|
Praca nieletnich - zakaz czy nakaz?Miliony dzieci pracują. Niektóre z nich nie mają nawet 7 lat. Nikt jednak o nich nie pisze, bo nie są to dzieci polskie czy afrykańskie, ale amerykańskie. Okrutny los amerykańskich dzieci z rodzin średniozamożnych nikogo nie obchodzi. Nic a nic.
Zaraz, zaraz. Coś tu jest chyba nie tak. Czy można nazwać okrutnym los pracujących dzieci, które nie są biedne? Dzieci te pracują jednak podobnie jak dzieci w Polsce, które zbierają makulaturę albo latem sprzedają jagody pod lasem. Ci pierwsi nieletni może nawet pracują ciężej i poświęcają na to więcej godzin. Za to tylko ci drudzy zasługują sobie na miano "małych niewolników", którym się ich ze współczuciem określa w prasie społecznie wrażliwej, typu "Polityka" czy "Gazeta Wyborcza". Nikt zdaje się nie wchodzić w detale: omawiane dzieci pracują w Polsce oczywiście w niepełnym wymiarze czasu, głównie w czasie wakacji (kiedy i tak rodzice generalnie nie wiedzą, co z nimi zrobić).
Czy praca nieletnich jest złem?
Jeśli dziecko ma 10 lat i pracuje, zasługuje na litość tylko wtedy, kiedy jest biedne. Nieważne, że nie pracuje ciężko, że zajmuje mu to niewiele czasu i że dobrze się przy tym bawi. Niby słusznie. Czy to oznacza, że krytykujemy pracę nieletnich jako zło samo w sobie? Jeśli nie żal nam tych amerykańskich dzieciaków, to znaczy, że nie. Ktoś zaraz powie, że istotnie nie ma co ronić łezki nad dziećmi amerykańskimi, bo one nie muszą pracować, za to te biedne muszą. Cóż, ośmielę się poddać tę tezę w wątpliwość - w USA te dzieci też muszą, bo wymagają tego od nich rodzice i tzw. presja społeczna, krótko mówiąc - dość ogólnie przyjęta wizja wychowywania dzieci, wszechpanująca przy rządowym wsparciu i poparciu.
Jeśli zaś chodzi o te biedne dzieci z Polski, to wcale nie wszystkie muszą, zdarza się, że wolą pracować zamiast być w szkole. Od szkoły (gdzie wszyscy się z nich śmieją i traktują jak pariasów - nikt biedy nie lubi) uciekają do pracy. Albo od przyzwoitej pracy uciekają do prostytucji (zdarza się to i dzieciakom bogatym). Dzieci te mają więc do wyboru albo niewolnictwo pracy (o szkolnym niewolnictwie nikt nie śmie mówić), albo niewolnictwo biedy. Osobiście wybrałabym to pierwsze, jednak nie ośmieliłabym się tego nikomu narzucać. Światowe organizacje zajmujące się dziećmi profesjonalnie zdają się wiedzieć lepiej - walcząc z niewolnictwem pracy nieletnich, chcą część z nich skazać na niewolnictwo biedy. Pewnym jest, że wszystkim chcą zaaplikować niewolnictwo szkolne.
"Kto najwięcej zarobi, ten w szkole wygrywa".
Mały Amerykanin, Colin, nie ma nawet 7 lat, ale puka do drzwi swoich sąsiadów, aby sprzedać produkty z katalogu. "To dla szkoły - mówi". Mamy w szkole taki konkurs, kto najwięcej zarobi, ten w szkole wygrywa. Sprzedałem dziś juz 7 rzeczy". Inne dzieci w podobnym do niego wieku sprzedają w lecie lemoniadę, budując na własnym podwórku własne stoiska. W zimie sprzedają ciasteczka (np. skautki), w ten sposób zbierając pieniądze na coś dla żołnierzy z Iraku, albo tradycyjne wieńce, które Amerykanie wieszają na drzwiach domów z okazji Bożego Narodzenia. W wielu przypadkach praca dla tych małych dzieci zorganizowana jest odgórnie przez szkołę albo organizacje, do których amerykańskie dzieci należą masowo.
Po pierwsze szkoła, po drugie praca
Pracę nieletnich w USA reguluje Fair Labor Standards Act, który określa granice wieku poszczególnych rodzajów prac (np. minimum 16 lat do pracy w sektorze nierolniczym), wynagrodzenie, a nawet czas rozpoczęcia pracy i oczywiście rozmaite kary za nieprzestrzeganie zasad. 14- i 15-latkowie mogą pracować legalnie, ale pod pewnymi warunkami: nie więcej niż 3 godziny w dniu szkolnym i nie więcej niż 18 godzin w szkolnym tygodniu, za to 8 godzin w dniu wolnym od szkoły, nie więcej niż 40 godzin w tygodniu, w którym nie chodzi się do szkoły (nawiasem mówiąc ciekawe, jak te regulacje odnoszą się do nauczanych w domu, dla których różnica pomiędzy tygodniem szkolnym a nieszkolnym jest bardzo płynna). Praca tych dzieci nie może mieć miejsca ani przed 7 rano, ani po 7 wieczorem, chyba że będą one pracować w sektorze rolniczym. Wyjątków jest wiele, do tego prawo prawem, a życie życiem.
Babysitting - od lat 11
Według Amerykańskiego Czerwonego Krzyża trzeba mieć 11 lat, aby móc samodzielnie opiekować się dziećmi. Dotyczy to nie tylko nastoletnich dziewcząt, ale i chłopców. Najlepiej zresztą tych młodszych (czyli bliżej granicy lat 11), gdyż jak głosi "podwórkowa opinia" - starsze nastolatki mają już swoich chłopaków czy dziewczyny, więc zamiast opiekować się dzieckiem, będą non stop rozmawiać przez telefon ze swoją sympatią. Młodzi ludzie zdają kursy Czerwonego Krzyża, organizowane np. przez odpowiedniki naszych Domów Kultury (Community Centers), w Internecie albo pożyczą sobie książkę z biblioteki i już mają niezły fach w ręku. Umiejętne opiekowanie się dzieckiem to niezła forma zarabiania. Rynek opiekuńczy nigdy się nie skończy. Bo tzw. nowoczesne panie muszą pracować zawodowo poza domem (albo myślą, że muszą)- idą więc do pracy, aby zarobić na opiekunki do dzieci, które są im potrzebne, aby mogły pójść do pracy. Tak to mniej więcej wygląda, ale przecież nikt nie zmusza kobiet do samodzielnego wychowywania dzieci 24 godziny na dobę. Mają prawo wynajmować do tego obcą pomoc i nakręcać rynek opiekuńczy.
Praca dla 13-latków i młodszych
Kiedy młody Amerykanin skończy lat 13, może roznosić gazety (oznacza to, że będzie jeździć na rowerku - prawo jazdy dopiero od lat 16 i wstawać ...zapewne wcześniej niż o 7 rano), pracować jako statysta albo w firmie lub farmie swoich rodziców. W firmie nauczy się obsługiwać kserokopiarkę, faks, organizować papiery, odpowiadać na listy, oraz masę innych rzeczy w zależności od specyfiki firmy. Podobnie wielu użytecznych rzeczy nauczy się na farmie.
14 lat - rynek się poszerza
A kiedy młodym Amerykanom stuknie 14 lat, mogą oni pracować w zasadzie w każdym biurze, sklepie spożywczym, sklepach innego typu, restauracjach, kinach, stacjach benzynowych albo w lunaparkach. Pracujący 14-latek może naprawdę zawojować świat.
A kiedy 16 lat stuknie - rynek stoi otworem
Kiedy ukończy 16 lat, może zrobić prawo jazdy (ale nie może pić alkoholu) i pracować praktycznie wszędzie - z wyjątkiem miejsc uznanych za niebezpieczne przez amerykańskie ministerstwo pracy (chyba że ma się tam odbyć staż związany ze szkołą). Kiedy Amerykanin ukończy lat 18 - pracuje oczywiście, gdzie chce i jak długo ma ochotę.
Pomysłowe nastolatki
Oprócz rynku oficjalnego mamy też szarą strefę, w której dzieją się rzeczy najciekawsze. Dzieciaki zakładają swoje własne nieformalne firmy oferujące wszelakie usługi: koszenie trawy, podlewanie ogródka, malowanie płotu, sprzątanie, wyprowadzenia psa, zajmowanie się zwierzętami w czasie wakacji, wykonywanie wszelkich prac dla superzajętych ludzi (choćby stanie w kolejach w urzędach - ten ciekawy zawód kwitnie w ...niech Państwo zgadną, w Waszyngtonie, czyli królestwie biurokratów), mycie samochodów, uczenie ludzi starych obsługi komputerów, sprzedawanie rzeczy wykonanych przez siebie, odśnieżanie, lekcje prywatne różnego typu.
Rządowa odpowiedź - zakaz czy nakaz?
Mówi się, ze w USA ludzie żyją, aby pracować i jest w tym część prawdy. Pracują tam dzieci, młodzież i studenci, tym samym ucząc się życia dorosłych. Pracują tez bardzo starzy (przy pakowaniu zakupów, jako wolontariusze w muzeach, itp.). Wszyscy pracują i wytwarzają PKB. Pomysł ten trafi zapewne do Europy z kilku powodów. Ciągle za mało płatników, a europejskie rządy nie rezygnują z pomysłów niańczenia własnych obywateli prawie w każdej dziedzinie życia. Na to potrzeba przecież pieniędzy. Z uwagi na to, że mamy za mało dzieci w szkołach, rządowi edukatorzy wymyślą coś, aby i owca, i wilk wyszli cało z kłopotu - najpierw wprowadzą zalecenie miesięcznej pracy dla... powiedzmy 15-latków, które potem stanie się obowiązkowe dla wszystkich dzieci (oczywiście ta granica wiekowa będzie co parę lat obniżana). Kogóż tak naprawdę obchodzi wizja poszczególnych rodziców? Jedna wszechpanująca wizja zostanie masowo zastąpiona inną. Zakaz zamieni się w nakaz. W końcu to tylko kwestia jednej litery alfabetu... Odgórne wprowadzanie wizji pracy młodocianych tak szybko nam jednak nie grozi. Obecnie praca nieletnich nie jest społecznie akceptowana i zdarza się, że w Polsce ktoś tu i tam na policję zadzwoni, widząc dzieciaki myjące szyby samochodowe. W lepszym wypadku ofuknie "dziwaczny eksperyment wychowawczy". Nie ma większego znaczenia, czy ktoś z "prawa" czy z "lewa". Panuje u nas taka wizja zamykania dzieci w odrealnionych szkołach. Dzieci mają być z rówieśnikami i uczyć się wiedzy książkowej klepanej przez nauczycieli. Wrzuca się je więc celowo do szkół na tak długo, jak się da, aby opóźnić ich wejście na rynek i nie powodować wzrostu bezrobocia. Dzieci mają się uczyć, pracować mają później. Problem tylko z tym, że jakoś im w tym szukaniu pracy nie zawsze idzie, a jeszcze gorzej jest z zakładaniem własnych firm. Miliony ludzi (zwłaszcza dzieci tzw. intelektualistów) do lat 25 nawet się konkretnej pracy dłużej nie przyglądały (chyba że pracy nauczyciela i nie darzą jej zbytnią estymą), nie mówiąc już o wykonywaniu różnych dorywczych zajęć. Nie mają pojęcia o tym, że istnieją jakieś podatki, które znacznie uszczuplają ludziom zarobki. Może więc o to właśnie chodzi, aby dzieciom oszczędzić frustracji i pozwolić im żyć jak najdłużej w błogiej nieświadomości?
autor / źródło: Natalia Dueholm / idź Pod Prąd dodano: 2007-02-03 przeczytano: 2999 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|