|
Nie pokochałem Raymonda Ze wszystkich książek poruszających tematykę sportową, jakie przeczytałem w ostatnich latach, ta wywarła na mnie największe wrażenie. Nie dlatego jednak, że jest bardzo dobrze napisana. Przeciwnie - widziałem kilka lepszych. Żadna jednak nie stanowiła tak wielkiej kompromitacji osoby, która ją napisała, zwłaszcza w połączeniu z piastowanym stanowiskiem. To sprawiło, że "Straszliwie sam. Mój dziennik" autorstwa Raymonda Domenecha przeczytałem niezwykle szybko i do tej pory głowię się jakim cudem ten pan tak długo był selekcjonerem piłkarskiej reprezentacji Francji.
Moje rozczarowanie jest tym większe, że przez długi czas żywiłem do faceta szczerą sympatię. Podobało mi się zwłaszcza to, co zrobił ze swą drużyną podczas mistrzostw świata w Niemczech w 2006 roku, ze szczególnym uwzględnieniem meczów z Hiszpanią i Brazylią. W pierwszym spotkaniu wyrzucił za burtę przyszłych mistrzów świata i Europy, zaś w drugim wyeliminował ówczesnych czempionów globu. A potem przyszedł nieco bezbarwny, choć też zwycięski, półfinał z Portugalią i decydujące starcie z Włochami, z którego publika zapamiętała nie tyle ogrom sytuacji dla Francuzów i emocjonujący konkurs rzutów karnych, co ostatnie w karierze zagranie Zinedine'a Zidane'a. Także i Domenech jego "bańkę" wycelowaną w Marco Materazziego uważa za punkt zwrotny w tym spotkaniu, co uważam za przesadę. Tak się jednak złożyło, że od tego pojedynku rozpoczął się systematyczny zjazd w wykonaniu "Les Bleues". Zakończył się cztery lata później, podczas mistrzostw rozgrywanych w RPA. Dodajmy - niezwykle spektakularnie, bo strajkiem całego zespołu, który odmówił odbycia treningu otwartego dla publiczności.
Domenech pokazuje, że tamto wydarzenie było konsekwencją całego splotu okoliczności, za które niby się obwinia, ale tak, żeby czytelnik wręcz mu współczuł. Czytamy więc o Williamie Gallasie, który do tego stopnia obraził się na trenera, że nie uczynił go kapitanem zespołu, że jawnie okazywał niechęć wobec selekcjonera. Widzimy Francka Ribéry'ego, który chciał grać tylko jako lewoskrzydłowy, a przesunięcie go na jakąkolwiek inną pozycję kwitował zgodą, a następnie ostentacyjnym lenistwem w meczach i podczas treningów. Obserwujemy Thierry'ego Henry'ego, którego początkowo nie było nawet w kadrze na afrykański mundial, lecz Domenech ulitował się nad nim biorąc go jako rezerwowego, czego później żałował. W opowieści przewija się Patrick Evra, którego autor książki uczynił kapitanem na mistrzostwa w RPA i którego funkcja ta stanowczo przerosła, gdyż nie potrafił zaradzić konfliktom rozdzierającym zespół. Selekcjoner posuwa się nawet do stwierdzenia, że kapitanem powinien być Henry, bo on wszystkie problemy drużyny miałby głęboko w nosie.
Wreszcie ukazuje się nam centralna postać dramatu sprzed trzech lat, czyli Nicolas Anelka. Gwiazdor Chelsea Londyn, który chciał całą grę mieć podporządkowaną sobie i który miał pretensje, gdy namawiano go do większego wysiłku. Bomba wybuchła w przerwie meczu z Meksykiem (przegranego w paskudnym stylu 0:2), kiedy to Anelka - według Domenecha - wystrzelił do niego słowami "Jesteś popieprzony, sam sobie rób tę gównianą drużynę!". Wyciekło to do prasy, która cytat znacznie podkoloryzowała i ujawniła fatalną atmosferę panującą w ekipie. Anelka został wyrzucony z ekipy, co spotkało się z protestem reszty zawodników. Niczego nie ujawniając sztabowi szkoleniowemu po przyjeździe na otwarty trening ograniczyli się tylko do pozdrowienia zgromadzonej publiczności, po czym zgodnie wrócili do autokaru. Nie pomogły długie namowy trenera i prezesa federacji. Autokar z piłkarzami wrócił do hotelu, zaś ich kompromitujące oświadczenie, w którym wstawili się za Anelką, odczytał mediom... sam Domenech. Kilka godzin później nazwał on swoich zawodników debilami vel (w zależności od źródła) imbecylami, po czym wciąż uważał, że Francja może wygrać ostatni mecz w grupie i uzyskać awans.
Dla przeciętnego czytelnika książka może być trudna w odbiorze. Znajdują się w niej długie wywody autora, uzasadniające to i owo, a w praktyce usiłujące usprawiedliwić swoją decyzję o pozostaniu na stanowisku po nieudanym EURO 2008 w Szwajcarii. W praktyce jednak przekonującego wytłumaczenia nie znajdziemy. Powiedziałbym nawet, że kolejne dwulecie to przykład wyjątkowo mało zakamuflowanego trwania na stołku za wszelką cenę. Facet ślepo wierzył, że takie prowadzenie zbieraniny gwiazdeczek, w którym nie było miejsca na radykalne decyzje (poza odsunięciem Samira Nasriego), pozwoli osiągnąć sukces. Nie widać było w jego postępowaniu cienia konsekwencji oraz pomysłu. Nawet w scenach opisujących mistrzostwa świata w 2010 roku czytamy, że poszczególni piłkarze zawodzili go praktycznie każdym zachowaniem - zarówno ci, którzy w sytuacjach spornych coś robili, jak i ci, którzy woleli milczeć. Otwarcie dzieli swoich graczy na mniej i bardziej inteligentnych. Ci drudzy, właśnie przez swoją inteligencję, rozczarowywali go zdecydowanie mocniej. Czytając tę książkę nie dostrzegłem żadnej koncepcji, wedle której Domenech chciał budować zespół. Może poza jedną - muszę wystawiać gwiazdy, bo są gwiazdami. Cała reszta może nawet zagrać prawdziwie zespołowo, lecz to gwiazdom zawsze może częściej coś wyjść choćby przypadkiem.
I na pewno trzeba oddać, że trener musiał się borykać nie tylko z pseudopiłkarzami, ale także z wyjątkowo nielojalnym prezesem macierzystej federacji, który nazwisko jego następcy ogłosił na pół roku przed końcem kontraktu Domenecha. Z pewnością jednak nie łagodzi to kompromitacji, jaka stała się udziałem autora wspomnianej publikacji.
Ale jako przestroga dla wszystkich trenerów ta książka jest świetna. W tym także dla naszego obecnego - a może raczej przyszłego, po spodziewanym odejściu Waldemara Fornalika - selekcjonera. Jeśli taki cel chciał osiągnąć Raymond Domenech, to mu się udało, ale coś mi się zdaje, że myślał o celach bardziej dla siebie pozytywnych.
autor / źródło: Robert Marchwiany dodano: 2013-09-19 przeczytano: 3277 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|