|
Zatrzymane w kadrze Stanisława OrłowskiegoBezapelacyjnie jest fotografem Zamościa. Swojej pasji poświecił całe dorosłe życie. O tym co jest ważne w pracy fotografa najlepiej wie zamościanin - Stanisław Orłowski, prezes Zamojskiego Towarzystwa Fotograficznego, który w ubiegłym roku obchodził jubileusz pięćdziesięciolecia działalności fotograficznej.
Teresa Madej - Co zdarzyło się w młodym okresie pana życia, że sięgnął pan po aparat fotograficzny?
Stanisław Orłowski - Takim wydarzeniem było otrzymanie od stryja, który był fotografem w Gdańsku Oliwie na molo, aparatu. Przyjechał do Zamościa i przywiózł mi starego Kodaka, skrzynkowego, mały aparat na szerszy film. Tak mnie to zafascynowało, że rzuciłem radiotechnikę, w której byłem zakochany. Fotografia opanowała mnie zupełnie, ponieważ była ona związana z czarowaniem, wywoływaniem w tych wszystkich "zupach". Pojawianie się obrazu w wywoływaczu to była rzecz najważniejsza. I tak to się zaczęło. Już w połowie lat pięćdziesiątych kupiłem od stryja lepszy aparat. W 1959 roku wstąpiłem do Polskiego Towarzystwa Fotograficznego, Oddział w Lublinie. W tym samym roku miałem zdjęcia na pierwszej wystawie okręgowej i to już była taka nobilitacja. Od tego momentu liczę swoją działalność twórczą, ponieważ pokazywanie zdjęć na wystawie to już było coś.
Teresa Madej - To stało się dla pana życiową pasją, ponieważ każdą chwilę pan wykorzystywał, wykorzystuje na to by uwiecznić... Zamość zajmuje w pana działalności fotograficznej znaczące miejsce.
Stanisław Orłowski - Tak, znaczące, choćby z tego powodu, że jestem zamościaninem, zakochanym w swoim mieście, tu urodzony, tu pracujący, tu mieszkający i tu działający społecznie, zresztą w różnym zakresie. Zdjęcia zamojskie były na tej pierwszej wystawie i stanowiły dosyć dużą część moich fotografii, wykonywanych i pokazywanych. Potem doszedł - tradycyjnie - pejzaż. Ale chyba najbardziej odpowiadają mi zdjęcia rodzajowe i to wykonywane w Zamościu. Bardzo lubię fotografować ludzi w sytuacjach życiowych w mieście - poruszających się po mieście, rozmawiających, siedzących. Takie rodzajowe sytuacje, które staram się uwieczniać. To, oprócz dokumentacji zabytków, pokazywania miasta, nie tylko ludzi, mieszkańców Zamościa. To fotografowałem w tamtym okresie i to fotografuję do dziś.
Teresa Madej - Zdjęcia z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, na których prezentuje pan Zamość stały się kultowe. Czy nie myśli pan o tym żeby wydać piękny duży album, pokazujący te fotografie Zamościa?
Stanisław Orłowski - Moim marzeniem byłoby wydanie większego albumu pokazującego "Mój Zamość", jak nazwałem wystawę z okazji pięćdziesięciolecia działalności fotograficznej. Póki co, powstał tylko katalog tej wystawy, zawierający ponad pięćdziesiąt zdjęć z wystawy, która miała miejsce w sierpniu i wrześniu w Muzeum Zamojskim. Mam nadzieję, że za jakiś czas doczekam się wydania albumu, może jakiś sponsor się znajdzie.
Teresa Madej - Będą przygotowywane piwnice pod Oficyną ratusza na ekspozycje. Myślę, ze to doskonałe miejsce żeby tam na stałe prezentować fotografie Zamościa, który już "odszedł", którego już dziś nie ma. Jaki był ten Zamość lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych?
fot. Stanisław Orłowski, ze zbiorów autorki
Stanisław Orłowski - Inny. Zamość dla mieszkańców, w każdym okresie ich życia jest ładny, zawsze ciekawy i zawsze kochany. Oczywiście istnieje różnica. Ten Zamość dzisiejszy jest miastem ładniejszym, czyściejszy, ale jakby mniej ma klimatu, tego klimatu, który miał Zamość lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, kiedy było to miasto mieszkańców. Większość kamienic staromiejskich była zamieszkała dosyć licznie. Ludzie mieszkali w suterenach, na parterach, na poddaszach i w różnych małych izdebkach. Było tych mieszkańców bardzo dużo. Można tu było spotkać nie tylko ludzi kupujących, ale siedzących na ławeczkach na rynku, na podcieniach, na murkach, rozmawiających po obiadku, bawiące się dzieci. Piesek szczekał, gdzieś grało radio - czuło się, że to miasto żyje. W tej chwili czasy są inne, ludzie wynieśli się na osiedla, do nowych domów. Zresztą to jest specyfika nie tylko Zamościa ale większości miast, że centra miast wyludniają się, pomieszczenia zajmowane są przez banki, biura i różne instytucje, także sklepy. Jest inny klimat, raczej turystyczno-handlowy, a mniej tu żyjących mieszkańców, wypoczywających i bawiących się. Zresztą - młode lata zawsze wspomina się z sentymentem i zawsze wydaje się, że miejsce, gdzie się żyje w młodości jest najpiękniejsze. Tak będą również współcześni młodzi mieszkańcy wspominać Zamość po latach.
Teresa Madej - To z tego najpiękniejszego dla pana okresu pochodzą te fotografie, które pan najbardziej lubi i najczęściej prezentuje?
Stanisław Orłowski - Tak, to są moje ulubione zdjęcia. Takie trochę, jak powiedział kolega Paweł Pierściński - znany fotografik z Kielc, kiedy wysłałem mu scenariusz wystawy jubileuszowej: Wiesz, tam jest wiele zdjęć przypominających Hartwiga z okresu lubelskiego. Pewnie się nie obrazisz, że tak ci mówię. Oczywiście, że nie, bo to podnosiło rangę tego co robiłem. Te zdjęcia z podcieni, światło w podcieniach, ludzie w podcieniach są moimi najbardziej ulubionymi. Jest babcia, siedząca na stołeczku w podcieniu i czytająca książkę. W perspektywie widać jeszcze drewniany budynek w miejscu dzisiejszego hotelu "Renesans". Jest chłopczyk biegnący po wodę z dwoma wiadrami, taki dynamiczny. Jest moja córka. To znane zdjęcie, było na plakacie wystawy Towarzystwa w Malme (Szwecja). Ona wyszła z sieni "pttkowskiej" przy ulicy Staszica na podwórze i na progu zakręciła piruet. Miała białą sukienkę, która się "rozmyła". Udało mi się taką ciekawą chwilę uwiecznić na kliszy.
Teresa Madej - Czy każdy może być dobrym fotografem? Czy trzeba mieć to "coś"?
Stanisław Orłowski - Każdy może być fotografem, a dobrym fotografem może być osoba, która potrafi myśleć, widzieć i myśleć. Bo nie aparat robi zdjęcia tylko zdjęcia "robi głowa". Aparat jest jak pędzel i farby u malarza, jak ołówek u rysownika, jest to narzędzie do wykonywania fotografii. Trzeba w tej otaczającej nas rzeczywistości odkryć coś aby oglądający to zdjęcie byli nie tyle zachwyceni, co popatrzyli tak, jakby to widzieli pierwszy raz, choć przechodzili koło tego miejsca, obiektu wiele razy, ale tego nie zauważyli. Sztuką jest dobrać takie światło, takie oświetlenie miejsca czy obiektu, i tak to pokazać, że nawet jak ktoś to zna, to odkryje to na nowo. Wtedy taka fotografia będzie mogła nosić miano sztuki.
Teresa Madej - Jaka jest wartość archiwalna/dokumentalna dawnych fotografii?
Stanisław Orłowski - Fotografia ma wpisane w swoją istotę dokument. Bez otaczającej nas rzeczywistości nie ma fotografii. Musi zaistnieć rzeczywistość przed aparatem fotograficznym i na obrazie. Potem ona jest taka, jaka została zarejestrowana, czyli jaka istniała przed aparatem. Fotografia jest niesamowitym dokumentem. Na fotografii możemy zobaczyć jak ludzie się ubierali, jak żyli, jak mieszkali dawniej. To dokument czasów minionych, doskonały materiał do badań naukowych, etnograficznych, architektonicznych. Jako ciekawostkę powiem, że pytali mnie konserwatorzy, zajmujący się renowacją Kaplicy Ordynackiej, o zdjęcie witraży w oknie Kaplicy. Niestety, zdjęcia komunijne były tam robione ale ucinane na wysokości osoby. Często przypadkowe zdjęcia są doskonałym dokumentem. Można to zauważyć na wystawie Strzyżowskiego - ludzie pomijają osoby na zdjęciu i patrzą na tło fotografii, bo tam jest budynek, którego dziś nie ma. I trzeba podkreślić, że jedna fotografia więcej może powiedzieć, niż tysiące słów. A poza tym, jest zrozumiała we wszystkich językach.
fot. Stanisław Orłowski, ze zbiorów autorki
Teresa Madej - Ale aby fotografia była doskonała musi być dobre światło.
Stanisław Orłowski - Tak to jest istota. Fotografia, jak sama nazwa wskazuje to "pisanie światłem". Bez światła nie istnieje. Ono, odbite od przedmiotów, rzeczywistości przed aparatem, wpada do aparatu i zapisuje, czy na kliszy światłoczułej, czy na matrycy światłoczułej to, co "zobaczyło" się przed obiektywem. Jest to istotne, trzeba umieć wybrać takie światło, które podnosi walor tego, co fotografujemy. Odkrywa rzeczy, których nie było widać. Prócz myślenia, umiejętności wybrania kadru, przedmiotu do fotografowania to trzeba jeszcze wybrać najbardziej odpowiednie oświetlenie.
Teresa Madej - I trzeba mieć w sobie to "coś". A co by pan doradził młodym adeptom sztuki fotograficznej?
Stanisław Orłowski - Młodym adeptom można doradzić jedno - myślenie i kształcenie się. Oczywiście trzeba mieć to "coś", jak w każdej dziedzinie sztuki czy w każdym wykonywanym zawodzie. Trzeba mieć to "coś" żeby wyrosnąć ponad przeciętność w tej dziedzinie. Przede wszystkim - nauka estetyki. Nie należy zasklepiać się tylko w fotografii, w robieniu zdjęć, należy dużo czytać nie tylko o fotografii, nie tylko z dziedziny techniki fotograficznej - jak fotografować ale co fotografować. Trzeba czytać książki o sztuce, oglądać wystawy, chodzić na wernisaże, nie tylko fotograficzne, także malarskie, do galerii malarstwa, rysunku, rzeźby, kształcić się wszechstronnie w dziedzinie estetyki i sztuki. Do tego dodać należy umiejętność patrzenia, znalezienia odpowiedniego światła - wtedy efekt będzie na pewno dobry i będzie można mówić, ze ktoś zaczyna być artystą. Tak jak Hartwig powiedział: O mój Boże, artystą to może raz albo dwa razy w roku się bywa, a jest się po prostu fotografem.
Teresa Madej - Proszę powiedzieć jakie są marzenia znakomitego fotografa?
Stanisław Orłowski - Jak to się wśród fotografów mówi: być w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie z odpowiednim sprzętem, co się bardzo rzadko zdarza, bo najlepsze zdjęcia, najlepsze ujęcia są wtedy, kiedy się nie ma aparatu.
Teresa Madej - To rodzaj puenty naszej rozmowy. Gratuluję pięknego jubileuszu działalności fotograficznej. Dziękuję za rozmowę.
Stanisław Orłowski -
Dziękuję. autor / źródło: Teresa Madej dodano: 2010-01-15 przeczytano: 15385 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|