|
Stanisław Lipczyński: Człowiek o gołębim sercuO zmarłym 7 września br. Stanisławie Lipczyńskim, związanym przez całe życie z Zamościem, a przez cały okres pracy zawodowej z mediami - rozmawiam z żoną Ewą i córką Małgorzatą.
Urodził się w 1947 r. w Szczepanowie, w powiecie wałbrzyskim. Tam los rzucił pochodzących z Zamościa rodziców. Ojciec Stanisława Lipczyńskiego był przez pewien czas komisarzem na Ziemiach Odzyskanych. Do szkoły podstawowej uczęszczał w Sitańcu i Rembertowie, potem było I Liceum Ogólnokształcące w Zamościu. Studiował ekonomię na SGPiS (obecne SGH) w Warszawie i na UMCS w Lublinie. Pracował jako dziennikarz w gazecie wydawanej przez Fabrykę Mebli w Zamościu - "Wspólna praca", potem była "Zamojszczyzna" wydawana przez J. Rachwalda. Pracował także w Klubie Młodej Inteligencji. Ostatnio związany był z Telewizją Kablową Zamość, gdzie prowadził program "Z prasy".
Teresa Madej - Zachowałam oryginalną wizytówkę Stanisława, gdzie w miejscu, w którym inni piszą swoje stanowisko, zawód on miał napisane "Człowiek". Przez cały czas znajomości z nim miałam głębokie przekonanie, że to człowiek o gołębim sercu. Taki był jako ojciec?
Małgorzata Lipczyńska - On był człowiekiem z gołębim sercem. Ale ostatnio ciągle mam w pamięci zdanie, które gdzieś przeczytałam -" o ludziach, których przerosły własne serca". Dlatego, że myślę, że to był taki człowiek, który nie do końca chciał przyznać, przed innymi i przed sobą przede wszystkim, że jest tak wrażliwy. Że tyle rzeczy go dotyka, tyle rzeczy go obchodzi, tak po ludzku. To jego "gołębie serce" było ukryte pod taką maską ironii, cynizmu i złośliwości. Przy bliższym poznaniu i intensywnym obcowaniu nabierało trochę innego charakteru, bo okazywało się, w tym też można zawrzeć dużo serdeczności.
Teresa Madej - Przyznam, że mieliśmy dobrą relację, i że nadawaliśmy na podobnych falach. I mam wrażenie, że jeżeli to była z jego strony złośliwość to była taka wyważona. Była i satyra i trochę dowcipu, ale miał duży dystans do siebie, do całej wiedzy jaką miał o życiu.
Małgorzata Lipczyńska - Tak. Ja to powiedziałam też na pogrzebie, że miał ogromny dystans do siebie i do świata. I myślę, że to jest cechą ludzi, którzy mają wielką wrażliwość, a przy tym też inteligencję i refleksyjność. Że to wszystko co się dzieje w nich samych i wokół nich jest jako przefiltrowywane, traktowane z przymrużeniem oka i nigdy ze śmiertelną powagą - nawet te najważniejsze sprawy. Że zawsze jest ten uśmiech w kąciku ust, który wydaje mi się, pozwala po pierwsze - stanąć trochę z boku, a po drugie - pozwala przetrwać i patrzeć z szerszej perspektywy na to, co się dzieje. Na swoje życie, na doświadczenia - i te dobre i te gorzkie. Przez te ostatnie lata także na własną chorobę, na widmo śmierci, które gdzieś tam było i na to, że choroba spowodowała, że pewne rzeczy były już poza taty zasięgiem - na przykład jakiś rodzaj intensywności, czy podróżowanie - tak z czysto technicznych powodów, bo w pewnym momencie był zbyt słaby aby to było możliwe. I myślę też, że mówienie o takich rzeczach jak własna choroba pozwala te rzeczy oswoić, że one nie są jakimiś demonami, wytworami, które dominują moje życie, tylko stają się czymś, co ja jestem w stanie okiełznać.
Teresa Madej - Sądzę, że to wynikało z tego, że miał bogaty bagaż życia i mądrości, którą nie wszyscy mają. Że pewne rzeczy są poza mną i to staje się naturalne do tego stopnia, że nie przekłada się na zgryźliwość, depresję czy złość wobec świata, szukanie winnych, że tak się toczą moje losy. Może miał świadomość przeżytego dobrego życia?
Małgorzata Lipczyńska - Tego ja też do końca nie wiem, ale myślę, że miał świadomość i satysfakcję. Dziesięć lat temu powiedział mi, że ma wrażenie, że przeżył dwa razy tyle, że to życie było na tyle intensywne i tak bogate. Że się nie rozwlekało, wszystko było w pełni. Myślę, że to też było ważne. Później, kiedy ta choroba nastąpiła, przyszedł proces wyhamowywania, mimo woli, ale to był też rodzaj odpoczynku, takiego odpoczynku, który pozwala na to żeby usiąść i pomyśleć, nie musieć nic robić.
Teresa Madej - Gdzie się Państwo poznaliście? Gdzie chodziliście na randki?
Ewa Lipczyńska - U znajomych. Nie miałam z kim pójść na Sylwestra jak po studiach wróciłam do Zamościa. Oni powiedzieli, że mają takiego chłopaka. I tak się poznaliśmy. To był 1978 r. Nie było takiej pięknej Starówki, więc chodziliśmy na spotkania do Klubu Młodej Inteligencji. Jeździliśmy razem na kuligi.
Małgorzata Lipczyńska - Tata mi opowiadał, że jak mama przyjechała do Zamościa i zaczęła pracować w Urzędzie Wojewódzkim, a to było przed tym Sylwestrem, to jego koledzy mówili mu: "Choć do Urzędu, bo tam pracuje taka ładna "laska" i ma takie długie nogi".
Ewa Lipczyńska - Wtedy chyba nie przyszedł, ale był Sylwester a potem się szybko zakochałam, a Małgosia to owoc tej miłości.
Teresa Madej - Czym cię oczarował Stanisław?
Ewa Lipczyńska - Poczuciem humoru i inteligencją - przede wszystkim. Pewnością siebie.
Teresa Madej - Jakie były jego zainteresowania, poza pracą dla mediów?
Ewa Lipczyńska - Bardzo dużo czytał, był bardzo oczytany. Filmy, teatr - tą pasję odziedziczyła córka. Mówił, że nie lubi kotów. Ale kiedy w domu pojawił się kot córki, to patrzyli na siebie dosyć wrogo, a po pół roku zakochał się w swoim kocie "Kaziu". Ja miałam swojego. Kochany "Kazio" nasłuchuje jak ktoś idzie po schodach i głowę wyciąga przez drzwi czy jego pan nie wraca. Poza tym Stasio bardzo lubił gości, którzy do nas przychodzili. Pierwsze co robił to biegł do kuchni i proponował coś do jedzenia, picia. Jeśli kto mówił, że nie - to i tak dostawał talerz zupy do jedzenia, albo kanapeczki, sałatki, nie dużo ale wykwitnie.
Małgorzata Lipczyńska - I lubił fotografować. Zawsze chciałam żeby tata mnie nauczył robić zdjęcia, ale nigdy nie mogliśmy się dogadać i jak się umawialiśmy o zaczynaliśmy się kłócić. Chyba mieliśmy zbyt podobne charaktery. Były jeszcze kulinaria, ale nie samo gotowanie jako takie, co cały rytuał z tym związany. Od kupowania wszystkich składników, żeby były jak najlepszej jakości, po gotowanie, pieczenie, sposób podania i sposób spożywania. Cała opowieść. Przeglądając rzeczy taty znalazłam całe stosy kartek z zapisanymi przepisami. Miał taki zwyczaj, że przepisy spisywał, część wycinał z gazet, ale większość spisywał. Znalazłam też część przepisów mojej babci, czyli mamy ojca. Niemalże tradycje rodzinne. I przywiązanie do dobrych manier; traktował to wszystko z wielka estymą. Generalnie tata gardził wszelkimi wynalazkami z zachodu, które do nas przyszły, pizzami, hot-dogami, itd., wszystkimi rzeczami, które robi się na szybko, na gotowo czy półgotowo, byle jak. Jak była Wigilia to zawsze sam robił uszka i wszystkie potrawy.
Ewa Lipczyńska - Nie do pomyślenia było, żeby w kapciach usiąść w święta do stołu. Musiała być biała koszula, garnitur, buty. Myśmy się dostosowały do tego.
Małgorzata Lipczyńska - Ja to kojarzę z czymś, co jest dla mnie naturalne i co zawsze było naturalne. To nie był terror. Ja pamiętam, że zawsze tak było. Pamiętam też, że jak byłam mała to zawsze mnie wołał na "Kocham kino", z którego ja nic nie rozumiałam bo miałam np. jedenaście lat i oglądałam Kieślowskiego. Nie miałam pojęcia o co tam chodzi, ale tata mówił - siadaj i oglądaj, nie ważne, że nie rozumiesz, kiedyś będziesz rozumiała.
Teresa Madej - Czego tata cię nauczył poza miłością do teatru i kina?
Małgorzata Lipczyńska - Myślę, że tego, żebym nie przejmowała się zupełnie tym co mówią ludzie i robiła to, na co mam ochotę, pod warunkiem, że to nie krzywdzi ludzi, nie sprawia im przykrości. Że normy i zasady nie są po to żeby ich ślepo przestrzegać. I jeżeli mam potrzebę robienia czegoś to po prostu - mam to robić. I nieważne co inni mówią dookoła. I tak zawsze będą coś mówili, bo ludzie muszą coś mówić.
Teresa Madej - A jak Stanisław reagował na opinie o nim jako dziennikarzu, o jego programach?
Ewa Lipczyńska - Bardzo się cieszył tą pracą. Nie raz mówił: "O, moja fanka poszła. O, moi fani poszli." Kiedyś w sklepie zaczepił nas jakiś pan i mówi: "To pan z telewizji." A on na to - "Nie, to mój brat bliźniak".
Małgorzata Lipczyńska - Myślę, że to było dla niego bardzo ważne, dużo ważniejsze, niż sam się chciał przed sobą przyznać. Ale też był prowokatorem, więc w artykułach i programach było dużo "ukłuć szpilką" w stronę głupoty ludzkiej, obłudy, małości, kulawego systemu funkcjonowania w pewnych sferach. Jak wiedział, że spowoduje tym jakieś reakcje, czy jak je spowodował - to później był zadowolony. Nawet jeśli to było kontrowersyjne. Nie tylko w mediach, to samo było na gruncie prywatnym , towarzyskim. Bardzo lubił wypowiadać się kontrowersyjnie i patrzeć co z tego wyniknie. To według mnie było bardzo ważne bo to były mądre wypowiedzi, które prowokowały ludzi do myślenia. Nawet jak się nie zgadzali i byli oburzeni, to musieli się zastanowić - dlaczego się nie zgadzają.
Teresa Madej - Czyli czasem zadawał trudne pytania i miał w tym rację. Mam wrażenie, że potrafił na życie spojrzeć z boku i reagować.
Małgorzata Lipczyńska - Nie był nieomylny. Ja też nie chcę stawiać pomnika komuś, kto tych pomników nienawidził i je burzył. Ale miał taka dużą bystrość jeśli chodzi o obserwowanie ludzi.
Teresa Madej - Stanisław był towarzyski i także duszą towarzystwa.
Ewa Lipczyńska - Też, z całą pewnością. Coś, co powiedział po ostatnim pobycie w domu, który trwał pięć dni, jak wrócił ze szpitala, w którym przebywał 30 dni. Mamy zegar wiszący na ścianie, który wybija godziny. I w pewnym momencie, po wybiciu kilku uderzeń powiedział - "To jest to, czego brakowało mi w szpitalu. Między innymi - oczywiście."
Teresa Madej - I wyraził jak bardzo jest mu bliski dom i jak ciężkie chwile przeżywał w szpitalu, do czego się nie przyznawał. Czy robił podsumowanie życia?
Małgorzata Lipczyńska - W szpitalu, nie. Myśmy mieli takie podsumowanie na przełomie listopada i grudnia, kiedy był strasznie chory i ja przyjechałam z Łodzi. Leżeliśmy w Łózkach i tak do rana rozmawialiśmy, kilka nocy. Ja wtedy myślałam, że to jest nasze pożegnanie. Wtedy dużo sobie wyjaśniliśmy, poruszyliśmy dużo spraw, które dla nas obojga były trudne. I to zostało wyjaśnione. Tata powiedział mi wtedy dużo istotnych dla niego rzeczy. Dla mnie to było rodzajem podsumowania i jednocześnie obopólnego oczyszczenia.
On też był przekorny i niepokorny cały czas, więc trudno mu było przyznać rację, że lekarze czegoś mu zakazują. Ale jednocześnie te pobyty w szpitalu traktował z dużą dozą humoru, na takiej zasadzie, że jest to miejsce, w którym świetnie jest być. W taki sposób o tym opowiadał - o lekarzach, pielęgniarkach i pacjentach, warunkach i jedzeniu. Zawsze miał dar opowiadania w bardzo ciekawy sposób o rzeczach, które niekoniecznie są interesujące. Czasami są przygnębiające i wtedy wychodził ten dystans, ironia i poczucie humoru, że w tym nie było żadnego patosu i żadnego użalania się nad sobą.
Teresa Madej - Czy snuł plany, marzenia, którymi się dzielił?
Ewa Lipczyńska - Tak. Ostatnim takim może przyziemnym marzeniem było, że pojedziemy razem na grzyby. Ja mówiłam, że nie ma grzybów, mając świadomość, że nie da rady. Co najwyżej możemy pojechać do lasu ale w samochodzie musiałby zostać bo był bardzo chory - oczywiście mu tego nie powiedziałam. To było ostatnie z marzeń. Wcześniej, jak przebywał w szpitalu robiłam remont kuchni i przynosiłam mu do szpitala wizualizacje nowego wystroju. Strasznie się z tym spieszyłam. Chciałam żeby to wszystko było zrobione jak wróci do domu. Z kuchnią mi się udało, z innymi drobnymi remontami, nie. Ja byłam dumna i on był dumny ze mnie, że tyle się udało zrobić.
Teresa Madej - Nasi bliscy zawsze odchodzą za wcześnie.
Małgorzata Lipczyńska - Ja mam takie poczucie, że najważniejsze rzeczy i te dobre i te złe - zdążyliśmy sobie powiedzieć. I oczywiście zawsze chciałoby się więcej i zawsze coś takiego się dzieje, że człowiek chciałby się dzielić. Myślę, że nam się to udało w ciągu tego ostatniego roku, że ja mu powiedziałam jaki jest dla mnie ważny i tata mi powiedział, jaka ja jestem ważna. Że jest dumny z tego co ja robię i ze mnie. Ja się z tego cieszę, że zdążyliśmy.
Teresa Madej - Czym się zajmujesz?
Małgorzata Lipczyńska - Pracuję w teatrze w Łodzi, tańczę i gram w spektaklach.
Teresa Madej - Tata był na twoim spektaklu?
Małgorzata Lipczyńska - Był. Na spektaklu w Warszawie. To były "Gry (w) Pana Cogito" na podstawie tekstów Herberta w grudniu w 2009 r. To było ładne. Ja poczułam się doceniona. Myślę, że każdy ma coś takiego, że chce żeby rodzice go pochwalili. Mówił do mnie żeby zbierać wszystkie recenzje z moich spektakli. Jak zrobiłam monodram w listopadzie ubiegłego roku to w domu tata powiesił plakat. To było dla mnie ważne, że on wszystkim o tym mówił, nawet w szpitalu co ja robię.
Teresa Madej - A kto lepiej tańczy, tata czy mama?
Małgorzata Lipczyńska - Tata. Często mówił, że musimy razem zatańczyć walca. Ale tego już nie zdążyliśmy...
Teresa Madej - Dziękuję za rozmowę.
Ewa Lipczyńska i Małgorzata Lipczyńska - Dziękujemy bardzo. autor / źródło: Teresa Madej dodano: 2012-09-19 przeczytano: 4582 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|