|
Wołyń wybity pałką z pamięci - Nie jestem negatywnie nastawiony do Ukraińców. Bardziej negatywnie jestem nastawiony do Grzegorza Motyki (polski historyk specjalizujący się w tematyce ukraińskiej, autor książek m.in. "Pany i rezuny. Współpraca AK-WiN i UPA 1945-1947" i "Od rzezi wołyńskiej do akcji Wisła"), który mówi, że mordy na Kresach Wschodnich to jest konflikt albo wojna polsko-ukraińska. Ja mówię - zobaczcie: mój stryj, stryjenka i 9-letni Rysiek - to jest wojak? To jest wojna? To jest konflikt, kiedy skraca się człowieka o głowę? - mówi Edward Żukowski.
Wołyń powraca we wspomnieniach. Edward Żukowski, urodzony 1931 r. w Dubnie, na Wołyniu, dziś Ukraina, kontynuuje swoją kresowo-zamojską opowieść.
Sentyment dziecka
Dlaczego Polacy mają tak wielki sentyment do Kresów? To jest sentyment dziecka - tak mi się wydaje. Ja nie wiem czy dorośli mają ten sentyment? Jeśli rozmawiam z kimś o Dubnie, Kresach - to jest on w moim wieku lub niewiele młodszy. I to jest właśnie sentyment dziecka. Gdyby ktoś zapytał mnie w tej chwili - jak wygląda ulica, na której mieszkałem, jak wyglądały koszary, zresztą identyczne jak w Zamościu, bo to ten sam car budował. Mam obraz Dubna przed oczami. Kiedy kilka lat temu zobaczyłem Ikwę, nad którą leży Dubno, to żal mi serce ścisnął, bo płynie jedynie struga, nie ma tej przestrzeni wodnej i hektarów trzcin. Dubno się nie rozwinęło, nie błądziłem w mieście, choć minęło 60 lat, kiedy go opuściłem w 1945 r. Stoją wszystkie domy, w których mieszkaliśmy. Nic się nie zmieniło...
Przejażdżka po Ikwie, w łódce od lewej z wiosłami - Bolesław Żukowski
- Mama Dominika z d. Pietuch nie miała takiego sentymentu, z pochodzenia była Ukrainką. Była w Dubnie kilka razy po wojnie, z najmłodszym bratem. Miała inne spojrzenie, specjalnie nie tęskniła za Dubnem. Przyzwyczaiła się do Polski. To były lata 70-te. Byłem we Lwowie z wycieczką. Wsiadłem w pociąg i pojechałem do Dubna na wieczór i dzień. Nie zamierzałem jechać tam ponownie.
- Kresy są wstydliwe. Dlaczego? Bo jest moda na Ukrainę. Jeżeli chodzi o Kresy Wschodnie i ludzi z nimi związanymi, to: Piłsudski urodził się na Kresach, Kościuszko - urodził się na Kresach, Sobieski - to też Kresy. Jak pani weźmie książkę "Stu najważniejszych Polaków" to 50 proc. z nich urodziło się na Kresach - wylicza Edward Żukowski, który na własne potrzeby prowadzi zapiski o najważniejszych wydarzenia w historii Polski.
Kresy bolą
- O Wołyniu piszą pseudohistorycy. Ukraińcy zmieniają nazwy miejscowości i wsi, bo jeżeli ktoś zapyta, że w tej a tej miejscowości wymordowano 100 Polaków, to oni odpowiedzą: Nie, takiej miejscowości nie ma. Nie znajdzie już Przebraża bo to osada Hajowe, nie ma Janowej Doliny, nazywa się Bazaltowe. Teraz czekam kiedy zmienią - tam była samoobrona niedaleko Dubna - nazwę Pańskiej Doliny. Na mapach jeszcze jest, ale jak długo?
Żółkiew - nie można się zorientować czy to Żółkiew, czy żółcień, bo "Żołkwia" to po ukraińsku - "żółty". Żółkiew to dla Zamościa miasto partnerskie. Kiedyś zaprotestowałem, bo radni uznali Banderę za bohatera i nadali mu honorowe obywatelstwo Żółkwi. Wołyniacy z Zamościa zgłosili wniosek aby Rada Miasta Zamościa wystąpiła do Żółkwi z prośbą o wycofanie się z tej decyzji, bo przecież Bandera to morderca. On przewodził tym bandytom i mordercom. Na Komisji zwróciłem uwagę, jak w ogóle nie zna się historii. Wystąpiłem podczas tej Komisji, bo to wiadomo kto to był Bandera. Ale to bez echa przeszło. Tak słabo znamy historię Polski, bo jej się nie propaguje w szkołach.
(zdjęcie z prawej) Rodzice i brat Edwarda Żukowskiego: od lewej - matka Dominika, w środku wyżej - Edward (1 rok i 9 m-cy), niżej - brat Ryszard (3-letni) i ojciec Bolesław Żukowski (zamordowany przez UPA) (zdjęcie z lewej) W koszarach na wartowni ok. 1937 r.: od prawej: Edward i Ryszard Żukowscy z karabinami
- Dlaczego bolą Kresy? Dlaczego boimy się mówić o Kresach? Wystarczyło posłuchać w Sejmie min. Sikorskiego. Czy Giedroyć. To był tak pro ukraiński człowiek, popierał Ukraińców w swojej "Kulturze", promował ich. Byłem zbulwersowany przemową min. Sikorskiego. Co ma wspólnego współpraca gospodarcza z Ukrainą z tym, że śladu nie ma po człowieku? Mało tego, ten ślad został specjalnie zadeptany. A teraz zmieniać nazwy wsi po to tylko, żeby udowodnić, że nic nie było, bo nie ma takiej wsi. I będzie tak, że za następne 50 lat powiedzą, że nic nie było...
Zabrali konia, zabrali życie
Wszystko zaczęło się wcześniej niż w lipcu 1943 r. To były pojedyncze mordy. O, ktoś zginął. A to jakieś porachunki. Prawdopodobnie, jak w każdej społeczności, są jacyś "prowodyrzy", zajmują się czymś ważnym i dlatego zabija się ich w pierwszej kolejności. Trzeba zabić tego człowieka, który będzie coś organizował. Znam to z opowiadań. Stryj Feliks nie opuszczał Jarosławicz i mówił: Przecież ja im pomagam, przecież dobrze sobie żyjemy. Jak przyjdzie po konia, to mu pożyczę. Do głowy mu nie przyszło, że przyjdzie i zabierze konia. A mało tego, zabierze mu życie. Najpierw przychodzili nocą, żeby świadków nie było, a potem już za dnia...
Z opowiadań pana z Jarosławicz wiem, że stryja zamordowali na polu. Świadków tego nie było, tylko ktoś widział, gdzie leżał trup. Stryjenkę i młodsze rodzeństwo zamordowano koło domu. Starszego syna zamordowano koło młyna jak zboże chciał zemleć. Banderowcy zabrali konie i zboże. To bogactwo - to już było prawo do zabijania. Prawdopodobnie tego dnia zamordowano w Jarosławiczach 74 osoby.
Polska tu wróci...
Niemcy chcieli bronić Dubna i na przedmieściu, gdzie mieszkaliśmy, jako że teren wokół miasta był bagnisto-wodny, chcieli połączyć rów przeciwczołgowy od jednej do drugiej łąki. Nie dokończyli. Chcieli się bronić i u nas na podwórzu postawili armatę przeciwpancerną. Widzieliśmy jak strzelali do czołgów radzieckich, kiedy Sowieci atakowali. Bronili się jeden dzień i wycofali się do centrum Dubna. Potem się przebili i uciekli z okrążenia, chociaż w naszym sadzie stała rosyjska bateria moździerzy 80 mm i strzelała na miasto. I tak wiosną 1944 r. przyszli Sowieci po raz drugi. Po pewnym czasie powstała polska szkoła. Zacząłem chodzić do VI klasy.
Cały czas myśleliśmy, że po wojnie Dubno będzie należało do Polski. Wskazywała na to logika. Mieszkaliśmy przy koszarach, ogrodzonych płotem z desek (15-18 cm szerokości), o wysokości ok. 2 metrów. Tego ogrodzenia było parę kilometrów. Koszary, to było miejsce, przy którym zawsze zatrzymywało się wojsko. Zobaczyliśmy, że Rosjanie zaczęli rozbierać płot i tym palili w piecach, bo przecież nie będą jeździć do lasu, a węgla nie było. Pomyśleliśmy, że swojego to by nie niszczyli. Zniszczą co zniszczą, ale Polska tu wróci. I będzie Polska. Ale stało się inaczej
Kierunek Krasnystaw
Jesienią 1944 r. przyszła informacja, że musimy wyjeżdżać, chyba, że ktoś chce zostać. Już było wiadomo, że te ziemie przypadną Rosji. W Polsce powstał Tymczasowy Rząd, było postanowienie pomiędzy Stalinem a PKWN, i prawdopodobnie ustalono, że zajęte ziemie ukraińskie w 1939 r. pozostają po stronie Rosji.
Od prawej - Bolesław Żukowski jako oficer dyżurny i obok niego - synowie: Edward i Ryszard oraz ich koledzy.
Zaczęliśmy chodzić za tym, gdzie, kto z kim, jakie rodziny jadą. Dość blisko, poprzez dzieci, byliśmy z Jacewiczami. To była rodzina kapitana Jacewicza, który zginął w Katyniu. Rodziny oficerskie i podoficerskie to była duża różnica społeczna. Jacewiczowa wiedziała (był komunikat niemiecki), że jej mąż zginął w Katyniu. Zdecydowano, że wspólnie jedziemy do Krasnegostawu. To jedyne miasto, które znała mama w Polsce, bo tu ojciec uczył się w szkole łączności.
Był luty 1945 r. Na wyjazd trzeba było mieć kartę repatriacyjną podpisaną przez urzędników. Nie robili problemów. Jechaliśmy pociągami towarowymi, były kryte. Można było zabrać i faktycznie zabraliśmy: 2 krzesła, stolik okolicznościowy, łózko składane, szafę składaną. To było wszystko. Był jeszcze worek sucharów. Krótko staliśmy na stacji, załadowaliśmy się do wagonu w 4, 5 rodzin i zawieźli nas do Włodawy. Ci, którzy pisali się do Krasnegostawu - powiedzieli: Nie wysiadamy, jedziemy do Krasnegostawu. Trzymali nas na mrozie dwa dni, ale potem podłączyli parowóz i zawieźli. W Krasnymstawie nie było lokum, nie byli przygotowani na przyjęcie repatriantów. Ktoś zarządził, że trzeba do Gorzkowa. Zawieźli nas przed gminę i rozładowali. Wprowadziliśmy się do gminy. Na drugi dzień przychodzi wójt i pyta: Co tu się dzieje? Nie miał gdzie urzędować.
Po kilku dniach znaleźli nam lokum na wsi, kilka kilometrów od Gorzkowa. Mama, trójka chłopców i koza zamieszkaliśmy u Państwa Swatowskich. Koza była o tyle potrzebna, że młodszy mój brat miał 3 lata i żył na kozim mleku. Razem z nami w jednym pokoju, z piecem kuchennym, była jeszcze jedna rodzina, matka z córką spod Tarnopola. Gospodarze mieli do dyspozycji tylko kuchnię, w cztery osoby. Nie wiem na jakiej zasadzie zgodzili się nas przyjąć.
Inżynier z wyróżnieniem
Nie chodziliśmy do szkoły, bo jej nie było. Matka uważała jednak, że dzieci muszą się uczyć. Zbliżał się wrzesień. Matka pojechała do Krasnegostawu i wynajęła pokoik. Przenieśliśmy się w sierpniu i tak zaczęło się na dobre życie w Polsce Ludowej. Mama nie miała wykształcenia, z zawodu była "przy mężu". Wcześniej nie potrzebowała pracować, bo wynagrodzenie ojca sierżanta to ok. 200 zł. To był spory pieniądz, wystarczający na znośny sposób utrzymania rodziny. Coś jeszcze odkładano. Znalazła pracę jako pomoc kuchenna w szkole rolniczej. O tyle było dobrze, że mogła nas dokarmiać. Nie zaznaliśmy głodu, jakoś się żyło i przeżyło.
Rodziny podoficerów podczas letnich manewrów: od prawej: siedzi Dominika
Żukowska, stoi obok i salutuje - Edward Żukowski, w środku chłopiec - Ryszard Żukowski
Skończyłem 4 klasy gimnazjum. W międzyczasie była reforma edukacyjna i wprowadzono "dziesięciolatkę", więc moja edukacja trwała 12, zamiast 10 lat, licząc cofnięcie do klasy niżej przez Ruskich i potem reorganizację szkolnictwa. Zrobiłem "małą maturę" i poszedłem do technikum, do Lublina. Skończyłem go z wyróżnieniem "Przodownika Nauki i Pracy Społecznej" i nie musiałem zdawać egzaminów wstępnych na Politechnikę Wrocławską. To był 1952 r. W domu się nie przelewało - zakończyłem studia z tytułem inżyniera. Kiedy na studiach powiedziałem ile matka zarabia - to się pytano: Jak wy żyjecie? Mój starszy brat też studiował, tylko na Politechnice Warszawskiej.
Studia skończyłem w 1956 r. Nakaz pracy otrzymałem do Zamościa, do Zjednoczenia Przedsiębiorstw Budownictwa Terenowego. Rozpocząłem pracę jako majster na budowie w Chełmie. Wiedziałem jak projektować, ale nie wiedziałem - jak budować. Inżynierów było niewielu, więc po 7 miesiącach zostałem kierownikiem budowy w Krasnymstawie, czyli tam - gdzie mieszkałem z żoną, ponieważ w 1956 r., mając już dyplom, ożeniłem się z dziewczyną, którą poznałem w gimnazjum. Wkrótce objąłem stanowisko zastępcy dyrektora PBT. Popracowałem dwa lata. Potem okazało się, że nie ma dla mnie pracy. Był rok 1959. Wybrałem się do Zamościa, do PBT. Potrzebowali kierownika budowy. Od razu mnie zaangażowali do przebudowy Szkoły Rolniczej w Janowicach i nadbudowy szpitala.
Tam, gdzie zginął ojciec
Po wielu latach, 5, czy 6 lat temu, wybrałem się z bratem na Ukrainę. Chciałem pojechać do Jarosławicz, tam, gdzie zginął ojciec. Zobaczyć to wszystko. Bardzo dobrze orientowałem się w Jarosławiczach, bo bywałem u stryja na wakacjach za czasów okupacji. Od razu trafiłem i mówię do brata: dom stryja stoi, nie ma obory (na zdjęciu z l. 30-tych przed oborą siedzi cała rodzina Feliksa Żukowskiego). Na jej miejscu obecny właściciel postawił dom mieszkalny. Przez płot widziałem, że zachowała się piwnica, czyli gospodarstwa nie spalono. Odeszliśmy.
Z nami była dawna znajoma Ukrainka, u której zatrzymaliśmy się po przyjeździe. Chcieliśmy zapytać jedną kobietę, czy ona wie co się stało z rodziną Feliksa Żukowskiego? Ona powiedziała, że jest z Polski, ale mąż jest z Jarosławicz. Ale odezwała się inna kobieta - ja wiem jak zginął Bolek (ojciec Edwarda Żukowskiego). Zapytałem ją o rocznik i szybko podliczyłem, że w tym czasie była 16-latką. Zapytałem, w którym to było miejscu? I pokazała mi drogę z Młynowa. Ojciec szedł do Jarosławicz przez Młynów. Byliśmy od tego miejsca 200, 300 metrów. Chciałem podejść bliżej, jednak kiedy się odwróciłem, jej już nie było. Może się przestraszyła, bo nieopodal stali Ukraińcy i się przyglądali...
Rodzina Żukowskich zamordowana przez UPA: od lewej: Bolesław (ojciec - Edwarda), dziadek Adam (śmierć naturalna), stryj Feliks, stryjenka Alina, na jej rękach - Rysiek (kilkumiesięczny), przed stryjem - jego córka Alina, leżą od lewej: bracia stryjeczni Jacek i Tadeusz. Po wojnie zginął brat stryjeczny Józek - w czasie mordu przez UPA był w Armii Czerwonej
Ja do tej pory niezbyt dobrze się czuję, bo ten strach jest podświadomy. Ja znam ten rodzaj strachu, kiedy włosy dęba stają, a zęby skaczą. Taki strach jako dzieciak przeżywałem z powodu domniemanego napadu. To nie byli banderowcy, tylko Węgrzy witali Nowy Rok.
* * *
W 1939 roku, w II Rzeczpospolitej, Wołyń zamieszkiwało ponad 346 tysięcy Polaków. Po zakończeniu wojny pozostało tam niespełna 4 tysiące naszych rodaków. To rezultat ludobójstwa na polskiej ludności dokonanego przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińską Powstańczą Armię z masowym udziałem chłopów ukraińskich a następnie wysiedlenia przeprowadzonego przez władze sowieckie. Uchwała sejmu RP w 70. rocznicę ludobójstwa na Kresach, mówi o "czystce etnicznej noszącej znamiona ludobójstwa". autor / źródło: oprac. Teresa Madej, fot. archiwum Edwarda Żukowskiego. dodano: 2013-10-17 przeczytano: 16360 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|