|
Słowo o SKOIstnieją na świecie zjawiska, o których wiele osób myśli, że są produktem czasów Układu Warszawskiego. Chodzi mi tu na przykład o Dzień Kobiet czy też Święto Pracy. Tymczasem "blok wschodni" tylko je spopularyzował, a wymyślone zostały zdecydowanie wcześniej. Podobnie ma się sprawa z tak zwanymi Szkolnymi Kasami Oszczędności, które powstały już w roku 1925, ale szczyt ich prestiżu przypadł dopiero na czasy PRL-u. Często stanowiły one jeden z pierwszych bezpośrednich elementów propagandy, z jakimi stykało się dziecko, które mogło zauważyć, że angażowanie się w działalność SKO jest mile widziane u grona pedagogicznego. Po upadku PRL-u również i Szkolne Kasy Oszczędności zaczęły zwijać żagle. Niektórzy nawet sądzą, że kompletnie zniknęły. Tymczasem nieprawda. Istnieją w niemal 2 tysiącach szkół - również w Zamościu.
Taką placówką jest u nas Szkoła Podstawowa nr 7 z Oddziałami Integracyjnymi. Działalność tamtejszego SKO odkryłem nieco przypadkowo, ale z miejsca wzbudziła ona moje zainteresowanie. Byłem ogromnie ciekaw, jak takie przedsięwzięcie funkcjonuje w obecnych czasach. Aby zaspokoić swoją ciekawość, odbyłem dość długą rozmowę z panią Anną Gregorowicz, koordynatorką programu SKO i jednocześnie nauczycielką nauczania zintegrowanego we wspomnianej szkole.
Na samym wstępie ustaliliśmy podstawową rzecz - udział w programie Szkolnej Kasy Oszczędności jest całkowicie dobrowolny i nie wiąże się z żadnymi ułatwieniami dla jego uczestników w sensie zdobywania lepszych ocen. Zarazem jednak szkole zależy na możliwie dużej aktywności uczniów. Zdaniem Anny Gregorowicz w działalność SKO zaangażowana jest obecnie około połowa wszystkich uczniów placówki, czego nie można jeszcze uznać za stan zadowalający.
Sama istota tego programu jest dwojaka. Moim zdaniem nawet zbyt dwojaka. Po pierwsze: chodzi o tak zwaną "edukację ekonomiczną". W tym celu organizowane są wycieczki do banku, spotkania z fachowcami, którzy wyjaśniają młodym ludziom podstawowe zasady operowania finansami, czy też konkursy o zasięgu szkolnym. Przede wszystkim jednak chodzi o oszczędzanie. Dodajmy - oszczędzanie w banku PKO BP, na książeczce należącej do rachunku, którego właścicielem jest szkoła (zdziwiliby się Państwo jakie kwoty te instytucje potrafią uzbierać. Na przykład niewielka przecież szkoła w Niedzieliskach ma na swym rachunku aż 18 tysięcy złotych!). Mówiąc konkretniej - o wpłacanie na tę książeczkę pieniędzy, skąd można je pobrać przy końcu roku szkolnego. Po drugie: szkoły biorą udział w konkursie "Dziś oszczędzam w SKO - jutro w PKO", w którym tegoroczna pierwsza nagroda ogólnopolska wynosi 30 tysiące złotych, a do tego mamy jeszcze do rozdzielenia wiele miejsc i wyróżnień na szczeblu krajowym i regionalnym - również płatnych z przeznaczeniem na np. zakup sprzętu dla szkół. W tym celu dokumentują całą masę przedsięwzięć, które mają wzbudzić u uczniów zainteresowanie ekonomią. "Siódemka" organizuje w tym celu między innymi zbiórki makulatury i kiermasze prac uczniowskich, z których zysk niedługo przed wakacjami dzielony jest w postaci nagród wśród najaktywniejszych osób. Dodajmy, że szkoła otrzymuje pakiet nagród do swej dyspozycji już niedługo po zgłoszeniu placówki do konkursu. Są też akcje charytatywne, np. "Pomóż pieskom przetrwać zimę", czyli zbiórka pieniędzy na karmę dla zwierząt ze schroniska. Mam więc pewną wątpliwość czy dokumentowane przedsięwzięcia zawsze mają swoje korzenie w SKO, a przez to czy sens tego konkursu nie jest nieco wypaczany. To pytanie do jego organizatora.
Oprócz tego szkoła stara się maksymalnie popularyzować ideę SKO wśród uczniów. Ponieważ takich inicjatyw jest sporo, wymienię tylko kilka , według mnie, najważniejszych. Tradycją już jest akcja "Pożegnanie ze świnką - witamy w SKO", w której starsi podopieczni opowiadają swoim młodszym kolegom dlaczego warto zaangażować się w tę działalność. Główny argument to możliwość uzbierania znacznej sumy pieniędzy. Placówka stara się też dbać nie tylko o ilość uczniów biorących udział w programie, ale także o wysokość kwot, jakie wpłacają. Na korytarzu można więc znaleźć tabele oszczędzania, w których napisane jest ile pieniędzy zebrała każda klasa. Dzięki temu wprowadza się element pewnej rywalizacji między poszczególnymi grupami. Czy jest to zdrowe? Oceńcie Państwo sami. Podobnie zdecydujcie w przypadku konkursu na "SKO-czka Miesiąca", gdzie dziecko, które wpłaci największą kwotę w danym miesiącu, otrzymuje dodatkowe 10 procent wartości wkładu i w przypadku gazetki ściennej "Oszczędzamy w SKO najlepiej w szkole", w której przedstawiane są sylwetki uczniów najlepiej oszczędzających w SKO.
Do tego wszystkiego trzeba dodać jeszcze dwa elementy. Pierwszy: rachunek szkoły, na którym znajdują się wpłaty uczniów, oprocentowany jest na zaledwie 0,01 proc. A zatem nie dość, że zyski są tu minimalne, to jeszcze de facto żadnymi zyskami nie są, na co zwracają uwagę nawet osoby propagujące ten program. Aby naprawdę było to opłacalne, rachunki powinny być oprocentowane na co najmniej 3 proc. Znalazłem takie zapowiedzi w tekstach prasowych sprzed kilku miesięcy, ale Beata Tokarczyk, odpowiadająca z ramienia PKO BP za koordynowanie programu SKO w regionie zamojskim, w rozmowie ze mną przyznała, że "góra" wcale się do tego nie pali i dlatego należy to traktować z dużą rezerwą. A zatem udział w SKO oznacza w rzeczywistości straty finansowe. Może jeszcze nie dzieci z klasy pierwszej, ale już te z piątej lub szóstej, które bywają w sklepach i porównują ceny interesujących je towarów w różnych okresach, bez trudu zauważą, że za te same kwoty mogły więcej kupić we wrześniu niż w czerwcu, choć zapewne nie nazwą tego inflacją. Pewnie, że trzeba jeszcze te pieniądze mieć, ale tu kłania się element drugi - równie ważny: pamiętajmy, że mowa tu nie o własnych finansach dzieci, bo te ich tak naprawdę nie mają, ale o środkach należących do ich rodziców. Ergo - to oni tracą.
Nie chcę, żeby odbiór tego tekstu był taki, iż domagam się likwidacji Szkolnych Kas Oszczędności. Skoro przynależność do nich jest dobrowolna, to nie mam podstaw do takich żądań, zwłaszcza że osoby koordynujące ten program mają naprawdę szczytne i szczere cele. Natomiast gdybym był rodzicem, to poszukałbym raczej jakiejś alternatywnej formy edukacji ekonomicznej dla moich dzieci. Na przykład założyłbym im lokatę, z której środki otrzymałyby po osiągnięciu odpowiedniego wieku, a do tego czasu śledzilibyśmy razem jak pomnaża się ich majątek. Oprócz tego na bieżąco uczyłbym je oszczędnego gospodarowania, wskazując na jego pozytywne efekty. Do tego nie trzeba SKO. Wystarczy samemu dawać odpowiedni przykład.autor / źródło: Robert Marchwiany dodano: 2010-12-16 przeczytano: 3053 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|