|
Quo vadis, męska siatkówko?Dzisiejszy tekst zacznę od przyznania październikowej nominacji w moim prywatnym plebiscycie na najgłupszą wypowiedź w mediach Lubelszczyzny. Otrzymuje ją mgr Katarzyna Kępa, dyrektorka Miejskiego Urzędu Pracy w Lublinie, która tak elokwentnie wypowiadała się we wtorkowym wydaniu "Metra" w wywiadzie zatytułowanym: "Kto rano wstaje, pracy nie dostaje - urząd się tłumaczy":
"Wymądrza się jako informatyk (petent, który przyszedł się zarejestrować do MUP-u jako bezrobotny - przyp. R.M.), że nowe technologie pozwalają rejestrować szybciej. Jakby faktycznie był dobrym informatykiem, to nie przychodziłby do urzędu pracy. Dobrzy informatycy dostają pracę na pniu".
"To może na razie wprowadzicie numerki jak na poczcie? To mogłoby rozładować te kolejki od świtu.
- Podjęliśmy pierwsze kroki. Obiecuję, że w grudniu będziemy mieć system kolejkowy.
Ten interesant poprosił też o spotkanie z panią. Co pani mu powie?
- Spotkam się z nim w poniedziałek. Wszystko wskazuje na to, że nie będzie przejawiał gotowości do podjęcia pracy, którą mu zaoferujemy".
Pominę wypowiedź pierwszą i trzecią, ale drugą skomentować po prostu muszę: za PRL-u ludzie potrafili organizować systemy kolejkowe przed sklepami w dwie minuty, ale MUP to inne stadium rozwoju - on musi nad tym myśleć dwa miesiące.
Przy okazji serdecznie dziękuję panu Łukaszowi, który przysłał mi link do tego tekstu.
Największa impreza sportowa ostatnich dwóch tygodni na świecie, choć miała być ogromnym sukcesem, okazała się dla polskich kibiców ogromnym rozczarowaniem. Wicemistrzowie świata sprzed czterech lat tym razem zakończyli swe boje o dziewięć dni wcześniej niż zakładali. Zamiast medali i jazdy odkrytym autobusem po Warszawie był wstyd i powitanie na Okęciu tylko przez (trzeba przyznać, że sporą) grupę zakochanych w zawodnikach fanatyczek śpiewających idiotyczne "Nic się nie stało!". Zamiast utwierdzić mocną pozycję polskiej męskiej siatkówki, znacznie ją osłabiono i przez moment miałem duże obawy czy na pewno poniekąd nie pozbawiono jej szans awansu na igrzyska w Londynie. Nie ulega jednak najmniejszej wątpliwości, że sytuacja tej dyscypliny sportu jest u nas najgorsza od niemal dekady.
Lubię siatkówkę. Co prawda nigdy w nią nie grałem i nigdy nie zagram, ale jest to jeden z najbardziej pasjonujących mnie sportów. Pod pewnymi względami "siatka" jest nawet lepsza od piłki nożnej. Mecz "kopanej", co pokazała zwłaszcza ostatnia kolejka naszej tzw. Ekstraklasy, często kończy się wynikiem 0:0. Mecz siatkówki - nigdy. To powoduje, że mamy zdecydowanie mniej kalkulowania i nawet jeśli zawodnicy prezentują mizerny poziom, można emocjonować się choćby samym rezultatem. Do tego nieprzypadkowo mówi się o siatkówce, że to sport akademicki. Swoje robią też towarzyskie walory "siatki", co zresztą moim zdaniem stanowiło niezbędny element boomu na ten sport, jaki trwa u nas od połowy lat 90-tych ubiegłego stulecia. Sprytnie stworzyła go Telewizja Polska, która w tamtym czasie usilnie poszukiwała jakiegoś sportowego produktu, który zastąpiłby rozgrywki ligi piłkarskiej - zabrane przez Canal +. Na pewno wpłynęło to na zaproszenie Polski do Ligi Światowej, która okazała się niebywałym motorem napędowym dla naszej siatkówki, wspartej przez poważnego sponsora strategicznego w postaci Polkomtela. To w końcu przyniosło efekty. Od 2001 r. polska siatkówka znów zaczęła się liczyć w świecie.
Celem tegorocznych mistrzostw globu był medal, najlepiej złoty. Drużyna miała być znakomicie przygotowana, czego dowodem były rozegrane tuż przed czempionatem zamknięte sparingi z Kubą, w których nasi jeden mecz wygrali, a drugi przegrali. Pierwsza faza grupowa zdawała się potwierdzać te nadzieje. Wprawdzie zawodnicy dziwnie męczyli się zwłaszcza z Niemcami, a Serbowie jawnie odpuścili mecz chcąc mieć łatwiejszą drugą fazę mistrzostw, ale jeszcze nie było powodu do niepokoju, bo i na ubiegłorocznych (zwycięskich przecież) mistrzostwach Europy nie było lekko. Zacząłem go mieć dopiero ostatniej nocy przed drugim etapem imprezy, gdy przeglądałem statystyki indywidualne, gdzie w czołówce był tylko Krzysztof Ignaczak w klasyfikacji obron i libero. Cała reszta tabel zawierała pierwsze polskie nazwiska w drugich i trzecich "dziesiątkach". No i stało się - mecze z Brazylią i Bułgarią Polacy zagrali w katastrofalnym stylu nie wygrywając ani jednego seta. Grali tak paskudnie, że nie można było tego zwalić na kretyński regulamin mistrzostw, za sprawą którego trafiliśmy do bardzo silnej grupy. Z taką grą mielibyśmy kłopoty nawet z Kamerunem i Meksykiem.
Zajęliśmy miejsca 13-18. Oznacza to znaczny spadek w rankingu FIVB, który jest bardzo ważny w kwalifikacjach olimpijskich. Przy znakomitej grze Niemiec, Hiszpanii i Francji mogliśmy być w jeszcze gorszej sytuacji, ale na szczęście Niemcy jeszcze nie są tacy świetni, a Francja z Hiszpanią grały niewiele lepiej od nas. Za rok o tej porze może już jednak nie być tak różowo, bo będziemy bronić mistrzostwa Europy i każde gorsze miejsce będzie oznaczać mniej "oczek" do rankingu. To wszystko może spowodować, że nie będziemy mieli na tyle wysokiej pozycji na Starym Kontynencie, aby otrzymać prawo gry w "ostatniej desce ratunku", czyli turnieju interkontynentalnym, na którym zdobywaliśmy miejsce na igrzyskach w ostatnich trzech przypadkach. Oznacza to też, że trzeba będzie solidniej potraktować Ligę Światową, którą "olewaliśmy" w ostatnich dwóch latach, a która też jest punktowana przez światową federację i to nawet bardziej niż mistrzostwa kontynentu. W przeciwnym razie będziemy musieli szukać swojej szansy albo w Pucharze Świata (na który można się dostać będąc w finale mistrzostw Europy), albo w turnieju kontynentalnym, gdzie konkurencja jest jeszcze silniejsza.
Gra idzie o naprawdę wielką stawkę, gdyż za cztery lata to w Polsce odbędzie się siatkarski mundial. Wiele osób zaczyna nawet stawiać tę imprezę ponad igrzyska w Londynie, co według mnie nie jest właściwe, gdyż igrzyska zawsze będą mimo wszystko bardziej prestiżowe. Czempionat na pewno nie wypali, jeśli nie zagramy w stolicy Wielkiej Brytanii. Natomiast to, co zobaczyliśmy na włoskich mistrzostwach, każe nam odpowiedzieć na pytanie podstawowe, czyli o sens trwania na stanowisku obecnego selekcjonera Daniela Castellaniego.
Powiem szczerze, że tego sensu nie dostrzegam. Być może wpływa na to moje osobiste zdanie na temat Argentyńczyka, którego uważam za dobrego trenera, ale na tym poziomie to za mało. Prawda jest taka, że ubiegłoroczny złoty medal mistrzostw Europy był JEDYNYM poważnym międzynarodowym osiągnięciem tego szkoleniowca. Oczywiście trzeba to docenić, bo ów sukces na pewno nie wziął się z przypadku. Zatem skąd? Według mnie z dwóch czynników. Po pierwsze - ze schedy po Raulu Lozano, który wpoił naszym zawodnikom bardzo wiele, a zarazem był niezwykle stanowczym trenerem i dlatego cieszył się u polskich graczy ogromnym autorytetem. U niego nie było odpuszczania pojedynków - zawsze grał o zwycięstwo. To za jego kadencji osiągaliśmy najlepsze miejsca w Lidze Światowej. Ponieważ jest znakomitym znawcą siatkówki, to wiedział jak ważne jest w tym sporcie zgranie drużyny. Dlatego właśnie cztery lata temu umiał wywalczyć późniejszy start ligi, co skutkowało wicemistrzostwem świata, i właśnie dlatego wymagał od zawodników, by ci stawiali się na zgrupowania. Kto tego nie robił - odpadał. Teraz spokojnie trenuje Niemców, z którymi nie ma problemów dyscyplinarnych. Na mundialu zajął z nimi dobre ósme miejsce. Po drugie - Daniel Castellani osiągnął rok temu znakomite zgranie zespołu głównie dlatego, że we wcześniejszym sezonie prowadził jeszcze Skrę Bełchatów, gdzie grała większość reprezentacji. To jest naczelna przyczyna zwłaszcza doskonałej współpracy na linii blok-obrona. W tym roku nie było ani dobrych bloków, ani obron, ani porządnego rozegrania, że o kończeniu ataków nie wspomnę. Dodajmy, że mundial nie był jedyną nieudaną tegoroczną imprezą. Siatkarze nie popisali się też ani w Lidze Światowej, ani podczas Memoriału im. Huberta Wagnera. Były za to długie urlopy i podkreślanie fantastycznej atmosfery w zespole - nie dziwnej w towarzystwie wzajemnej adoracji.
Oczywiście trudno będzie teraz znaleźć odpowiedniego następcę. Większość najlepszych fachowców jest już zajęta, więc trzeba skupić się na trenerach klubowych - najlepiej dobrze znających realia naszej siatkówki. Ja wybrałbym Ljubomira Travicę, szkoleniowca Resovii Rzeszów. Osiągał on całkiem spore sukcesy z reprezentacją Serbii i Czarnogóry, a w Polsce będzie pracował teraz trzeci sezon. Ma zatem zarówno odpowiednią wiedzę, jak i doświadczenie w naszym kraju. Prowadzona przez niego Resovia prezentuje się bardzo dobrze, a w ostatnim sezonie grała w Lidze Mistrzów nawet lepiej od bełchatowskiej Skry.
Trzeba też wrócić do porządnego szkolenia młodzieży. W tym roku po raz pierwszy od bardzo dawna nasza kadra juniorów nawet nie wyszła z grupy podczas swoich mistrzostw Europy. Dochodzą też coraz częściej sygnały o tym, że nasi trenerzy nie chcą się rozwijać, a zespoły budowane są po znajomościach, a nie umiejętnościach. Nie widać też za bardzo dobrych następców dla takich zawodników jak Paweł Zagumny, Piotr Gruszka, czy Krzysztof Ignaczak. Może się okazać, że na polskim mundialu zagramy równie źle, co na włoskim.
Szkoda byłoby zmarnować potencjał, który latem możemy zobaczyć na większości polskich podwórek.autor / źródło: Robert Marchwiany dodano: 2010-10-14 przeczytano: 2951 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|