|
Z Wandą i Bogusławem Orlińskimi o bajkowych ilustracjachPrzez miesiąc można było zachwycać oczy mistrzowskimi ilustracjami artystycznymi autorstwa Wandy i Bogusława Orlińskich w BWA Galeria Zamojska. Finisaż wystawy, na której zaprezentowano około 300 prac, był okazją do rozmów z artystami o ich inspiracjach i ulubionych dziełach (24.08.).
To wystawa retrospektywna ilustratorów zasłużonych dla Zamojszczyzny, wiernych ilustracji dziecięcej. Oboje uczestniczą od lat w Plenerach Ilustratorów. Prace olejne, gwasze i pastele emanują ciepłem i niezwykłą maestrią wykonania bohaterów popularnych bajek i baśni. Uwagę zwraca niezwykły autentyzm pogodnej natury dziecięcej jaką dojrzali artyści z pietyzmem w sobie pielęgnują. Artystom za piękna wystawę podziękowania złożył Jerzy Tyburski, dyrektor BWA Galeria Zamojska. Uczestnicy XXVII Międzynarodowego Pleneru Ilustratorów serdecznie dziękowali Przyjaciołom za wiele lat spędzonych wspólnie na plenerach oraz za to, że ilustracje Orlińskich towarzyszą im przez te wszystkie lata, a często są również wspomnieniem z dzieciństwa.
- Chciałabym żeby obejrzenie tej wystawy sprawiło Państwu odrobinę radości - mówiła Wanda Orlińska. Pani Wanda podziękowała także mężowi za wspólne 45 lat. I dodała, że chociaż współpraca jest trudna, bo różne są ich temperamenty, to bez żadnej ingerencji udało się przeżyć dobre lata.
W uroczystości zakończenia wystawy wzięło udział wielu miłośników bajkowych ilustracji Państwa Orlińskich.
* * *
Teresa Madej - Na jakich ilustracjach Pani dorastała, zanim zdecydowała o studiach na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie.
Wanda Orlińska - Na Szancerze. Bo to był król. I właściwie był monopolista w tych czasach. Jeszcze gdzieś Walentynowicz się pojawił, ale poza Szancerem nie było innych. Potem zaczęły się nowości, kiedy byłam dorosłą osobą. Kolekcjonowaliśmy, jako dorośli, książki dla dzieci. zawsze nas to interesowało. Potem córka przejęła nasz zbiór i zainteresowanie także, bo jest również ilustratorem i także pisze książki dla dzieci. Jakoś to się dobrze rozwija.
TM - Teraz to Pani stała się królową ilustracji. Co zdecydowało o wyborze Wydziału Grafiki ASP?
Wanda Orlińska - Ja zupełnie nie wiem dlaczego tak się stało. W każdym razie nie miałam żadnych wątpliwości, że to jest moja właściwa droga, bo książki to była moja pasja, a nie czułam tak bardzo silna jeśli idzie o taka twórczość czystą, czyli malarstwo takie potężne. Grafikę warsztatową uprawiałam na tyle na ile to w Akademii jest konieczne. Nawet to lubiłam, ale najlepiej się odnajdywałam w związku tekstu z tym co ja mogę na tent temat pomyśleć. Trafiłam do pracowni Szancera, i jeszcze lepiej, trafiłam do człowieka z którym się polubiliśmy. On był człowiekiem, który nie żałował dla nas czasu. Dużo opowiadał, dużo wiedział, dużo widział świata, a wtedy to nie było takie proste obejrzeć świat. On go jeszcze pewnie widział sprzed wojennych czasów.
Pod koniec studiów znalazłam się również pod opieką Janusza Stannego. On był wtedy asystentem Szancera, potem objął jego katedrę. Najpierw był wielki, groźnym autorytetem, takim mi się wydawał. Teraz po latach okazał się czarującym kolega i również wspaniałym artystą, aczkolwiek zupełnie innego rodzaju niż Szancer.
TM - Na wystawie ok. trzystu Pani i męża ilustracji. Czy potrafi Pani policzyć swoje ilustracje namalowane na przestrzeni 40 lat pracy twórczej?
Wanda Orlińska - Teraz mieliśmy okazje przekonać się ile tego jest. Co prawda nie liczyliśmy tego, ale trud wyboru tych ilustracji do wystawy był ogromny. Dla nas z tego tytułu jeszcze większy bo musieliśmy zatrudnić zięcia i córkę do skakania po drabinach, wyjmowania z pawlaczy teczek, rozłożenia i zobaczenia - czy to się jeszcze nadaje, czy straciło już aktualność. na wystawie, powiedzmy, że mniej niż połowę. Staraliśmy się wybrać ilustracje pokazujące o co nam chodzi. Korzystaliśmy z prac plenerowych, które dla nas są niesłychanie cenne, bo one nie podlegają żadnym ograniczeniom. To jest czysta wypowiedź bez nacisku wydawcy, bez żadnych redakcyjnych problemów, i to bardzo sobie cenimy.
Tak między nami, żałuję, że one musiały przejść na własność Galerii, bo my lubimy to mieć w szufladzie. To jest właściwie nasza pierwsza poważna wystawa. To nie dlatego, że myśmy nie mieli okazji, czy możliwości. My po prostu nie lubiliśmy tego. My jesteśmy takimi "borsukami", którym wystarcza to, że się zajmują pracą. A potem lubimy to ułożyć w szufladach i od czasu do czasu wyjąć, zobaczyć.
TM - Zaglądając do Pani duszy, umysłu/wyobraźni to co decyduje, że Pani stwierdza - Tak to namaluję/zilustruję, tak to opowiem moją ilustracją? Chodzi oczywiście o Pani warsztat.
Wanda Orlińska - Tego nie umiem dokładnie powiedzieć. Może mąż mógłby to lepiej określi, ponieważ on ma zdecydowanie inny system pracy. Ja nie pracuję bardzo długo, tzn. zapoznaję się z tekstem i nic. Prowadzę dom, sprzątam, robię zakupy, ale po jakiś czasie, kiedy trzeba się za to wziąć, to siadam i mam to wszystko w głowie. Tylko jest sprawa wykonania. Czy bardziej czy mniej sprawnie mi się to uda. Natomiast mój mąż ma to wszystko ma przemyślanie i opracowane w najdrobniejszym szczególe. Robi szereg szkiców, szereg wersji. On jest do końca niezadowolony. Ja pracuję, pracuje i wiem, że to już tyle mam do powiedzenia.
TM - Czy Pani potrafi wskazać swoją ukochaną ilustrację?
Wanda Orlińska - Ja mam tutaj ukochaną ilustrację. Absolutnie ukochaną. Sprzedałam ją Jurkowi Tyburskiemu do BWA, wtedy, kiedy dostał fundusze na uzupełnienie zbiorów. Strasznie cierpię z tego powodu. To jest ilustracja dla mnie. To jest moja ilustracja bez zamówienia. I jeszcze kilka na wystawie. To ilustracje, które malowałam w natchnieniu, dla siebie. Kiedy przyjechał Jerzy i zapytał o ilustracje, powiedziałam: Pokaże ci coś, z czego jestem bardzo dumna. On powiedział, że to kupi. Ja byłam zrozpaczona, bo nie mogłam się już wycofać. To było kilka lat temu. Są tu także ilustracje do książek, które powstały w tym roku.
Jesteśmy zadowoleni, wstyd mówić, że jesteśmy jeszcze w formie. Że nie umarliśmy twórczo, tylko żeby chcieli to zauważyć inni. Zdecydowaliśmy się to pokazać z powodu bardzo ważnego, o czym muszę pani powiedzieć. Z powodu miłości do tego miejsca. Bo myśmy pierwszy raz przyjechali do Zamościa w 1970 r. Przejeżdżaliśmy. I właściwie od tego momentu datuje się nasza miłość do zrujnowanego wtedy Zamościa. Wchodziliśmy w te podwórka. Potem zaczęliśmy przyjeżdżać na plenery Grażyny Szpyry, która niewątpliwie ma wielkie zasługi dla tej kolekcji i w organizowaniu tych plenerów. A potem Jurek. A my ciągle z tą miłością do Zamościa. A poza tym wszyscy tutaj są tak sympatyczni i mili. Tylu przyjaciół tu znaleźliśmy. To jedno z niewielu miejsc, gdzie chce mi się podjąć trud wyjazdu. Co roku mówię - Nie to ja już zostanę na działce. A potem znowu tu przyjeżdżam.
TM - W Pani ilustracjach jest najwięcej dzieci, w cudnych, radosnych pastelowych kolorach. Urzekają.
Wanda Orlińska - Cieszę się, że się to pani podoba. Jeśli to wszystko daje ludziom choć ździebko radości to to ma sens. Uwieczniłam także na ilustracji moją córkę Zuzię, jak była jeszcze bardzo malutka.
* * *
Ilustracje babci i dziadka ogląda także trzyletni wnuk. Najbardziej podoba mu się ilustracja do bajki "Jak krawiec Niteczka został królem", która namalował dziadek Bogusław Orliński. Zuzanna, córka Orlińskich mówi, że to, że została również ilustratorką jest zrozumiałe. Cała rodzina to robiła.
- Przyglądałam się powstającym ilustracjom, ale raczej zza pleców rodziców. Ja nie miałam co wtedy robić i też rysowałam. Potem studiowałam u prof. Stannego na ASP. Było wspaniale, bardzo interesująco.
* * *
Teresa Madej - Na jakich ilustracjach wychowywał się mały Boguś?
Bogusław Orliński - Ciężko powiedzieć, bo to były czasy powojenne. Były wydruki pierwszych książek, np. "Flet zaczarowany", który później miałem szczęście ilustrować, bo bardzo chciałem. To były wydane w Poznaniu książki "Królewna Śnieżka" i "Flet zaczarowany". Były z ilustracjami Disneya, prawdopodobnie z filmów Disneya. takie secesyjne, ale dobrze były wydrukowane jak na owe czasy. Bo później to już było gorzej z drukiem, bo PRL już wszedł. I papier był gorszy, ale te powojenne książki dobrze pamiętam. Często oglądałem je, potem już tylko same ilustracje i zawsze marzyłem, żeby ten "Flet zaczarowany" zilustrować i mi się udało.
TM - Czy naukę rysowania i malowania rozpoczynał Pan w liceum plastycznym?
Bogusław Orliński - Uczęszczałem do liceum ogólnokształcącego w Warszawie, praskie liceum, które aktualnie w rankingach jest bardzo wysoko. To było solidne liceum, w którym wykładali bardzo dobrzy profesorowie jeszcze "starej daty".
TM - Więc co zdecydowało o wyborze Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, a potem ilustracji?
Bogusław Orliński - Wiecznie cos rysowałem, i w szkole podstawowej, i w liceum. zawsze się gazetki robiło, zawsze mnie tam wystawiano. Poza tym dużo rysowałem z potrzeby takiej. Nie będę tutaj udawał wielkiego artysty, który od dziecka maluje, ale malowałem sporo. Np. jak byłem w kinie, potem wracałem i sobie odtwarzałem te socrealistyczne obrazy. Lubiłem rysowanie. Później zdałem na malarstwo na Akademię. Ilustracje przyszły za sprawą żony. Zobaczyłem, że ona to robi, a ona kończyła u Szancera. ja miałem malować, a ponieważ te pierwsze lata po studiach były takie, że nie mieliśmy pracowni, mieszkaliśmy w jednym pokoju z rodzicami Wandy i trzeba było malować małe formaty. Można powiedzieć, że na jednym stole.
Na dyplomie miałem duże prace, zresztą bardzo ładne. Do tej pory patrzę na nie z taką zazdrością, że już nie maluję. A żałuję, że nie maluję tak, jak powinienem malować, bezwzględnie i tylko to. Jest tęsknota i ciągle wracam do tego malarstwa i usiłuje robić. Jest to już nie tak traktowane jak powinno być. Powinno się w zasadzie te 8 godzin spędzać przy sztaludze. A ja parę godzin spędzam przy ilustracjach, a parę godzin myślę.
TM - Pani Wanda odkryła nieco warsztat - swój i Pana. Jest on odmienny, zróżnicowany z powodu różnicy temperamentu, czy umysł ścisły mężczyzny tu decyduje - a przecież też humanistyczny i bardzo plastyczny.
Bogusław Orliński - Ona ma taką łatwość malowania ładnych dzieci. A ja zawsze takie miałem wątpliwości, czy te dzieci powinny być takie ładne. Zawsze trochę "utrudniałem" im ta urodę. Wydawało mi się, że wszystkie dzieci są ładne, więc nawet te troszeczkę nie żurnalowe też zasługują na to, żeby je umieszczać. Troszeczkę je deformowałem, starałem się inny rodzaj wdzięku w nich znaleźć. Myślę, że absolutnie, mamy tego dowody, dzieci ją lepiej zapamiętały. Dzieci, które teraz maja po czterdzieści lat - jako ilustratorkę książek, bo te ilustracje pewnie im się bardziej podobały.
TM - W katalogu wystawy znalazła się śliczna ilustracja Pani Wandy - "Panny mądre i głupie", jej ukochana. Należy rozumieć, że umieszczona na okładce Pana ilustracja też należy do Pana ulubionych?
Bogusław Orliński - To jest "Pod wierzbą" Andersena, którą szczególnie lubię, bo jest smutna i taka troszeczkę dla dorosłych. Tak jest z ilustracją dla dorosłych, dużo lepiej by mi szło. Ale nikt nie zamawia, nie robi się u nas ilustracji dla dorosłych, dlatego chętnie przyjechałem na Plener poświęcony Miłoszowi. Może nie wiersze będę ilustrował, tylko "Dolinę Issy".
TM - Pana ilustracje to także piękny kolor.
Bogusław Orliński - Kolor dla mnie jest bardzo ważny. Kto wie czy to nie jest coś o czym marzę - żeby malować dla tego właśnie koloru, intensywnie wrócić do malarstwa dla tego koloru.
TM - Jak rodzi się pomysł na ilustrację podczas na plenerów?
Bogusław Orliński - Ja robię tysiące szkiców. Kiedyś robiłem polską encyklopedię dla dzieci. Dostałem od drukarza makietę tej encyklopedii, czyli gruba książkę z pustymi kartkami. Ja ją odnalazłem i od pewnego czasu to wszystko w jaki sposób pracuję nad pracami, wszystkie drobne szkice powycinałem i powklejałem w tą książkę. mam album wspaniałych, różnych pomysłów - dla mnie wspaniałych, które wykorzystuję. To pokazuje jak strasznie ciężko jest wybrać któryś ze szkiców, bo i ten ładny, i ten ma coś dobrego. I wypadkową tego wszystkiego, tej pracy - jest końcowa ilustracja. Żałuję często, że tak zrobiłem, a nie tak jak inne. Wanda natomiast siada i robi od ręki. Ma już w głowie wszystko co chce.
* * *
Wanda i Bogusław Orlińscy uczestniczą w plenerach organizowanych przez BWA Galeria Zamojska od dwudziestu pięciu lat. Zakochani w ilustracji, Zamościu i dzieciach. Swoje szlachetne umiłowanie prezentują na niedużych kartonach i płótnie pokazując wielki, czarowny i bardzo pogodny świat z bajek i baśni. Te cudne ilustracje, odświętny wymiar sztuki, zachwycają od pokoleń dzieci i dorosłych, i pozwalają, choć na chwilę, cofnąć się w czasy beztroskiego, kolorowego dzieciństwa.
autor / źródło: Teresa Madej fot. Janusz Zimon dodano: 2011-08-29 przeczytano: 4271 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|