|
Orzeł może... O mój Boże! Kilka tygodni temu pisałem, że dzisiejsza rzeczywistość jako żywo przypomina przedstawianą przez Stanisława Bareję. Podałem przykład sołtysa Siedliska pod Grabowcem, który rozesłał do mediów opowieść o dwudniowym odśnieżaniu drogi dojazdowej do wsi przez jej mieszkańców, czym wyręczyli gminę. Z perspektywy czasu muszę przyznać, że to aż takie głupie nie było. Na pewno głupoty nie stanowiło samo odśnieżanie, a i postawa sołtysa wzbudza we mnie coraz bardziej pozytywne emocje (odśnieżających rzeczywiście dobrze było docenić medialnie, skoro nie wpadła na to sama gmina). Jedną z przyczyn mojej zmiany zdania jest też fakt, iż wydarzenie z Siedliska to naprawdę nic w porównaniu z akcją, którą obserwowaliśmy w długi weekend majowy i która ma trwać aż do 4 czerwca.
Oczywiście już po tytule tego tekstu można się zorientować, że chodzi mi o przedsięwzięcie nazwane "Orzeł może", zorganizowane przez Program Trzeci Polskiego Radia oraz "Gazetę Wyborczą". Jego celem jest "rozprawienie się z wizerunkiem Polaka pesymisty" oraz "skończenie z nieustającym brakiem uśmiechu, podkreślaniem, jak nam się wszystko nie udaje, nawet wtedy, kiedy nasz sukces widoczny jest gołym okiem".
Start akcji nastąpił 2 maja, w Dzień Flagi RP. Pompa towarzysząca jej inauguracji była niesłychana. Do tego stopnia, że to od informacji o niej, a nie od tradycyjnych patriotycznych, zaczynały się serwisy informacyjne w mediach ogólnopolskich oraz regionalnych. Bo też i tradycja to nuda. Stanowią ją jakieś przemówienia, pieśni lub w najlepszym przypadku defilady. A "Orzeł może" to coś zupełnie nowego i przede wszystkim lepszego, bliższego ludziom.
Dlatego w największych miastach Polski zaplanowano zrzucanie milionów różowych ulotek z helikopterów. Przytoczmy oryginalny opis tych wiekopomnych zdarzeń rodem z wrocławskiej "GW": "Na każdej z nich jest logo akcji "Orzeł Może", wizerunek stylizowanego orła oraz tekst krótkich wierszyków. Np. "To ja, orzeł, spadłem z nieba/Uśmiechu mi w Polsce trzeba!" albo "Gdy cię chandra chwyta w szpony/Troska skrada się na lico/Wstań! Unieś głowę! Powiedz do żony - Ty moja Biała Orlico!".
We Wrocławiu helikoptery pojawiły się punktualnie o godz. 14 nad pl. Solnym. Przez moment zrobiło się magicznie: zrzucane z helikopterów ulotki wirowały i tańczyły w powietrzu niczym różowe ptaki.
Na dole stał tłum ludzi, którzy czekali, aż różowy deszcz spadnie na ziemię. Kto zebrał najwięcej ulotek, otrzymał atrakcyjne nagrody.
Pod siedzibą redakcji "Gazety" na pl. Solnym bardzo szybko ustawiła się już długa kolejka osób, które zbierały lecące z nieba ulotki.
Dla tych, którzy przyszli dziś na Rynek, przygotowano konkurs. Chodziło o zebranie jak największej liczby ulotek zrzuconych z helikoptera i dostarczenie ich do siedziby "Gazety" na pl. Solnym. Najskuteczniejsi zbieracze otrzymali nagrody. Im większa waga przyniesionych ulotek, tym bardziej atrakcyjne nagrody:
- poniżej 100 gramów - naklejki z hasłem "Jadę z Trójką, Orzeł Prowadzi";
- od 101 do 200 gramów - różowe okulary przeciwsłoneczne;
- od 201 do 332 gramów - szaliki i czapki;
- osoby, które przyniosły ulotki o wadze powyżej 333 gramów, dostały kubki z logo akcji. Wezmą też udział w losowaniu markowych zegarów z wizerunkiem orła".
To tylko Wrocław. W Poznaniu na przykład powstał realny problem z ulotkami, które zmoczył deszcz. Stały się przez to cięższe, co prowadziło wprost do poważnych nadużyć - można było całkowicie niesłusznie starać się o okulary, podczas gdy w rzeczywistości danej osobie przysługiwała jedynie naklejka. W Krakowie zaś było jeszcze gorzej, bo pogoda w ogóle nie pozwoliła na start helikoptera. Nikomu nie przyszło do głowy, żeby te kubko-, szaliko- i czapkogenne ulotki zrzucić z Wieży Mariackiej lub choćby z Sukiennic.
A w Warszawie kulminacja akcji. Tu przed Pałacem Prezydenckim stanął orzeł biały... To znaczy 500-kilogramowy orzeł z białej czekolady albo raczej coś, co w zamierzeniach miało być orłem, a wyszedł albatros lub w najlepszym razie mrówkojad. Pierwotnie miał zrywać się do lotu, w rzeczywistości trudno było to zauważyć. Po pochodzie "miś" naszych czasów miał zostać radośnie zjedzony, czym uczestnicy konsumpcji mieli pokazać, że są fajni, weseli, uśmiechnięci, a Polska jest krainą sukcesu. Czy rzeczywiście doszło do konsumpcji? Media tego nie pokazały. Czekolada okazała się podobno niejadalna. Ciekawe czy koszty tej zabawy były do strawienia. Wiemy tylko o części z nich.
Naprawdę chcę wierzyć, że opisana sytuacja jest efektem rozbawiania Pana Boga przez Stanisława Bareję, który namawia Stwórcę do takiego rozweselania Królestwa Niebieskiego.
Ale z tą wiarą jest coraz trudniej. Kiedy zadałem na Facebooku pytanie, dlaczego dowodem na to, że Polska jest fajna ma być pochód z pomnikiem orła z białej czekolady, który potem uczestnicy tej marszruty będą jeść, jedna z moich znajomych całkiem poważnie odpowiedziała "Bo jest smaczny". I nie jest to wcale odosobniony pogląd. On po prostu stanowi o "nowej, postępowej Polsce".
Ta Polska nie wie czym naprawdę jest flaga, godło, hymn i inne rzeczy stanowiące o naszej tożsamości. Nie wie, bo jest to wiedza za trudna, wymagająca uzmysłowienia sobie, czym była w przeszłości i czym powinna być teraz Polska dla Polaków (czyli tym, czym są Niemcy dla Niemców lub Francja dla Francuzów). Jak również co to w ogóle znaczy być Polakiem i dlaczego "Ojczyznę kochać trzeba i szanować", jak śpiewał ktoś, kogo przecież zna też i młode pokolenie.
Tak się składa, że 30 kwietnia byłem na wykładzie podpułkownika Marka Kwietnia na temat symboli narodowych. W piwnicy "Corner Pubu" zgromadziło się zaledwie ok. 20 osób. A szkoda, bo można było się dowiedzieć wielu bardzo ciekawych rzeczy. Między innymi tego, że protokół dyplomatyczny, niezwykle szczegółowo opisujący wymogi przy m.in. ustawianiu flag, rzeczywiście ma sens i wypływa z bardzo logicznych przesłanek. Co więcej, jego podstawą jest szacunek wobec symboli narodowych wszystkich państw. W tych sprawach smaku nie mierzy się językiem.autor / źródło: Robert Marchwiany dodano: 2013-05-09 przeczytano: 3406 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|