|
Wspomnienie "Eurofolku"Zespół Pieśni i Tańca "Zamojszczyzna" jest dla nich drugim domem. Od dziesięciu lat Międzynarodowy Festiwal Folklorystyczny "Eurofolk" stał się dla nich największym świętem. Kadra i tancerze mówią wspominają pierwszy Festiwal.
Zespoły uczestniczące w X MFF "Eurofolk" powróciły do swoich krajów lub koncertują w Polsce. "Zamojszczyzna" przygotowuje się do wyjazdu na koncerty w Portugalii, co jest konsekwencją ich działalności pod egidą CIOFF oraz nawiązanych "eurofolkowych" kontaktów.
O pierwszej edycji "Eurofolku" w Zamościu rozmawiam z tancerzami i kadrą ZPiT "Zamojszczyzna" w Pubie na Szwedzkiej, podczas spotkania podsumowującego Festiwal. W tle śpiewy: "Niech żyje nam Zespół "Zamojszczyzna" , Aj viva Espania, Aj viva Polonia, a taniec nam nie pierwszyzna".
Bolesław Bełz - tancerz Grupy I
- Pierwszy "Eurofolk" pamiętać będę zawsze. Scena ustawiona była naprzeciwko Ratusza i była jedną z większych scen, na których tańczyłem podczas "Eurofolku". Zespołów było mniej, ale wszystko było bardziej przeżywane, ponieważ był to pierwszy raz: pierwsze spotkania, dyskoteki i koncerty - to się pamięta. Tańczyliśmy tańce Lachów sądeckich, "Rzeszów" i "Stary Zamość". "Zamość" który aktualnie tańczymy wraz z grupą młodzieżową jest troszeczkę zmodyfikowany. Wówczas tańczyły także moje dzieci, które teraz nie tańczą - taka jest różnica pomiędzy pierwszym a dziesiątym "Eurofolkiem".
Alicja Bełz - tancerka Grupy I
- Pierwszy "Eurofolk" był dla nas przeżyciem dlatego, że cała nasza rodzina brała udział w tym Festiwalu. Także dzieci, które nadal kultywują tradycje tańca ludowego - córka w Warszawie, syn w Krakowie. Emocjonowało nas przygotowanie do występów, chociażby masę prasowań - trzeba było bieliznę wyprasować. Poza tym - udział w imprezach towarzyszących: dyskoteki - trzeba było zapewnić opiekę niepełnoletnim dzieciom. Pamiętam zespół z Serbii, który zrobił na mnie niesamowite wrażenie ponieważ wykonywał tańce na półkolu. Przebierali się kilkakrotnie w stroje i to było dla mnie nowum. Każdy z nas chciał stanąć na wysokości zadania, które mu powierzono.
- Wydaje mi się też, że każdy był z tego zadowolony i dumny, że taki "Eurofolk" w Zamościu powstał, tym bardziej, że były pierwotne założenia, że Festiwal będzie się odbywał co dwa lata. Zainteresowanie społeczeństwa było tak duże, że zdecydowano o organizacji w cyklu rocznym. Jest oczywiście dużo pracy społecznikowskiej ze strony członków Zespołu i Stowarzyszenia. Gdyby nie ci ludzie, którzy poświęcają swój wolny czas i zaangażowanie to przedsięwzięcie nie miałoby racji bytu.
Mirosław Syc - tancerz Grupy I
- Pierwszy "Eurofolk" pamiętam bardzo dobrze, ponieważ wtedy byłem jednym z członków Stowarzyszenia Przyjaciół Ludowego Zespołu Pieśni i Tańca "Zamojszczyzna" i wraz z innymi go organizowałem. Potem jeszcze kolejne dwa. Na początku było trudno pozyskać sponsorów. Każdy "Eurofolk" uczył nas czegoś nowego, wnosił nowe spostrzeżenia, odkrywaliśmy błędy, które staraliśmy się naprawić przy kolejnym Festiwalu. W tej chwili X "Eurofolk", który się zakończył, to taka "perełeczka" - wszystko dopieszczone i zorganizowane na wysokim poziomie. Myślę, że do tego przyczyniły się wszystkie dziewięć edycji. Warto było to organizować, uczyć się i doskonalić aby wyglądało to tak jak podczas tej edycji, która także nas czegoś nauczyła.
Alicja Bojarczuk - pracownik kostiumerii
- Pamiętam, że wszystko się udało, choć zrobienie pierwszego "Eurofolku" to było nie lada wyzwanie. Tancerzy dużo, nie wiedzieliśmy od czego zacząć. Wspólne zaangażowanie sprawiło, że wszystko się powiodło. Wspomnienia są przyjemne. To był udany "Eurofolk" i zachęcił nas, żeby zrobić następny i następny. A wygląda to tak, że nie liczy się czasu. Siedziało się dniami i nocami i czekłoa na zespoły - przyjadą, nie przyjadą, o której przyjadą, bo nie mieliśmy wówczas doświadczenia.
- Wiem, że warto organizować festiwal. Zawsze pracuję z przyjemnością i nie liczy się, że pracujemy po kilkanaście godzin. Chodzi o to, żeby się udało i żeby każdy był zadowolony. Zależy nam, aby zespoły były interesujące dla publiczności i żeby nasza młodzież dobrze wypadła. To dla nich też okazja do zawarcia nowych znajomości i nawet przyjaźni. To wspaniała rzecz.
Andrzej Lewczuk - konferansjer MFF "Eurofolk"
- Oczywiście, że pamiętam pierwszy "Eurofolk", ponieważ zaproszono mnie do współpracy, co było dla mnie wielkim zaszczytem. Samo wydarzenie było wielka przygodą. Najpierw była obawa czy wyjdzie, bo to niesamowite przedsięwzięcie logistyczne. Zdaliśmy egzamin wtedy, może na 5 z plusem. Sami ocenialiśmy, że ta pierwsza edycja była już dla nas wysoką poprzeczką. To był dobrze spełniony obowiązek, byliśmy bardzo zadowoleni.
- Był jeszcze jeden podobny do tego pierwszego, z takimi anomaliami pogodowymi. I to co mówiłem na scenie, wówczas także Węgrzy mieli taką przygodę z deszczem. Jak wchodzili lało, ale specyfika tańca męskiego i wytupywane czardasze powodowało, że deszczowe chmury odchodziły. W tym jest jakaś magia. Tym razem było identycznie - weszli na scenę Węgrzy i przestało padać.
- Można powiedzieć, że od zawsze jestem związany z folklorem. W "Zamojszczyźnie" tańczyłem od jej założenia, od 1985 do roku 1993. Potem były studia na UMCS w Lublinie i praca z dwoma zespołami folklorystycznymi. "Eurofolk" dla mnie - to spełnienie marzeń. Wcześniej jeżdżąc po festiwalach - marzyliśmy aby taki zorganizować w Zamościu.
Joanna Matwiejczuk - konferansjerka MFF "Eurofolk"
- Mam za sobą dziewięć "Eurofolków". Jedna nieobecność usprawiedliwiona, ponieważ mąż zabrał mnie w tym samy czasie na wczasy. Pierwszy festiwal to było zupełnie nowe doświadczenie. To co mi najbardziej utkwiło w pamięci to usytuowanie sceny - przed Ratuszem. Kiedy ją przeniesiono w inne miejsce to sądziłam, że to jest niemożliwe aby ona mogła gdzie indziej zafunkcjonować. Ale z perspektywy czasu uważam, że to jest lepsza lokalizacja bo nie przesłania Ratusza i Rynek Wielki jest bardziej widoczny.
- Dlaczego mi powierzono rolę prowadzącej Festiwal? Może to wynikało z wcześniejszych zajęć w "Zamojszczyźnie" - prowadziłam koncerty, byłam solistką i to może dlatego. Andrzej to świetny partner, z którym dogadujemy się bez słów, chociaż docieraliśmy się przez kilka "Eurofolków". Pierwszy Festiwal był połączony z imprezą "Pomoc dla polskiej wsi" i wtedy na zmianę zapowiadaliśmy z Andrzejem Grabowskim. To ludzie z wielkiego świata i my byliśmy trochę spięci, ale robiliśmy swoje. Było fantastycznie.
- Najbardziej pamięta się imprezy poza sceną - ta niesamowita radość, która ma szanse się wyzwolić: ogniska, spotkania integracyjne. "Eurofolk" to wspaniała odskocznia od codzienności. Dla mnie to najwspanialsze, cudowne wakacje, jestem szczęśliwa i zadowolona. Jest dużo emocji na scenie, ale o nich się nie pamięta, bo spotkania z przyjaciółmi to dla mnie coś wyjątkowego, ponieważ przyjeżdżam do Zamościa raz w roku z Irlandii. Jestem pełna podziwu dla tego, co się dzieje w Zamościu - w różnej skali. Przyznam, że swoją wiedzę o Mieście, w pierwszej kolejności czerpię z Waszego portalu.
Monika Hildebrand - choreograf "Zamojszczyzny"
- Wspomnienia Festiwali przeplatają się. Każdy pamiętam od strony przygotowania programu, który realizuje "Zamojszczyzna". Odpowiadam również za próby w tygodniu przed występami. Inne zespoły oglądam "w biegu". Od kilku lat organizujemy warsztaty letnie na przełomie czerwca i lipca, aby przygotować grupy i nowy program, tzw. debiuty - aby dobrze wypadły, przed publicznością i przed innymi zespołami. Warsztaty są zawsze mobilizacją, także przed naszym wyjazdem za granicę.
- Starsi tancerze zdają sobie sprawę z wagi wydarzenia, natomiast dla dzieci to kolejny koncert. Owszem cieszą się bo dla wszystkich grup występ na "Eurofolku" to zaszczyt. W wieczornych koncertach pokazują się grupy najlepsze, młodsze biorą udział w przemarszu i mogą się pokazać w trakcie dnia na "eurofolkowej" scenie. To dla nich ważne. Poza sceną nawiązują przyjaźnie - na dyskotekach i zabawach "eurofolkowych".
- Zamość bez "Eurofolku"? Na pewno byłoby smutniej w lecie. Nawet ludzie, którzy nie są bezpośrednio związani z Festiwalem wpisali go w swój kalendarz. Mam znajomych, przyjaciół i rodzinę, którzy już przed Festiwalem pytają mnie o termin koncertów i zespoły jakie wystąpią. Kibicują też zespołom, jadą na ich występy do innych miast. To miłe, że pojadą do Krasnobrodu, Szczebrzeszyna i Kawęczynka. To znaczy, że nie tylko myśmy "zwariowali" na tym punkcie, tylko udzieliło się to i innym, niezwiązanym tak jak my z folklorem. Cieszy, że to fascynuje do tego stopnia. Miło to widzieć, bo czuje się wtedy sens tego, co się robi. To jest wtedy taka nagroda dla nas.
- Marzenia? Zapewne chcielibyśmy jako "ZPiT "Zamojszczyzna" pojechać na egzotyczny festiwal, może to mało osiągalne, ale np. do Brazylii. To dla wielu byłaby wyprawa życia. Pamiętam, że będąc tancerką w zespole w czasach licealnych, mogłam tego świata trochę zobaczyć.autor / źródło: Teresa Madej dodano: 2011-08-01 przeczytano: 15912 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|