|
Wojownik Sztuki - rozmowa z Samborem DudzińskimGwiazdą sobotniego koncertu 40. Międzynarodowych Spotkań Wokalistów Jazzowych w Zamościu był urodzony w Zamościu (1974 r.) Sambor Dudziński, polski aktor teatralny, wokalista i kompozytor, multiinstrumentalista, syn Bożeny i Pawła Dudzińskich, związanych artystycznie przez wiele lat z Zamościem (31.08.).
Pomimo przygotowań do koncertu, Sambor Dudziński znalazł czas aby powiedzieć naszym Czytelnikom o sobie, swojej działalności artystycznej i planach na przyszłość.
Teresa Madej - Nazywają pana Wojownikiem Sztuki. Co to oznacza?
Sambor Dudziński - Wojownik sztuki pochodzi z etymologii mojego imienia. Dotarłem do znaczenia imienia Sambor, co znaczy "wojujący samemu", "sam wojownik". A ponieważ takim jedynym słowem, które tak najbardziej skrótowo definiuje wszystkie moje zainteresowania albo większość moich zainteresowań - to jest sztuka, a więc "wojownik sztuki".
Teresa Madej - Dorastał pan w rodzinnym domu, w którym królowała sztuka.
Sambor Dudziński - Tak, dorastałem w domu, w którym królowała sztuka.
Teresa Madej - Sztuka - na śniadanie, obiad i kolację.
Sambor Dudziński - Tak, na śniadanie, obiad i kolację. Tak też pamiętam - kupiłem pierwszy instrument zamiast przysłowiowego chleba na kolację. Kupiłem sobie flet prosty w kiosku "Ruchu".
Teresa Madej - Miałem osiem lat. Kiosk jeszcze jest - przy ulicy Partyzantów, koło Szkoły Podstawowej im. A. Mickiewicza, którą ukończyłem.
Teresa Madej - Wiedział pan, że potrafi na nim zagrać? Wiedział pan, że uda się zagrać?
Sambor Dudziński - Ciekawość doprowadziła mnie do tego, podobnie jak z saksofonem, na którym również sam uczyłem się grać. I też jakby intuicyjnie doszedłem do tego jak wydobyć z tego dźwięki. Po prostu - ciekawość mnie prowadziła.
Teresa Madej - Zapewne słuchał pan tej muzyki sporo w domu. Kto grał więcej - mama czy tata? Od kogo pan więcej "podkradał artystycznie", od mamy czy taty?
Sambor Dudziński - To szło równorzędnie, bo mama zaszczepiła we mnie pasję do piosenki i to jest mój mainstream - piosenka jest moim głównym zajęciem. Pamiętam, jeszcze w Świętochłowicach, mama grała na czarnym pianinie, które teraz mamy w Lubiążu, na Dolnym Śląsku i ja wtulony w nogi mamy siedzącej przy pianinie i grającej Okudżawę, romanse rosyjskie, pieśni Moniuszki.
Teresa Madej - Była muzyka Wschodu. A pieśni ormiańskie?
Sambor Dudziński - Ormiańskie korzenie pochodzą od strony mamy bo mój dziadek był z pochodzenia Ormianinem ze Lwowa. I zamiłowanie do muzyki ormiańskiej mam chyba we krwi bo dotarłem do instrumentu, który nazywa się duduk - to jest ormiański instrument i on mi zaczął śpiewać w rękach. W tym miejscu pan Sambor sięgnął po duduk i zagrał dla mnie. Wow!
Teresa Madej - Ale, ale - pociągnął pana również swoją magią teatr. Jest pan aktorem - lalkarzem.
Sambor Dudziński - Powrócę do poprzedniego pytania. Mówiłem o muzyce od strony mamy, a muzyka od strony taty to była muzyka intuitywna, która właśnie pochodzi z Teatru Performer, z tych wszystkich naszych przedsięwzięć muzycznych, na instrumentach wykonywanych własnoręcznie, realizowanych w ramach naszego rodzinnego teatru. To była moja ogromna przygoda, która zaczęła się już w dzieciństwie. Najpierw rzeźbiłem świątki, potem razem z ojcem robiliśmy rekwizyty do spektaklu i to była ta druga strona - równoważnia mojego rozwoju w kierunkach muzycznych. Teatr nam fajnie wszystko konkludował, wszystko nam się fajnie przeplatało - muzyka intuitywna, muzyka poetycka - tzw. poezja śpiewana, czyli wplatanie poezji w dźwięki. To wszystko przy działaniu teatralnym na żywo. To była porządna szkoła.
Teresa Madej - Co w taki razie zdeterminowało o wyborze tego kierunku studiów?
Sambor Dudziński - To też ma genezę w dzieciństwie. Ja byłem zainteresowany szkoła teatralną, wydziałem dramatycznym ale potem straciłem zapał. Jeździłem na konsultacje i jakoś mi przeszło. Miałem wielkie zamiłowanie do rękodzieła i tato podpowiedział mi, że powinienem pójść do szkoły w której zrobię lalkę, która jest jednocześnie instrumentem muzycznym i że jest to szkoła teatralna. Ja mówię: Szkoła teatralna w ogóle mnie nie kręci, tych tekstów uczyć się na pamięć - jakoś mnie to nie rusza. A tato mówi - lalki, które grają, lalki - instrumenty. I na lalkach zrobiliśmy z całą naszą grupą prototyp instrumentu - 8 lalek według mojego projektu - połączenie instrumentu tempelblok, czyli pudełka akustycznego. Wydaje taki charakterystyczny dźwięk (tu nastąpiła prezentacja dźwięku) - w zależności od wielkości pudełka różniły się wysokości dźwięków. Myśmy zrobili główki tych lalek z butaforów (imitacja przedmiotu) w taki sposób, że one były pudełkami rezonansowymi tych tempelbloków. To było połączenie techniki jawajka (lalkowej) z instrumentem tempelblok. Istotne jest, że ja w wieku 6 lat zrobiłem swoją pierwszą rzeźbę i w tych rzeźbach brakowało mi życia, ruchu, chciałem żeby one ożyły. I właśnie na wydziale lalkarskim nauczyłem się ożywiać martwe przedmioty.
Teresa Madej - Czyli tata dobrze panem pokierował?
Sambor Dudziński - Tak, moim zdaniem szkoła idealnie dobrana do mnie, do moich zdolności manualnych, muzycznych i mojego zamiłowania do teatru, do teatru bardzo szeroko rozumianego. Tam jest teatr akademicki i teatr alternatywny. Na wydziale lalkarskim, studenci - przynajmniej za moich czasów - byli zobowiązani do przygotowania dyplomu indywidualnego. To jest już praca kreatywna, trzeba samemu wykreować spektakl teatralny. I pamiętam, że to było dla mnie trudne, a jednocześnie ujmujące, wciągające i pochłaniające. Chciałem powiedzieć jeszcze coś ważnego. Na wydziale lalkarskim, już na I roku przydawałem się koleżankom i kolegom jako muzyk multiinstrumentalista, bo grałem na wielu instrumentach. Przyjechałem na studia z workiem wojskowym z demobilu pełnym instrumentów, zrobionych częściowo przeze mnie, częściowo przez ojca, kompletowanych też na zasadzie wymiany i kupna. Na I roku dostałem propozycję zrobienia muzyki do spektaklu dyplomowego. Więc ja, "kot" z I roku miałem już indywidualny tok nauczania. Przez 3, 4 miesiące pracowaliśmy nad tym spektaklem, w którym grałem muzykę na żywo. Traf chciał, że pracowałem z bardzo dobrym reżyserem, wtedy jeszcze debiutującym Remigiuszem Brzykiem. Bardzo mi pomógł we wkroczeniu w muzykę teatralną. Wtedy uświadomiłem sobie różnicę pomiędzy muzyką teatralną a estradową. Powiem w skrócie - to co na estradzie nie jest już muzyką, np. przebieranie palcami, albo klepanie się po szyi, policzku, w teatrze jest odbierane jako muzyka. Szukaliśmy muzyki do konkretnej sceny, to był "Henryk V" Szekspira - ja grałem na różnych instrumentach a Remigiusz przyporządkowywał te fragmenty muzyczne do poszczególnych scen. Do jednej z nich nie mogliśmy znaleźć muzyki. Remigiusz zarządził przerwę i w czasie jej podbiegł do mnie - To jest dobre. Co? No to, co teraz grałeś. Ja nic nie grałem. Ja słyszałem, na tym dużym flecie. Ja sobie tylko plumkałem. A on - to takie plumkanie pasuje do tej sceny - stwierdził. Uświadomił mi, że w teatrze potrzebne jest tez coś, co na estradzie nie jest nawet rozpatrywane w kategoriach muzyki. Tak otworzył się przede mną ocean możliwości.
Teresa Madej - Odnotowałam, że został pan pięknie uhonorowany. Już 12 lat temu oceniono pana jako wybitną osobowość artystyczną. Był pan bardzo młody.
Sambor Dudziński - To było na II Ogólnopolskim Festiwalu Sztuki Estradowej w Warszawie, a ja w wieku 15 lat powędrowałem swoją ścieżką i zająłem się poezją śpiewaną i zajmuję się nią do dzisiaj.
Teresa Madej - Ulubiony autor?
Sambor Dudziński - Juliusz Słowacki. Zrobiłem dyplom inscenizując jego poemat "Król Duch". To jest poemat mistyczny, trudny do rozszyfrowania, bardzo tajemniczy i to mnie bardzo ujęło. Po kilkunastu latach, w Roku Słowackiego, w Teatrze Capitol we Wrocławiu jeszcze raz wystawiłem to przedstawienie i zrobiłem je zupełnie inaczej. A teraz będę go grał w Teatrze w Stodole - u nas, w Lubiążu, w I połowie 2014 r. I zrobię to jeszcze inaczej.
Teresa Madej - Wracając do honorów. To było motywujące? Miał pan świadomość, że to co pan robi to wielka rzecz? Trzeba było podnieść poprzeczkę?
Sambor Dudziński - Na pewno to dodaje wiary w siebie - z jednej strony, a z drugiej strony - siostrą sukcesu jest pycha. Niestety, to jest nieodłączny element, za sukcesem zawsze stoi pycha. Człowiek jej się oddaje w mniejszym czy większym stopniu, ale ona nic dobrego człowiekowi nie daje, więc do każdego sukcesu staram się podchodzić z dystansem. W życiu uczyłem się nabierania tego dystansu i czasami miałem go za mało. Czasami niektóre nagrody przewracały mi w głowie - Ooo, co to nie ja. Na szczęście, na krótko. I na szczęście moje zainteresowania są na tyle rozległe, że trudno mi było zajmować się jedną dziedziną. Do tej jednej zaraz dodawałem coś kolejnego. Na tym festiwalu zaprezentowałem etiudę pantomimiczną, którą zapamiętałem z dzieciństwa. Byliśmy z rodzicami w Archangielsku, na Międzynarodowym Festiwalu Teatrów Ulicznych, gdzie poznaliśmy Teatr Manicomics z Włoch. Prezentowali etiudę muzyczną z wykorzystaniem instrumentu z Nowego Orleanu - kazu, przypomina dźwięk grania na grzebieniu, w fantastyczny sposób imituje dźwięk motocykla/motoru. Ja zrobiłem kompilację zapamiętaną z dzieciństwa i to okazało się zwycięskie w II edycji Festiwalu. Moje zainteresowania są rozległe, więc zaraz zająłem się muzyką, interpretacją piosenek, potem był Przegląd Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, do którego przygotowywałem się pół roku aby zaśpiewać dwie piosenki. Otrzymałem nagrodę za piosenkę premierową. To była pierwsza sytuacja w życiu, kiedy poświęciłem tyle czasu zjawisku, które trwa 4 minuty. Było warto. Potem był festiwal Debiuty Opolskie w 2000 r. Pierwsze moje sukcesy związane z moją indywidualną twórczością pojawiły się kiedy miałem 15 lat na festiwalach poezji śpiewanej, piosenki autorskiej. To tam dotarło do mnie, że to dlatego, że nie siedzę z kolegami przy piwie w barze, co bardzo chciałem, ale wiedziałem - coś za coś.
Pamiętam, jak w Jazz Klubie - schodziłem na dół do zimnej piwnicy, choć na górze słychać było gwar rówieśników. Schodziłem bo Grzesiek Obst pozwolił mi ćwiczyć przy fortepianie, korzystać z mikrofonu. Pozwalano mi także ćwiczyć w WDK, bo nie miałem własnego sprzętu ani mikrofonu. Tamte moje jeszcze młodzieńcze próby zamiany słów na melodię kończyły się jakąś nagrodę, która była dowodem uznania i wiedziałem , że warto poświęcić temu czas.
Teresa Madej - A co zawdzięcza pan miastu, bo Zamość na pewno też pana kształtował?
Sambor Dudziński - Miastu zawdzięczam ogromnie wiele. Wychowałem się na bardzo ważnych festiwalach, które mnie ukształtowały. To jest Festiwal Wokalistów Jazzowych, który nadał mi azymut moich poszukiwań do tej pory. Myślę, że ten rodzaj muzyki upodobałem sobie najbardziej ze wszystkich. Aczkolwiek nie jest to jedyny kierunek moich poszukiwań, bo są też poszukiwania w dziedzinie klasyki. Tutaj dużo zawdzięczam pani Wiesławie Grabek-Woś, która mnie pięknie prowadziła przez dwa lata szkoły średniej muzycznej, której w Zamościu nie ukończyłem. Byłem na wokalu klasycznym i pani Wiesława przekazała mi dużo miłości do muzyki. Stała na egzaminie za całą widownią i nie interesowało ją czy ktoś patrzy, nie dbała o to, że wystawia się na jakieś drwiny - co ona tak macha rękami, a ona mnie tak prowadziła, a ja za jej ręką podążałem. Pamiętam, że potrafiłem wypracować ten dźwięk za ruchem jej ręki.
Wracając do festiwali, które mnie skonstruowały jeśli chodzi o moje upodobania - to jest Festiwal Wokalistów Jazzowych, Festiwal Jazz na Kresach i Zamojskie Lato Teatralne. Nie wiem jak teraz wygląda ten festiwal, ale jak pamiętam to był festiwal na owe czasy komunistycznej Polski doskonale zorganizowany, za świetną kasę i to było widać w działaniach artystycznych. Były spektakle świetnie wpasowane w krajobraz, a nie grane wyłącznie na scenie barokowej, tzw. pudełkowej czy estradzie zbudowanej na Rynku Wielkim, również w innych miejscach. To wyrabiało moją wyobraźnię. I wreszcie festiwal, który współtworzyłem, który organizowali moi rodzice - Festiwal Fortalicje, z 20 edycjami. Ten festiwal dawał całkowitą wolność wyboru materii i dziedziny wypowiedzi. Te festiwale mnie ukształtowały - muzyka jazzowa, spektakle teatralne plenerowe, muzyka intuitywna i teatr alternatywny. Potem na wydziale lalkarskim mogłem sobie to wszystko fajnie wybalansować. Też ugruntował we mnie działalność alternatywną, taką indywidualną, chociażby ten dyplom, bowiem studenci byli zobowiązani do skonstruowania go samodzielnie. Wszystko się w moim życiu szczęśliwie poukładało. Zamość miał ogromny wpływ na kształtowanie mojej działalności artystycznej.
Teresa Madej - Teraz zapytam o Manufakturę... oczywiście piosenki. To fajne hasło.
Sambor Dudziński - Manufaktura w dzisiejszym świecie, który jest zmechanizowany - jest takim rarytasem, coś co jest rękodziełem i z racji tego faktu jest czymś unikatowym. Chodziło o mi słowo, które w pełni odda to, czym ja się zajmuję. Ja jednoosobowo kreuję piosenki z tekstów które dostaję od ludzi napisane w danym momencie. Są to teksty pisane na widowi, na ulicy - występuję też na ulicy. Są bardzo różne, jest dużo bardzo pięknej poezji. Wszystkie je gromadzę. Kiedyś będę chciał to udostępnić w kształcie wystawy, tylko chciałbym je wyposażyć w MP3, żeby pokazać widzom jak niektóre z nich brzmią w mojej wersji. I to jest tak, że siedzi na scenie jedna osoba i słychać cały zespół. I jest czas na wszystko, jest czas na ciszę, to bardzo lubię w muzyce. Muzyka, która właściwie sprowadza się do tego, żeby zagrała cisza. Tak zagrać dźwięki, żeby po ich zamilknięciu ta cisza była pełna a nie pusta. To najbardziej sobie cenię i to jest właśnie taka manufaktura, czyli widać jak ta piosenka powstaje, widać, że ktoś ja napisał ręcznie przed chwilą, potem trafia na pulpit, widać jak powstaje do niej akompaniament i jak ona z tekstu zamienia się w piosenkę.
Teresa Madej - Tekst ożywa. A co w planach? Coś znowu bardzo ambitnego?
Sambor Dudziński - Na Przegląd Piosenki Aktorskiej 2014 szykuję zestaw prezentacji multimedialnych pod wspólnym hasłem "Portrety". Będą głównie "portrety" muzyczne - poetyckie portrety osób, ciekawych osobowości, ale nie tylko.
Teresa Madej - Jak to odbierają rodzice ten kawałek dobrej artystycznej roboty? Czy pan korzysta jeszcze z podpowiedzi ojca i mamy?
Sambor Dudziński - Oczywiście, oczywiście. To są dobrzy, wrażliwi artyści, którzy mają cenne uwagi. To byłoby wielką strata dla mnie gdybym z tego nie korzystał.
Teresa Madej - Dumni są z pana?
Sambor Dudziński - Myślę, że tak. Ja też jestem z nich dumny. Naprawdę są bardzo odważni i to co teraz robimy - budowa Wioski Artystycznej - nie wystartowałaby gdyby nie rodzice. Ttato przyjechał do Lubiąża i właściwe to rozpoczął.
Teresa Madej - Tata otrzymał teren, zabudowę. A co było dalej?
Sambor Dudziński - Teren został przekazany Stowarzyszeniu "Ale wiocha", które zostało specjalnie zawiązane do skonstruowania "Ale piękna wiocha" na terenie niedoszłego skansenu. Muzeum Narodowe zakończyło budowę skansenu chyba przez zmianę ustroju. To stało 20 lat "ugorem". Potem myśmy zawiązali stowarzyszenie.
Teresa Madej - Jak pan odnalazł to miejsce?
Sambor Dudziński - Zupełnie przypadkowo. Zawiózł nas tam Przemek Paśko. To jest biznesmen, który prowadzi we Wrocławiu sieć aptek i jest mecenasem kultury. On zawiózł nas, aktorów Teatru Muzycznego Capitol. Myśmy to obejrzeli, zachwyciliśmy się tym, a ja tam zostałem. Aby tam być i funkcjonować to trzeba się zdeklarować. Ja zdecydowałem, że nie będę pracował w Teatrze Capitol na stałe tylko pójdę własną ścieżką. I to jest właśnie ta ścieżką, którą od 5 lat praktykuję.
Teresa Madej - Czy w Lubiążu wszystko jest już zagospodarowane? Czy już funkcjonuje?
Sambor Dudziński - W tym roku odbyły się Międzynarodowe Warsztaty Szkół Teatralnych Wydziałów Lalkarskich. Zostałem poproszony o poprowadzenie warsztatów lalkarskich właśnie u nas, w Lubiążu. Mamy do dyspozycji 3 budynki i wiatrak - są wpisane do rejestru zabytków i 3 budynki do wyremontowania, spichlerz - nasz magazyn, ocaliliśmy od zagłady, czyli 9 ha ziemi i 8 budynków. To jest heroiczna praca bo my nie posiadamy stałej dotacji, działamy na własna rękę i wychodzi nam to całkiem nieźle. Jesteśmy w stanie przyjąć jednorazowo grupę 50-osobową. Nastawiamy się na działalność artystyczną: praca nad warsztatem, prezentacje, przygotowania spektaklu i koncertu. W lipcu odbywał się DIMC (Denmark's Intuitive Music Conference). Impreza odbywa się rokrocznie w Danii, a w tym roku odbyła się w Polsce i już zapowiedziano się na przyszły rok - też u nas. Warsztaty realizowało u nas Greenpeace, także Teatr Pantomimy z Warszawy. Nie wiem czy nie musimy kończyć...
Teresa Madej - Tak, za chwilę pana koncert. Serdecznie gratuluję panu i dziękuję za rozmowę. Proszę pozdrowić rodziców.
Sambor Dudziński - Pozdrowię na pewno. Dziękuję bardzo. autor / źródło: Teresa Madej dodano: 2013-09-04 przeczytano: 11583 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|