną. Przede wszystkim ważny jest dla mnie przekorny język plastyczny. To trudne - na końcu wymaga wzajemnej uwagi - odbiorcy i malarza. By unaocznić nieco sprawę, można by tu przytoczyć fragment jednej z rozmów o malarstwie.
Z moim kompanem Markiem Terleckim z Zamościa.
- To jak to u ciebie z tą groteską, czy jak mówisz deformacją ? - pyta mnie mój przyjaciel po fachu, Terlecki.
- No więc widzisz, ten obraz który noszę w sobie, przekładam bezpośrednio poprzez rysunek, szkic na papier w sposób koślawy i nieokiełzany. Do każdego obrazu przygotowuję szkic.
- A więc kopiujesz siebie ? - zadaje pytanie Terlecki.
- No rzeczywiście - odpowiadam trochę zbity z tropu. Następnie konfrontuję ten pierwszy szkic z tak zwanym światem realnym, ale pewna deformacja, wychudzenie przedmiotów zostaje.
- A więc kopiujesz siebie ? Z uporem powtarza Terlecki.
- No tak - daję za wygraną.
Dochodzimy wspólnie do wniosku, że malowanie to kopiowanie siebie.
- Ale ja trwam uparcie przy swojej komedio-poezji - dodaję pośpiesznie,
by postawić na swoim.
- Bądź wierny sobie, a wyjdzie ci to na dobre - kończy Terlecki.
Malarstwo to odpowiedzialność, a jednocześnie nieograniczona wolność. Świadomość tego, że nikt ci tego nie zabierze, że masz je przy sobie jak drogi, fantastyczny instrument. Sprawia, że jesteś spokojny. Sam niepokój ma miejsce przy powstawaniu obrazu, od momentu tzw. "pierwotnego wzruszenia", do końca fizycznego procesu związanego z malowaniem.
Malowanie jako pewien ciąg bez końca, wpada w obsesyjne szaleństwo. Prowadzi również do chwil nieprzewidywalnych, które trudno ubrać w słowa. Więc po to są obrazy, by powstawała poezja bez słów. Kończę więc te refleksje w sposób następujący:
I znów następny obraz. Przeczucie tajemnicy. I znów zaczyna się święto. Wraz z bielą pustego płótna i łykiem dobrej kawy. W pulsujących stanach euforii. Pukiel włosów, niespokojne spojrzenie, nieważkość przedmiotów, nieobliczalność zdarzeń.
Tak, tak - to będzie ten najlepszy. Niekończąca się opowieść...
* * *
"W poszukiwanie straconego piękna" to wykład Jerzego Tyburskiego zaprezentowany podczas 15. Dni Kultury Chrześcijańskiej na spotkaniu zorganizowanym przez Katolickie Stowarzyszenie "Civitas Christiana".
* obrazy Jerzego Tyburskiego "Kobieta inna" ("A Different Woman") oraz "Kobieta winna II" (Ideal Fashion)autor / źródło: Jerzy Tyburski dodano: 2009-10-21 przeczytano: 16003 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|