|
36 ZLT: Lęki poranne Edwarda Linde-LubaszenkoTo poziom aktorstwa, dzięki któremu widz zapomina, że jest w teatrze. W uniwersalnym, przerażająco prawdziwym przekazie zawartym w "Lękach porannych" znakomite kreacje stworzyli: Edward Linde-Lubaszenko i Paweł Sanakiewicz z Teatru Nowego w Krakowie w ramach 36. Zamojskiego Lata Teatralnego.
"Lęki poranne" - spektakl zrealizowany z okazji 70-tych urodzin oraz 50-lecia pracy artystycznej wybitnego aktora filmowego i teatralnego, uznanego pedagoga krakowskiej PWST Edwarda Linde-Lubaszenko wyreżyserował Piotr Sieklucki. Zaprezentowano go zamojskiej publiczności w mrocznej, XIX-wiecznej kazamacie Bastionu VII. Naturalna scenografia wzbogacona o kilka niezbędnych sprzętów i rekwizytów przydała sztuce wiarygodności i pozwoliła skupić uwagę widza na rozgrywającym się dramacie człowieka.
Świetnie napisany, niezwykle prawdziwy i poruszający tekst Stanisława Grochowiaka o "chorobie duszy" jaką jest alkoholizm posłużył w pewien sposób Edwardowi Linde-Lubaszenko do artystycznego rozliczenia z życiem osobistym, niemalże publicznej spowiedzi. Stał się przejmującym choć także nieco zabawnym rachunkiem sumienia wielkiego aktora a zarazem człowieka o dwóch metrykach. Opowieść gorzka i śmieszna zarazem.
"Lęki poranne" fascynują prawdą o alkoholiku opuszczonym przez Boga i ludzi, człowieku wykształconym, posiadającym niegdyś rodzinę. Swoje problemy życiowe, niezrozumienie, zagubienie i "ból istnienia" próbuje leczyć wódką. Ta ucieczka w alkohol to jedynie droga na zatracenie. Czy jest szansa, że uwolni się od czyhającej pokusy notorycznego sięgania po kieliszek?
Sztuka opowiada o ostatniej fazie sięgającego dna alkoholika Alfa, opętanego lękami, szukającego w wódce (a właściwie już denaturacie) ucieczki przed światem i samym sobą. Stanisław Grochowiak - ofiara nałogu, pisał o problemie, który dotknął jego samego. Edward Line-Lubaszenko grający Alfa również doświadczył "choroby duszy".
Natomiast widz, który oczekuje wielkiego żalu i nieszczęścia oraz przestróg związanych z alkoholizmem zawiedzie się. W zamian zachwyci się spektaklem pogodnym, wręcz żartobliwym. Bez wątpienia najważniejszym pozostanie jego wymiar wstrząsający i wzruszający, niezwykle ludzki, właściwie temat odwieczny, trapiący pokolenia. Lirycznie i dramatycznie - jak w życiu, także w życiu Edwarda Linde-Lubaszenki.
Poznajemy stany alkoholowe 70-letniego starzejącego się mężczyzny, który nie poradził sobie z życiem, a może życie zbyt mocno mu "dokopało". Swoje smutki, gorycz straty, samotność i ogromną tęsknotę za utraconym sensem życia topi w wódce. Koszmary, zwidy i dołujące lęki poranne związane z nieznanym. Alf mieszka w obskurnym pokoiku, nie płaci komornego i stać go już tylko na denaturat. Elegancka żona dawno odeszła, dzieci, których nie widział od dwóch lat sądzą, że zginał w wypadku. Bohaterowi pozostała już tylko flaszka i kumpel od kielicha Kola - świadek alkoholowego, wynaturzonego życia. Rewelacyjnie przezabawny w tej roli, ale także jak najbardziej serio, jest Paweł Sanakiewicz, znakomicie wcielając się w role: lekarza, dozorczyni Bednarkowej, byłej żony i księdza.
Fantastyczny w swojej roli, od którego nie można oderwać oczu, jest w tym po części autobiograficznym spektaklu Edward Linde-Lubaszenko. Wyraża to jednoznacznie przywołując w wypowiedziach część swojego życiorysu człowieka urodzonego w dniu podpisania paktu Ribbentrop - Mołotow, co determinuje jego los na długie lata, ponieważ "spełniło się wszystko co było w pakcie". Stąd w spektaklu rosyjskie śpiewy - ojczym Lubaszenko był Rosjaninem, i niemieckie - ojciec Linde był Niemcem. Bohater/Linde-Lubaszenko opowiada o ucieczce z matką na Syberię, o powołaniu armii Andersa, co pozwoliło na powrót do kraju, o wychowywaniu go przez rodziców ojczyma w czasie wojny na Ukrainie, o powrocie do Wrocławia. Jest w tej opowieści wspomnienie złego traktowania przez ojczyma i otoczenie. Stawia pytanie: "Jak tu nie pić?"
Wymowa sztuki niezwykle przejmująca. Alkoholik nie budzi jednak oburzenia publiczności, wręcz przeciwnie - sympatię. Co więcej można mieć wrażenie, że publiczność staje po stronie bohatera, chciałaby mu sekundować i zachęcać do wyjścia z nałogu, tak jak to robi Kola mówiąc do Alfa, że "społeczeństwo czeka na ciebie".
Wizyta księdza sugeruje najgorsze. Jak się okazuje, nie wszystko przesądzone. Jest rachunek sumienia, mocna odpowiedź na pytanie: "Czy kochał dzieci? Dzieci kocham i wara wszystkim od tego!" I kiedy już z księdzem odmówi Alf modlitwę za wszystkich znajomych i bliskich, którzy odeszli, pozostaje ostatnie życzenie umierającego. Nie może być inne jak? wypicie kielicha wódki wspólnie z księdzem: "Za wiarę i za honor" i ostatecznie za powrót do życia.
"Więc idę w świat gdzie słońce i wiatr. Nowe raje, nowe kraje, nowe życie, nowe picie. Do Moskwy? O nie, Antoni Pawłowiczu. Do Wiednia, Berlina? Do Krakowa pani Bednarkowa!" - radośnie wykrzykuje bohater.
Piotr Sieklucki tak prowadził spektakl, by wyśmienity duet Lubaszenko&Sanakiewicz pozostawał w ciągłej konfrontacji: z jednej strony gorycz przegranego, zmarnowanego życia i serdecznego, trochę żartobliwego uśmiechu po wspólnym wypiciu wódki. Sporo anegdoty, inteligentnych i zabawnych rozmów o życiu. Doskonała muzyka idealnie spina klamrą wszystkie scenki spektaklu. Jak to w życiu, przy kielichu! Gra Edwarda Linde-Lubaszenko i Pawła Sanakiewicza to wielki wymiar prawdziwego teatru, bezapelacyjnie uwodzącego publiczność. Czy starczy czaru na Buławę hetmańską? Czas pokaże.
* * *
W chwilę po owacjach jakie zgotowała artystom zamojska publiczność rozmawiam z Edwardem Linde-Lubaszenko.
Teresa Madej - Panie Edwardzie, opowiedział Pan swoje życie?
Edward Linde-Lubaszenko - O nie, tam tylko są takie sygnały. Zapożyczyłem do sztuki to, co się tam wpasowywało. To rzeczywiście było pomyślane jako spektakl jubileuszowy.
Teresa Madej - To była potrzeba wewnętrzna?
Edward Linde-Lubaszenko - Tyle niedomówień było w moim życiu. Ja przez tyle lat uchodziłem za Lubaszenkę. Potem wróciłem do nazwiska Linde i nazywałem się tylko Linde. Wszędzie robiono mi awantury, wymówki że ja przychodzę i "pod płaszczykiem", że jestem Lubaszenko, a okazuje się, że jestem Linde, czyli jestem oszustem.
Teresa Madej - Chciał Pan to wyprostować?
Edward Linde-Lubaszenko - Ja byłem nie w porządku, nie z mojej winy. To było nie w porządku wobec mojego ojca. Nie z własnej winy został pozbawiony syna. Ja się z nim poznałem. Przez lata jeździłem do niego On też miał skołatane życie i bardzo takie pogmatwane. W związku z tym myślę, że chociaż pośmiertnie coś mu się należy.
Teresa Madej - Czyli to rodzaj hołdu?
Edward Linde-Lubaszenko - Tak, zdecydowanie.
Teresa Madej - Spektakl podobał się publiczności.
Edward Linde-Lubaszenko - Chociaż pozory mogą mylić, to tym razem chyba nie, bo ludzie tak szczerze, spontanicznie wstali i klaskali.
Teresa Madej - Sztuka doskonała. Wiele aspektów - przejmujące chwile i żartobliwe sceny.
Edward Linde-Lubaszenko - Takie jest życie pomieszane, poplątane - zabawne i tragiczne. Piękne i dobre miesza się ze złymi, haniebnymi, a czasem kompromitującymi wydarzeniami.
Teresa Madej - Co w najbliższych planach?
Edward Linde-Lubaszenko - Na razie muszę zrobić dwa dyplomy w Szkole w której uczę i szukam do tego odpowiedniej sztuki. Za dużo nie chcę mówić, bo wśród aktorów i reżyserów jest taki przesąd, że jak się przedwcześnie coś powie to się nie powiedzie.
Teresa Madej - Gratuluję i dziękuję. Do zobaczenia za rok.
Edward Linde-Lubaszenko - Nie mówmy hop. Dziękuję.
Zamość onLine jest patronem medialnym 36. Zamojskiego Lata Teatralnego.
autor / źródło: Teresa Madej fot. Wojciech Czerwieniec dodano: 2011-06-30 przeczytano: 3944 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|