|
Non spotDawno nie pisałem nic o tak zwanej wielkiej polityce, skupiając się raczej na problemach lokalnych. Dziś będzie inaczej, mimo że sprawa akurat lokalny wydźwięk ma. A może raczej powinienem powiedzieć, że bardzo wiele wydźwięków?
Klub Parlamentarny "Polska Jest Najważniejsza" stara się działać bardzo aktywnie, aby objawić się społeczeństwu jako bezkonfliktowa alternatywa dla Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości. Przynajmniej oficjalnie. W każdym razie obecnie obficie korzysta z faktu przebywania w parlamencie i praktycznie codziennie wychodzi z jakimiś nowymi inicjatywami. Na razie na pierwszy plan wychodzą te, które nie mają zasadniczego znaczenia dla uniknięcia katastrofy finansów publicznych. Hasła poważniejsze będą na tapecie później. W ostatnich dniach mieliśmy świeży przykład pokazówki, że PJN to grono skuteczne i potrafi sprawić, że to co samo zaproponuje, zostanie przegłosowane.
Mam tu na myśli oczywiście Kodeks Wyborczy wraz z przepisami, które tę ustawę wprowadzają. Zacznijmy od tego, że ów Kodeks uchwalono nie tak dawno, więc tak szybkie ponowne zajęcie się nim sprawia nieodparte wrażenie, iż nie chodzi o jego faktyczne dopracowanie. Sprawa kolejna: od momentu pierwszego czytania w Sejmie, do chwili podpisania nowych przepisów przez prezydenta Bronisława Komorowskiego (czyli po drodze był jeszcze Senat), upłynęły zaledwie cztery doby. Przyznają Państwo, że tempo uchwalania było iście stachanowskie. Teraz skupmy się na tym co nowe przepisy zmieniają.
Na początku rzecz szła o to, by zakazać emisji płatnych ogłoszeń i audycji wyborczych w środkach masowego przekazu. Finalnie poprzestano na objęciu zakazem spotów radiowych i telewizyjnych. Oszczędzono prasę i Internet. Oczywiście nie dlatego, że - jak mówił w Sejmie poseł Marek Wójcik - "reklama w prasie jest mniej kosztochłonna". Po prostu zakaz prasowy, a tym bardziej internetowy, dużo łatwiej obejść.
Klub PJN zewsząd ogłaszał, że robi to dla dobra Narodu. Najczęstszym argumentem był slogan o płaceniu za spoty publicznymi pieniędzmi, co miało oburzać społeczeństwo. Te spoty zaś "nic nie wnoszą do debaty publicznej, a nawet ją psują. Bazują na emocjach, podprogowości, stereotypach. Nie ma w nich niczego z programu, racjonalnej dyskusji, wymiany poglądów. W spotach można zobaczyć jak się sadzi dęby, zjada kolacje, opróżnia lodówkę, jedzie autostradą. (...) Nie ma to nic wspólnego z poważnym dyskursem i demokratycznym sporem" - jak napisał na swoim blogu Marek Migalski. Poniekąd wtórowały mu w tym mainstreamowe media, które całą sprawę sprowadzały do zaniku pamiętnych haseł w rodzaju "Ten kraj jest nasz i wasz", czy "Mordo ty moja".
Zacznijmy od tego, że jakiekolwiek twierdzenie o oszczędnościach pieniędzy podatników jest demagogią. Oszczędnością - choć nader skromną - było ograniczenie subwencji budżetowych dla partii politycznych, ale nie omawiana ustawa. Środki niewydane na spoty komitety wyborcze przeznaczą na inne formy kampanii i nie sądzę, by była to większa ilość spotkań z wyborcami. Co najwyżej wydrukuje się więcej ulotek i plakatów, przez co będziemy mieli jeszcze głośniejsze narzekania na zwały śmieci, które trzeba na bieżąco usuwać ze swych skrzynek na listy albo w ogóle z ulic. Nie wiem jak Państwo, ale ja już wolę spoty, które zresztą wcale nie przestaną być produkowane. Pozostaną wszak bezpłatne czasy antenowe pod nazwą "Audycje komitetów wyborczych", jakie zawsze na 2 tygodnie przed wyborami uruchamiają media publiczne. Jeszcze się przekonamy o inwencji partyjnych twórców przy okazji jesiennych wyborów parlamentarnych.
Chciałbym zwrócić Państwa uwagę na jedną rzecz: miejsce emisji spotów. Proszę zauważyć, że były one puszczane nie tylko w mediach najbardziej oglądanych vel słuchanych, lecz także w stacjach bardzo lokalnych, wręcz niszowych. Tę większe media i tak swoje zarobią z pieniędzy podatników. Mainstream umie wykorzystać kampanie społeczne i reklamy państwowych spółek. Namawianie do jedzenia ryb i płodzenia dzieci to całkiem niezłe źródło dochodu. Gorzej ze środkami mniej masowego przekazu.
Te, co nie dziwota, zawsze uwzględniały w swoich planach budżetowych takie okazje, jak wybory. Jeśli przytrafiały się przed terminem, to nawet było lepiej, bo szybciej napływała gotówka. Stanowiła ona spore odciążenie dla tych firm, w których przecież reklamuje się raczej small business. Dochody ze spotów wyborczych często pokrywały nawet koszty wypłat dla pracowników w danym miesiącu. Teraz tego nie będzie.
Ale będzie władza, która od czasu do czasu może łaskawie coś zlecić do wyprodukowania lub sprawić inną rzecz przynoszącą medium przychód. Oczywiście nie za darmo, bo za darmo nic nie ma.
Czy o to więc chodzi tym, którzy przyjęli tę ustawę, aby lokalne media elektroniczne uwikłały się do samego końca w polityczne sitwy?autor / źródło: Robert Marchwiany dodano: 2011-02-10 przeczytano: 11703 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|