|
W obronie starego systemu Nieuchronnie nadeszła zima. Kalendarzowo i pogodowo może jeszcze trochę do niej brakuje, ale są dziedziny życia, w których jest już obecna. Jedną z nich jest sport.
Praktycznie we wszystkich dyscyplinach zimowych zainaugurowano sezon. Będzie on wyjątkowy przede wszystkim ze względu na lutowe igrzyska olimpijskie w Vancouver. Do tej imprezy przygotowują się chyba wszyscy, a dla nas jest ona tym ważniejsza, że chyba jeszcze nigdy Polska nie miała tyle rzeczywistych szans na medale. Na czele listy pretendentów do medalu figuruje oczywiście Justyna Kowalczyk, zaraz za nią - Tomasz Sikora. Niespodziewanie jednak całkiem spore nadzieje zaczęto wiązać ze skoczkami narciarskimi i to nie tylko z Adamem Małyszem. Ubiegłotygodniowe konkursy w fińskim Kuusamo pokazały, że bardzo dobra końcówka poprzedniego sezonu nie była dziełem przypadku, a dodatkowo widać, że w naszych młodych zawodnikach tkwi naprawdę spory potencjał. Zwracam więc honor trenerowi Łukaszowi Kruczkowi, w którego na początku nie wierzyłem. Mam nadzieję, że jego praca w dalszym ciągu będzie przynosić pozytywne efekty.
Natomiast o skokach chciałbym również napisać w kontekście bardziej ogólnym. Otóż interesuję się nimi od bardzo dawna, tak więc z "Małyszomanią", jaka nastała w narodzie w 2001 roku, miałem niewiele wspólnego. Pamiętam jak skakali jeszcze Jens Weissflog, Heinz Kuttin, Ivo Pertile czy Espen Bredesen. Bardzo łatwo opanowałem zasady punktowania, w tym noty sędziowskie. Prostota w połączeniu z elegancją przyciągnęła mnie do tego sportu. Oczywiście zdarzały się konkursy, kiedy nie zgadzałem się z końcowymi wynikami, ale było tak stosunkowo rzadko i nigdy nie myślałem, żeby porzucić zainteresowanie skokami.
Tymczasem ostatnio Międzynarodowa Federacja Narciarska (FIS) wpadła na pomysł rewolucyjnej zmiany w przepisach. Pomysły jako takie pojawiały się już wcześniej - testowano na przykład ocenianie nie samego lotu skoczka, a jedynie długości skoku i techniki lądowania, ale nie przyjęło się to. Tym razem zaś zmiany miałyby na celu tak zwane zobiektywizowanie zawodów. Skoki narciarskie są bowiem dyscypliną zależną w sporym stopniu zależy od warunków atmosferycznych, a głównie wiatru, który raz pomaga, a raz przeszkadza. Przez to konkursy często trwają długo, a jeśli w trakcie serii zachodzi potrzeba skrócenia lub wydłużenia rozbiegu, to seria musi się zacząć od nowa. FIS wymyślił zatem, że najlepiej będzie po prostu do dotychczasowych tradycyjnych not dodawać lub odejmować od nich punkty wynikające z siły i kierunku wiatru, a także z numeru belki startowej. Zawody mają trwać krócej i być bardziej obiektywne. Podane parametry mają być osobne dla poszczególnych skoczni. Nowy system przetestowano podczas cyklu Letniej Grand Prix i zebrał nadzwyczaj pochlebne recenzje od większości trenerów i zawodników.
W swojej pracy magisterskiej poruszyłem zagadnienie mediatyzacji sportu. Wykazałem, że coraz większe uzależnienie sportu od hojności sponsorów wymaga dostosowywania się działaczy do żądań możnych tego świata. Oni zaś przede wszystkim żądają obecności w mediach, bo chcą, aby ich logo widziały miliony. Tyle tylko, że te miliony widzów nie będą oglądać produktu, który jest dla nich nieatrakcyjny. Z tego powodu wiele dyscyplin przeszło mniejszą lub większą metamorfozę, aby dostosować się do wymagań telewizji. Dyscypliny niemedialne po prostu albo odpadły, albo swój byt uzależniają od obecności w programie igrzysk olimpijskich.
Jak już nadmieniłem, siłą medialności skoków narciarskich jest przejrzystość rządzących nimi zasad. Tak się jednak składa, że w sierpniu włączyłem telewizor na transmisję jednego z konkursów Letniej Grand Prix w Zakopanem. Miałem siłę to oglądać zaledwie przez kilkanaście minut, co nie zdarzyło mi się nigdy wcześniej. Teraz było inaczej - widziałem zawodnika, który wychodził z progu, leciał i w końcu lądował, ale to czy osiągnął dobry rezultat było wiadomo dopiero po kilkudziesięciu sekundach, gdy podano siłę i kierunek wiatru. W okamgnieniu skoki narciarskie stały się dyscypliną, w której widz stracił połowę dotychczasowych emocji. Nie potrafiłem dłużej oglądać sportu, w którym dopiero po pewnym czasie było wiadomo co się właściwie stało.
Nie jestem też przekonany czy taka metoda jest aby na pewno sprawiedliwa. Rzadko kiedy przecież wiatr wieje zawsze stale z tego samego kierunku, a zatem może się zdarzyć, że skoczkowi będzie wiało w twarz, a sędziowie stwierdzą, że wiatr był raczej z boku. Co więcej - jednym pasuje wiatr z przodu, a innym z tyłu. Poza tym skok trwa kilka sekund i przez ten czas warunki atmosferyczne mogą się zmienić. Nie przekonują mnie argumenty o "uśrednianiu" pomiaru, bo to nigdy nie będzie naprawdę miarodajne. Zresztą może rozszerzymy katalog dyscyplin, w którym zastosujemy ów system? Na przykład taki skok w dal. Jedyne ograniczenie w nim to siła wiatru rzędu dwóch metrów na sekundę w plecy, którego przekroczenie skutkuje brakiem wpisania do tabel ewentualnego rekordu pobitego w takich warunkach. Może zróbmy tak, żeby za każdą 0,1 metra na sekundę dodawać lub zabierać 10 centymetrów skoku? Jak szaleć, to szaleć!
Mam wrażenie, że FIS za wszelką cenę usiłuje przeforsować projekt nowego systemu. Konkurs drużynowy w Kuusamo przeprowadzono w tak niezrozumiały sposób, że tamtejszych perturbacji nie można wyjaśnić inaczej, jak próbą pokazania na siłę jak bardzo nie sprawdza się stary system. Kilka konkursów w końcówce sezonu ma być rozegranych już według nowych zasad. Nie gwarantuję, że dam radę je obejrzeć i czuję, że nie będę w tej kwestii odosobniony. Pytanie czy strata sporej części widowni przerwie dobry humor działaczy FIS-u i zorientują się oni, że poszli w złym kierunku?autor / źródło: Robert Marchwiany dodano: 2009-12-03 przeczytano: 2998 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|