|
Wstęp do wojny polsko-izraelskiejDziś znów będzie o sporcie. Najpierw w kontekście nominacji w moim prywatnym plebiscycie na najgłupszą wypowiedź w mediach Lubelszczyzny. Otrzymuje ją dziennikarz TVP Lublin Piotr Raszewski, który w niedzielnym "Magazynie Sportowym" w materiale o lubelskich rugbistach powiedział tak: Kiedy nagrywałem wypowiedź z trenerem "Budowlanych" poprosiłem go, by nie wymieniał nazw sponsorów drużyny. Odpowiedział: "Nie ma problemu, bo żadnych sponsorów nie mamy". Drodzy sponsorzy, chyba jednak warto pomóc naszym rugbistom. Przyznają Państwo, że niezbyt fortunna była to zachęta.
O kierunku, w jakim zmierza piłka nożna, można bardzo wiele napisać i kto wie - być może się na to skuszę. W największym skrócie: kiedyś, gdy oglądano jakiekolwiek rozgrywki międzynarodowe, wiadomo było, że generalnie obserwowano pojedynek dwóch drużyn z osobnych państw. Widać to było nie tylko po nazwach obu zespołów, ale także po zawodnikach biegających po boisku. Jeżeli grał na przykład Juventus Turyn z Bayernem Monachium, to wszyscy (lub prawie wszyscy) piłkarze na murawie byli albo Włochami, albo Niemcami. Obcokrajowcy stanowili zdecydowaną mniejszość, a jeśli już się trafiali, to byli naprawdę dobrymi zawodnikami (vide Boniek, czy Platini w "Juve"). Był to efekt z jednej strony obostrzeń rodzimych federacji, a z drugiej ograniczeń wynikających z prawa krajowego. Częściej można było znaleźć "stranieri" na ławce trenerskiej.
Taka sielanka trwała do połowy lat 90-tych. Konkretnie do uchwalenia tzw. "prawa Bosmana". 5 grudnia 1995 roku Europejski Trybunał Sprawiedliwości wydał werdykt: artykuł 39 (wtedy 48) Traktatu Rzymskiego gwarantuje wolność przemieszczania się pracowników na terenie Unii Europejskiej. Od tego momentu w drużynie hiszpańskiej mogą być sami Holendrzy, Portugalczycy, Francuzi, Grecy i w ogóle obywatele wszystkich państw Wspólnoty Europejskiej - nawet poza Hiszpanami. Rozluźnienie przepisów wewnątrz WE wpłynęło na regulacje w innych państwach. Rezultatem był ostatni finał Ligi Mistrzów, gdzie w szeregach zwycięskiego Interu Mediolan wystąpił tylko jeden Włoch - wpuszczony w ostatniej minucie Marco Materazzi.
Z biegiem czasu również pojęcie obywatelstwa w piłce nożnej trochę się rozmyło. Głównie za sprawą coraz bardziej kosmopolitycznych przepisów FIFA, choć przyznać trzeba, że wpłynęły na to też ogólne wędrówki ludów. Znakiem czasów był ostatni mundial: wygrała Hiszpania, złożona praktycznie tylko z graczy Barcelony i Realu, druga była Holandia, słynąca ze znakomitego i nastawionego na eksport do klubów całej Europy systemu szkolenia, a na trzecim miejscu uplasowali się Niemcy, wśród których rodowitych Niemców było nader niewielu (co nie zmienia faktu, że prawie wszyscy piłkarze tej drużyny zostali wyszkoleni między Odrą, a Renem).
Ponieważ polski system szkolenia praktycznie nie istnieje, nasi selekcjonerzy wpadli na pomysł nadawania naszego obywatelstwa piłkarzom przyjezdnym (z góry podkreślmy, że nie jest to rzecz właściwa tylko dla Polski). Z dobrym skutkiem - Emmanuel Olisadebe swoją skutecznością wywalczył dla nas awans do mundialu w Korei, a dzięki Rogerowi nie skompromitowaliśmy się na EURO 2008 brakiem strzelonego gola. Potem ruszyła lawina: Obraniak, Matuszczyk, Boenisch - oni mają już na swoim koncie gry dla biało-czerwonych. W kolejce czekają ponoć Perquis i Arboleda. Dyskusje na ich temat toczą się praktycznie w każdym wydaniu "Café Futbol". Aż nagle w programie z 13 marca prowadzący Mateusz Borek odpalił bombę.
Zaproponował wcielenie do naszej reprezentacji Maora Meliksona - Izraelczyka, którego zimą ściągnęła Wisła Kraków. Z miejsca stał się gwiazdą tzw. Ekstraklasy. Nie powiem, zagrał kilka fajnych meczów i walnie przyczynił się do wywindowania "Białej Gwiazdy" na fotel lidera i to z dużą przewagą. Co więcej, matka Meliksona urodziła się w Legnicy, więc wystarczyło tylko potwierdzić obywatelstwo Maora i tym sposobem Wisła może mówić, że wystawia nie dwóch, lecz trzech Polaków w podstawowym składzie.
Czy taki zawodnik przydałby się polskiej kadrze? Z pewnością tak. Jego umiejętności techniczne sprawiają, że bez trudu znalazłby u nas miejsce w linii pomocy. Zresztą wspomniany już dziennikarz Borek wymienił na antenie Polsatu Sport tyle zalet Meliksona, że grzechem byłoby twierdzić inaczej. Niestety pan redaktor przemilczał pewną zasadniczą kwestię i nie mam tu wcale na myśli wcześniejszej gry zawodnika w reprezentacji Izraela. To był tylko mecz towarzyski, więc nie stanowi on przeszkody dla gry w naszych barwach.
Otóż w całej sprawie najważniejszą kwestią jest zgoda samego Maora Meliksona. Przyznam, że czułem się zażenowany całą tą rozmową w studiu, bo dyskutanci z góry założyli, iż człowiek urodzony w Izraelu, z pewnością zżyty z tym krajem, mający na koncie już jeden mecz w jego reprezentacji i do tego będący w Polsce dopiero pierwszy raz w życiu, zgodzi się porzucić swoje ojczyźniane (no bo powiedzmy, że nie do końca macierzyste) barwy. Zgodzi się tylko dlatego, że będzie mógł zagrać na EURO 2012. Nie mamy bowiem żadnej pewności, czy Melikson osiądzie u nas na stałe - może jeszcze znaleźć lepszy klub na Zachodzie, a do tego jego partnerka życiowa bynajmniej Polką nie jest, więc jej też tu nic nie zatrzyma. Jeśli jednak "wiślak" zgodziłby się przywdziać koszulkę z białym orłem na piersi, to po pierwsze: wyszedłby na człowieka pozbawionego większych wartości, skoro zmieniłby zdanie w tak ważnej kwestii, a po drugie: kij ma dwa końce - jeśli nawet zagrałby dla Polski, to do pierwszego meczu na EURO 2012 (dopiero tam będziemy grać o punkty) będzie miał pełne prawo ponownie wystąpić dla Izraela. Nasza kadra może więc stanowić dla niego kartę przetargową. Czy takich zawodników chcemy w polskiej reprezentacji?
Zresztą być może temat sam rychło ucichnie, bo już teraz selekcjoner kadry Izraela, zaalarmowany doniesieniami medialnymi, że Polacy chcą zawłaszczyć Meliksona, powołał go do szerokiej kadry przed meczami eliminacyjnymi. To jeszcze nie oznaczało, że zagra o punkty, ale na pewno świadczy o tym, że Luis Fernandez będzie miał na niego oko.
Dlatego dobrze radzę - nie szukajmy nowych kandydatów do gry w reprezentacji Polski spoza ziem między Bugiem, a "Odromnysom". Za dużo w tym fermentu, a za mało potrzebnej roboty.autor / źródło: Robert Marchwiany dodano: 2011-03-31 przeczytano: 3301 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|