|
Siedemdziesiąt obrotów AlfaW nowy etap
Miłośnicy dobrej, obyczajowo-historycznej prozy oraz niezwykle refleksyjnej poezji mają niebywałą okazję, by zaspokoić swoje intelektualne i estetyczne zainteresowania i aspiracje. Takie bowiem możliwości stwarza im wydana w ostatnich dniach książka "Suazi. Siedemdziesiąt obrotów Alfa", zmuszająca czytelników do zadumy i głębokich przemyśleń. Kim jest jej autor, tajemniczy tytułowy Alf?
Przed siedemdziesięcioma laty, 20 czerwca 1940 roku, w nieistniejącej już dzisiaj Kamiennej Górze, położonej w malowniczych Górach Krzemienieckich na Wołyniu, przyszedł na świat Alfons Soczyński. Prawie trzy lata później, bo 7 czerwca 1943 roku, wieś ta została spalona przez miejscowy oddział Ukraińskiej Powstańczej Armii, w znacznym stopniu składający się z sąsiadów i znajomych rodziny Soczyńskich. Części zaskoczonym mieszkańcom Kamiennej Góry nie udało się zbiec przed napastnikami i ci zostali bestialsko zamordowani. Jedną z pierwszych osób, którą dopadły zbrodnicze banderowskie kule, był Adolf Soczyński, pierwowzór literacki dziadka Ado, rzeczywisty dziadek autora.
To traumatyczne przeżycie małego chłopca z konieczności musiało mieć odzwierciedlenie w całokształcie twórczości dojrzałego Alfa, czyli w trzech tomach poetyckich i siedmiu książkach prozatorskich. Właśnie Kresy Wschodnie z ich przebogatą i czasami tragiczną historią, losami sławnych postaci, ale również prostych ludzi, z uroczymi krajobrazami i piękną przyrodą, stanowią podstawową osnowę tematyczną jego twórczości. Uważni czytelnicy z pewnością dostrzegli, że wymienione wyżej pasje w naturalny sposób uzupełniane są bardzo głęboką i jakże wszechstronną refleksją filozoficzną.
Takie były dotychczasowe publikacje literackie Alfa i z oczywistej konieczności taka też jest jego najnowsza książka, rozpoczynająca drugą dziesiątkę jego dzieł. W zamyśle autora miała ona być swoistym podsumowaniem prawie dwudziestopięciolecia prasowego debiutu literackiego ("Odra", 1976 r.) i ponad dziesięciolecia debiutu książkowego ("Od ściany do ściany", 2000 r.). Zamysł ten w pełni uzasadnia podział książki na część prozatorską i część poetycką.
Część prozatorska, nosząca tytuł "Suazi", składa się z trzech odrębnych jednostek literackich. Pierwsza z nich, "Drogi do bajki", zawiera opis wyprawy pięciu kilkunastoletnich chłopców na wyobrażoną, mityczną Wyspę Snów. Chłopcy wypływają skonstruowaną przez siebie tratwą z jeziora Wieldządz położonego u stóp wzgórza z ruinami krzyżackiego zamku, by rzeczką Bachą dopłynąć pod Toruniem do Wisły, a nią w szeroki świat. Jednak nie płyną po skarby, jak to zazwyczaj bywało w opowieściach; ich wyprawa wiedziona jest ciekawością, ma filozoficzno-poznawczy charakter. Podróż, mimo że jest stylistycznym i warsztatowym zabiegiem, zawiera wątki rzeczywistych wspomnień Ola, czyli autora, o dziadku Ado oraz wyobrażonych spotkań w najprzeróżniejszych sytuacjach. W opisie wyprawy pojawia się też staruszka Weronika, mieszkanka Wieldządza, która często zaprząta myśli uczestników tej niesamowitej wyprawy.
W opowieści tej pojawiają się również wątki groteskowe, by nie powiedzieć tragikomiczne. Wyprawa zaczęła się wczesnym latem 1953 roku, a więc kilka miesięcy po śmierci Stalina. Mieszkańcy Wieldządza, prawdopodobnie z nakazu władzy, nadal tak bardzo przeżywają tę stratę, że nawet rodziny nie tylko nie zauważają przygotowań do wyprawy, ale również zniknięcia chłopców. Ponadto są zaszokowani pojawieniem się na wieldządzkich polach stonki ziemniaczanej, która w ich przekonaniu jest zemstą amerykańskich imperialistów za sojusz ze Związkiem Radzieckim. Zatroskani i otumanieni chłopi mówili, że jak tylko zabrakło Stalina, to od razu pojawiła się stonka. Gdyby żył Stalin, na pewno by do tego nie dopuścił.
Drugie opowiadanie pt. "Suazi" jest opisem wyprawy dojrzałego mężczyzny do Republiki Południowej Afryki. Ale nie jest to jakaś mityczna wyprawa po niezidentyfikowany skarb, być może skarb dziadka Ado, tak często przywoływany w twórczości Soczyńskiego, ale rzeczywista wyprawa biznesowa z całymi jej perypetiami oraz chwilami grozy, zakończona, jak można się było spodziewać, fiaskiem. Kto był tym współczesnym don Kichotem, autor nie ujawnia, można się tego tylko domyślać.
W "Próbie", będącej ostatnim członem części prozatorskiej, która jest zbiorem kilku małych opowiadań, autor przyjmuje różne, nieprzewidywane postaci. A to jest mieszkańcem nieznanej wyspy, być może Wyspy Snów, a to niedookreślonej celi, głębi oceanu lub też tajemniczej pieczary pod lasem, obserwującym różne dziwne zjawiska, w tym również coś, co do złudzenia przypomina wybuch jądrowy z jego katastroficznymi skutkami. Postaci te w charakterystyczny dla siebie sposób snują filozoficzne rozważania o bycie, sensie życia i tragicznej wizji termojądrowego konfliktu.
Część druga książki, zatytułowana "Siedemdziesiąt obrotów Alfa" to wybór wierszy powstałych w latach 2008-2009 oraz kilka wierszy już publikowanych w poprzednich tomach poezji, zdaniem autora najlepszych. Są to wiersze piękne, urokliwe, finezyjne i wysmakowane, wyzwalające silne emocje oraz zmuszające do refleksji, a więc takie, jak cała poetycka twórczość Alfa.
W mojej ocenie jest to książka niezwykle ważna dla autora, gdyż otwiera nowy etap jego literackiej egzystencji, ale również wyjątkowo wartościowa dla potencjalnych czytelników. Pokazuje bowiem, jak prostym i przystępnym językiem można wyrazić piękno, głębokie przemyślenia oraz troskę o to, co powinno być dla każdego wartością najważniejszą, czyli rodzina, naród i ojczyzna. Dlatego książkę tę, podobnie jak całą dotychczasową twórczość Alfa, polecam wszystkim czytelnikom, a szczególnie tym, którzy interesują się problematyką polskich Kresów Wschodnich oraz losami ich mieszkańców na przestrzeni dziejów. Czas przeznaczony na jej lekturę to nie tylko doskonały sposób na uzupełnienie wiedzy z tej dziedziny, ale również, a może przede wszystkim, niebywała okazja do wzbogacenia i uwrażliwienia ich osobowości. A we współczesnym świecie, targanym nieustannymi sprzecznościami i wątpliwościami, jest to chyba najważniejsze.
Książkę można zamawiać w wydawnictwie internetowym My book.
Alf Soczyński, "Suazi. Siedemdziesiąt obrotów Alfa", wydawnictwo My book, Szczecin 2010 s. 217, cena książki drukowanej 25,- zł, cena ebooka 20,- zł.
* * *
Fragment książki Alfonsa Soczyńskiego, "SUAZI. Siedemdziesiąt obrotów Alfa"
Po kilkudziesięciu minutach lotu znad Morza Śródziemnego do Frankfurtu i następnych kilkudziesięciu minutach dalszego lotu nad Niemcami, znalazł się w Monachium. Okazało się, że ma całą dobę czekania na samolot do Wrocławia. Po prostu trafił na jedyny taki dzień w tygodniu, kiedy nie latał samolot ze stolicy Bawarii do stolicy Dolnego Śląska. Mógł więc rzucić okiem na miasto, w którym odbywały się złowrogie kiedyś dla jego plemienia sabaty, skupiające i potęgujące niszczycielskie siły, docierające ongiś aż nad brzegi jego świętego Dniepru. Krążył po deptaku Starego Miasta, przygotowującym się do hałaśliwego i butnego, dorocznego Święta Piwa, w labiryncie uliczek pomiędzy Dworcem Głównym a Ratuszem. Wymijali go co jakiś czas młodzi ludzie w kapeluszach z bydlęcymi rogami. W panującym pośród ścian budynków, chwilami nieznośnym zaduchu i upale, przypomniało mu się w pewnej chwili, jak oglądał z Miriam, pasące się na pastwiskach należących do jej plemienia, stada afrykańskiego bydła nguni, odpornego na upały.
Po zatoczeniu kilku większych i mniejszych kręgów wokół średniowiecznego rynku, zatrzymał się na kufel zimnego piwa. Popatrzył na talerz zupy, podanej jakiemuś gościowi obok i przypomniał sobie smak czerniny robionej na Pomorzu, z tryskającej na talerz, mieszanej z octem krwi, wypływającej z gardła zarzynanej nożem bardzo powoli, kaczki. Przeniósł się na chwilę na sąsiadujący z Pomorzem, odległy od Bawarii o ponad tysiąc kilometrów kraj Prusów, jako że sposób przyrządzania czerniny przypominał mu składane przez Prusów ofiary ze zwierząt i ich rytuały ofiarne. Potem poczuł w ustach smak pitej niedawno krwi byka i wtedy przeniósł się znowu z powrotem o magiczne dziesięć tysięcy kilometrów od Monachium, w dolinę Ezulwini, i znalazł się wśród afrykańskiego ludu Suazi.
Pojechał tam niedawno z wioski Miriam, aby naradzić się z dostojnymi Bemanti, co ma dalej czynić - czy ulec namowom Miriam i jej matki, królowej, i starać się o koronę po królu Mepha, czy też mimo całej wzajemnej życzliwości, nie ulegać pokusom niedawno poznanych kobiet, nęcących go od jakiegoś czasu perspektywą wspaniałej, czekającej go u ich boku, przyszłości.
Gdy przybył do kraju Suazi, cała dolina, zalana promieniami popołudniowego słońca, była wypełniona wszystkim żyjącym ludem, oczekującym dorocznego cudu narodzin nowego życia. W domach pozostali tylko otoczeni szacunkiem i opieką starcy, niezdolni już do tego, aby się podnieść z posłań, ale i z nich niektórzy zostali wyniesieni w bambusowych lektykach na powietrze, przesiąkające coraz większą magią dokonującego się właśnie w ich czujnej obecności, ostatniego aktu dojrzewania. Na strażach, gdzieś na krańcach kraju oraz przed pałacem króla Ngweyamy - Największego Lwa i królowej matki Ndlovukazi - Wielkiej Słonicy, czuwali uzbrojeni żołnierze. Lud miał w tym momencie zwielokrotnioną siłę, powiększoną o wspomnienia postaci przodków, noszonych przed oczyma i w duszach, a teraz podczas obrzędu, wszyscy głośno wymawiali imiona swoich nieobecnych już pradziadów i ojców, którzy dzięki temu stawali się znów na tę chwilę, obecni wśród żyjących. Ciała ich przodków, schronione po śmierci w górskich pieczarach i przykryte głazami z widniejącymi na nich wyrytymi magicznymi napisami, miały zapewnioną bezpieczną drogę, poprzez krainę ciemności, na drugą stronę gór, na zbocza schodzące do świateł i wody największego oceanu. Wszyscy czuli, że ich krewni odeszli do krainy wiecznego życia, ale żywym pozostawili rozproszoną wszędzie w dolinie całą swoją moc, tak potrzebną na tej ziemi, aby dawała wciąż nowe życie.
Właśnie kilka dni temu, kiedy Święty Księżyc znalazł się w przedostatniej fazie, poprzedzającej fazę pełnej dojrzałości, na wszystkie strony świata rozbiegli się Bemanti - uczeni mężowie i kapłani zarazem, aby przynieść na zbliżającą się uroczystość, zwaną Incwala, magiczne pierwiastki wszelkiego życia Aleksander musiał więc na zasięgnięcie rady, czekać do ich powrotu. Czuł się nieco nieswojo, jak intruz zakłócający swoją obecnością powagę dziejącego się cudu, gdyż zwracał na siebie niemal powszechną uwagę swoją odmiennością. Z tego, co zdążyła mu opowiedzieć przed wyjazdem tutaj Miriam i od jej braci, wiedział, że w tym czasie, gdy na nich wszyscy tu czekali, Bemanti na zboczach gór Lebombo, zbierali korzenie, łodygi, liście, kwiaty i nasiona świętych ziół. W wartkich nurtach wszystkich rzek, nad których czystością czuwali przez cały rok, nabierali po naczyniu świętej wody. Na wybrzeżu oceanu, od którego kiedyś oddzielili ich wrogowie, przybyli z przeciwnego brzegu oceanu, mieszkali kiedyś członkowie największego ich klanu, Dlamini, czekający wciąż na cud powrotu. Teraz, na tym wybrzeżu, Bemanti zbierali z jeżących się złowrogo grzbietów fal, potrzebną na tę największą uroczystość, słoną morską pianę, w której najpełniej objawiał się łączący się z duchami powietrza i ziemi, duch oceanu. Oceanu, który był ich kiedyś, przez wieki - Matką, braną w objęcia Ciemności. A ojca? Ojca też - gdyż ojciec to była ta ciemność, która brała Matkę - Ocean w objęcia. Z tych to rodziców w bólach, w zamierzchłych czasach oni, Suazi, się zrodzili.
W tym czasie, gdy Bemanti udali się po nowe pierwiastki życia, król Ngweyama niepostrzeżenie dla nikogo, zniknął na odludnym miejscu, aby w samotności i zachowując post, zebrać w siebie w ciągu dnia ze słońca, a ciągu nocy z gwiazd, jak najwięcej sił, potrzebnych do odrodzenia jemu i całemu narodowi. Odmawiał w tym czasie, pełne tajemnych zaklęć, sięgających najdawniejszych czasów początków stworzenia, modlitwy do Boga Mkhulumnchanti.
Odosobnionego miejsca, dokąd udał się król, strzegły przed intruzami regimenty chłopców, których czekało podczas uroczystości przejście do wyższych stopni wtajemniczenia, a każdego chłopca najwyższego i najstarszego regimentu, czekało upragnione, uroczyste wejście w czekające go u boku wybranki, liczne rozkosze oraz jeszcze liczniejsze obowiązki, męża i dorosłego obywatela Suazi.autor / źródło: Jan Stanisław Jeż dodano: 2010-04-08 przeczytano: 13878 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|