|
Leliwa Jazz Band: Zamość jest jazzowym miastemJak się okazało, jedną z największych atrakcji 29. Festiwalu "Jazz na Kresach" był tarnowski zespół Leliwa Jazz Band. Zespół przez ponad godzinę bawił żywiołowo reagującą licznie zgromadzoną na Rynku Wielkim zamojską publiczność. Na zakończenie koncertu muzycy zeszli ze sceny i spacerując od ogródka do ogródka "nieśli" nowoorleański jazz rozradowanym zamościanom.
Po koncercie poprosiliśmy o rozmowę lidera zespołu, grającego na banjo Edwarda Wnęka.
- Od jak dawna kieruje Pan zespołem?
- Prowadzę ten zespół od 1978 roku. Mówimy oczywiście o zespole Leliwa Jazz Band To już trochę czasu minęło, proszę powiedzieć jak zespół się zmieniał na przestrzeni tych lat. Początkowo był to kwartet ragtime'owy z instrumentami: piano, banjo, tuba i perkusja. Później stopniowo to się rozrastało. Doszły skrzypce, flet. Później trąbka, klarnet, puzon. I taki 9-osobowy zespół wystąpił w 1989 roku na Złotej Tarce, gdzie zdobyliśmy dobrą pozycję, bo w międzynarodowym składzie zakwalifikowaliśmy się do finału. Później zawiesiliśmy trochę tę działalność ragtime'ową, bo jak jest już trąbka, klarnet i puzon, to chce się grać dixieland. Już przez kilka lat właściwie graliśmy równolegle ten dixieland i ta opcja ostatecznie zwyciężyła. Ale ostatnio wracamy również do ragtime'u. Znowu mamy tubę w zespole, a więc możemy grać ragtime całkiem podobnie stylistycznie do tego, jaki graliśmy wcześniej. Tamta opcja była bardziej happy jazzowa, teraz jest to brzmienie troszkę mocniejsze, bo dawniej mieliśmy skrzypce i flet, to brzmiało miękko. W tej chwili mamy cztery instrumenty melodyczne, jest to trochę mocniejsze brzmienie, ale też ciekawe.
- Chyba nie łatwo znaleźć tak liczną grupę muzyków będących miłośnikami tego typu jazzu?
- To jest recepta na wytrwałość. Trzeba mieć wytrwałość i wierzyć w to co się robi. Robić to z przekonaniem, że coś z tego będzie. Początkowo wcale nie prezentowaliśmy jakiegoś wysokiego czy wyszukanego poziomu, nie mieliśmy takich ambicji, nie dążyliśmy do laurów konkursowych. Złotą tarkę zdobyliśmy po 27 latach istnienia zespołu. Ten zespół nie istniał po to, żeby zdobywać nagrody na konkursach, ale po to, by dawać nam radość na co dzień. I bawiliśmy się tym.
- Nie tylko wyjątkowa jest wasza muzyka, ale także wyjątkowe są wasze stroje. A do tego trzeba dodać bardzo dobrą zabawę z publicznością.
- Te stroje to zabawa, w końcu wszystko jest zabawą, stroje też. A to wyjście do publiczności, cała przyjemność po naszej stronie. Jeśli jest wzajemna akceptacja, czasem nawet sami inspirujemy wzajemną więź, to wówczas ta zabawa zaczyna się robić coraz ciekawsza. W jazzie tak jest, że jeśli z drugiej stronie jest akceptacja, to od razu gra się lepiej. I to jest to wzajemne oddziaływanie. Tę muzykę, tę atmosferę tworzą nie tylko muzycy, ale też i odbiorcy.
- Na Waszej stronie internetowej wyczytałem, że na wasza muzykę duży wpływ miał zespół Old Timers.
- Owszem, to jest najbardziej stylowo i precyzyjnie grający zespół dixieland'owy. Nie umniejszając innym zespołom, to ten zespół gra w stylu czysto dixieland'owym. Po prostu było się od kogo uczyć.
- W Waszym instrumentarium można było dziś dojrzeć suzafon...
- No to jest ta największa tuba. Jest to piękny instrument, ładnie wyglądający i pięknie brzmi. Ma też tę zaletę, że można się z nim przemieszczać. Z kontrabasem jest dużo trudniej.
Mamy więc opcje mobilną zespołu i to często wykorzystujemy. Czasami warunki pozwalają na to, by się przejść między ludźmi, albo musimy zagrać na statku czy na ulicy, gdzie nie ma zastosowania kontrabas czy perkusja. Czasami jesteśmy też zapraszani specjalnie by zagrać w ruchu w terenie.
- A jakie jest najbardziej egzotyczne miejsce w którym graliście? Wyjątkowe, niecodzienne...
- Różne takie miejsca były. Zagraliśmy np. na pogrzebie na Powązkach. Zagraliśmy suitę pogrzebową na pogrzebie artysty. Grywaliśmy na statkach, bo to jest typowe dla muzyki nowoorleńśkiej. Z całą przyjemnością nawiązujemy do tej tradycji zawsze jak jest ku temu okazja.
- Ale chyba wyjątkowe było też granie w Paryżu na Euro Jazz w 2006 roku, reprezentowaliście tam polski jazz tradycyjny.
- Tak, to było duże wyróżnienie dla nas, cieszymy się, że ktoś nas zauważył. Wydaje mi się, że w tej konfrontacji z jazzem europejskim zaprezentowaliśmy się nieźle. Dobrze że się coś takiego wydarzyło, bo mamy to zapisane w naszej historii i z dumą do tego wracamy.
- Tych nagród macie zresztą całkiem sporo na sowim koncie. Jest też wśród nich nagroda od władz Tarnowa za promocje miasta.
- Wśród swoich nie zawsze jest łatwo znaleźć uznanie, tym bardziej nas ta nagroda cieszy. Przyznam, że bardzo dobrze współpracuje nam się z wydziałem kultury UM Tarnowa. Organizujemy wspólnie festiwal jazzu tradycyjnego Jazzowy Rynek. W tym roku będzie to już czwarta edycja. Trochę z naszej inspiracji powstał tez drugi zespół jazzu tradycyjnego w Tarnowie, a wkrótce może powstanie kolejny. Tarnów staje się ośrodkiem kultywującym ten stary dobry jazz, jednym z niewielu w Polsce.
- Jakie ma Pan wrażenia po dzisiejszym koncercie na Rynku Wielkim w Zamościu?
- Było fantastycznie. Fantastyczne miejsce, fantastyczna atmosfera. Zamość jest jazzowym miastem, przecież tu są tradycje, cieszę się ze mogliśmy tu zagrać i zdobyć uznanie publiczności. autor / źródło: Łukasz Kot dodano: 2011-06-10 przeczytano: 16515 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|